Po drodze, wyglądając z okien pociągu, już po raz kolejny widzimy tą sympatyczną spelunkę. Chyba Czechowice to były. Może kiedyś będzie okazja tam zajrzeć?
W Żywcu mamy z godzinę na przesiadkę. W sam raz, żeby zjeść ziemniaczki...
... rzucić okiem na ciekawe lampy dworcowe...
i na opuszczone wagony z podobizną wściekłego królika położone w przystacyjnych zaułkach.
Wysiadamy w Soli. Stąd tuptamy pieszo.
Kawałek idziemy torami pod baczną obserwacją lokalnych dżentelmenów siedzących na tyłach sklepu. Wspinamy się początkowo przez łąki, potem droga nurkuje w las. Pogoda, oględnie mówiąc, nieco się psuje...
Tuptamy przez pagórek zwany Łysica i co chwilę nam dolewa. Jest jakiś taki cykl deszczu, że 10 minut pada, na 10 minut przestaje i zaś sik! Człowiek więc nie wie czy ubierać kurtkę czy ściągać. Jednocześnie jest straszna duchota, a my leziemy pod górkę, więc i tak jesteśmy cali mokrzy.
Schodzimy w kierunku Rycerki. Czasem nam nawet błyśnie słońce.
Znad łąk podnoszą się mgliste opary i atmosfera jest ogólnie mocno dżunglowata.
Droga przez miejscowość o dziwo karmi nas miłymi dla oka widokami.
Mijamy wrośnięte w zieleń pojazdy...
... i takowe całkiem na chodzie :)
Mijamy rzeczne wyspy...
i utopione w lesie podmurówki jakiś zabudowań.
Pniemy się w górę i w końcu zaczynają się wyłaniać widoczki. Pojawiają się też podmuchy wiatru, które trochę przepędzają wszechobecną, przedburzową duchotę.
Docieramy na Praszywkę. Co ciekawe - szczyt jest wyraźnie wykoszony.
Ponoć taka jest ostatnio moda, aby hale nie zarosły. W sumie sama nie wiem czy to dobrze czy źle, ale wygląda nieco niepokojąco, jakby się rozbijac u kogoś na polu albo w ogrodzie - nie przepadamy za biwakowaniem na takiej totalnej patelni. Idziemy więc z namiotem nieco poniżej, coby się chociaż przytulić jedną stroną do ściany lasu i nieco wyższych zarośli.
Ognisko palimy na szczycie, w wyraźnie popularnym do tego celu miejscu. Nie tak łatwo jest utrzymać ogień po tych wszystkich dzisiejszych ulewach. Co się rozpali to zaraz gaśnie. I tylko dymu nie brakuje, ale dobre i to! :)
W oddali przewalają się burze i wyraźnie ostro leje to tu, to tam. Chmury się kotłują jakby się wściekły, a pomruk grzmotów odbija się echem kilkukrotnie po górach, więc ciężko oszacować, z której strony burza tym razem nadchodzi.
Nas na szczęście te paskudztwa ominęły - momentami nawet pojawia się słoneczko, podświetlając ciekawie wszelakie chmurzyska.
Udaje się wysuszyć mokre ciuchy - trochę na ognisku, trochę na wietrze.
W przedwieczornej porze sie całkiem rozpogadza, umożliwiając nam nacieszenie się ciepłymi kolorami okolicy.
Zachód słońca też mamy stąd całkiem przyjemny :)
Poranny rozgardiasz. I chyba właśnie chmury się rozwiały i coś nowego się wyłoniło z horyzontów :)
Tak, tak! Widoki sprzed namiotu całkiem dopisują - i te bliższe...
I te dalsze również są całkiem akceptowalne.
Jakaś dziwna roślina...
Mijamy bazę na przełęczy Przysłop Potócki. Trochę osób się tam kręci. Jak przystało na "bazę studencką" dominują rozwrzeszczane dzieci i ujadające psy. Jak widać studenci już dawno przenieśli się gdzie indziej, zostały tylko historyczne nazwy nie mające zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością.
Nocowalismy tu w czerwcu 2005. Wtedy nie było tu jeszcze żadnej "bazy". Były dwie zapomniane bacówki i gdzieś w oddali jakaś hala, mająca chyba kiedyś coś współnego z owcami.
Nad bazą natrafiamy na szeroką, jezdną drogę, której nie ma na mojej lekko przeterminowanej mapie. Pewnie do wywózki drewna ją zrobili. Okoliczne widoki zdają się tą tezę potwierdzać - dokładnie widać skąd wywieziono drzewa. Zewsząd...
Stoi tu też kilkanaście osobowych aut. Już wiemy jak dzieci i psy dotarły na bazę ;)
Podejście na Bendoszkę jest błotniste i widokowe. Używamy też na jagodach, zwłaszcza toperz jako ich główny miłośnik. Bo ja to jestem raczej od malin i tego roku nie miałam zbyt dużej wyżerki.
Na szczycie jest sporo ludzi, więc szybko się zwijamy. Ot uroki niedzielnych wycieczek - np. cieżko zrobić zdjęcie, żeby ktoś nie wlazł w kadr. Ale spoko, nie denerwujmy się, jeszcze kilka godzin... A od jutra da się żyć!
Wiata z gatunku tych mocno przewiewnych. No ale wiadomo - lepsza taka niż żadna! Poprzednio jak tu byliśmy (14 lat temu) to chyba nic nie było.
Krzyż na szczycie postawili jacyś miłośnicy liczb.
Z ulgą opuszczamy szczyt pełen kociokwiku, a kamulcowa droga i szum płowych traw szybko poprawiają humor :)
W schronisku na Przegibku byłam dwa razy. Raz przewineliśmy się tu z rajdem SKPB, w jakąś majową noc roku 2002. Potem w listopadzie 2009 był zlot forum e-góry. Teraz wpadamy na chwilę, bo szukamy naleśników z jagodami ;) Mają tu megafon jak na peronie, który informuje o wydawanych posiłkach, ale najpierw robi donośne PIP PIP, coby chyba nikt nie przeoczył. Coś im się też przesterowało z głośnością. Jego jazgot słychać jeszcze kilometr dalej.
Przechodzimy przez przysiółek Przegibek i przez ułamek sekundy mamy okazję zobaczyć wycinek dawnej wsi, z drewnianymi domkami i babuszką zbierającą zioła.
Skądinad przewalone mieć tu letni domek. Ktoś sobie przyjeżdża odpocząć i musi cały czas słuchać tego szczekającego megafonu ze schroniska.
Tuptamy zboczem góry, przez chaszcze i zwalone pnie. Bardzo przyjemny szlak - taki z powiewem dzikości :)
Jest chyba godzina 15 czy 16? Nie tak późno. Ale gdzieś tu, między Przegibkiem a Rycerzową, definitywnie zakończył się weekend. Od tej chwili są to zupełnie inne góry.
cdn
Mistrz drugiego planu na zdjęciu wagonu w Żywcu podlewa trawę:) a dziwna roślina to grzyb - okratek australijski. Też go pierwszy raz spotkałem w tym roku w Beskidzie Niskim. To gatunek ekspansywny, paskudnie śmierdzi zresztą. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńZauwazylam skubanca dopiero w domu, gdy wgralam zdjecia na komputer! ;)
UsuńDzieki za informacje o grzybie, przedziwny taki!