Wychodzimy na przełęcz Półgórską, gdzie na łące stoją ruiny bacówki. Fajna musiała być - z gontem na dachu i chyba wewnątrznym paleniskiem. I turyści tu nocowali, bo pełno ściennych napisów węglem. Jaka szkoda, że nas tu nie przywiało 20 lat temu! A na bank by przywialo, gdybym wiedziała o tej bacówce...
Widoczek mają tu dość wycinkowy, ale przyjemny.
Bardzo nam się podoba to miejsce, ale jeszcze trochę wcześnie, aby się zatrzymywać na nocleg. Tuptamy więc dalej przed siebie.
Dalsza trasa to ciągle w górę i w dół. A to przecież nie Beskid Wyspowy! Co się wywindujemy na 1000 metrów to trzeba o przynajmniej stówę walić ostro dół. Nie wiem kto te góry projektował, ale wykazał się wybitną złośliwością względem bub! ;) Strasznie mi zawsze żal tej wysokości, jak już się człowiek wydrapał, nasapał i wszystko na marne...
Mijamy ładne łąki - takie przestronne! Kałuże też przestronne ;)
Początkowo chcielismy spać na Jaworzynie. Nieraz obiło mi się o uszy, że tu jest coś na kształt bazy namiotowej i słyszałam dość pozytywne opinie o niej. Dziś od spotkanego turysty dowiadujemy się, że to baza, ale harcerska i raczej przygodny wędrowiec nie jest tam mile widziany. Na miejscu słyszymy jedynie ujadanie psów ras duzych. Od kiedy to harcerzy pilnuje nie wystawiana warta a takie brytany? A może tu też zalęgli się pasterze? Przy ścieżce stoi jakiś harcerski namiot, ale sprawia wrażenie pustego - jest np. mocno zarośnięty, jakby do środka od dawien dawna nikt nie zaglądał.
Kolejny pomysł na nocleg to Głuchaczki. Acz miejsce jakoś nam nie przypada do gustu. Jakieś bagniste, wilgotne i robaczywe. Opadają nas na tej przełęczy takie ilości strzyżaków, że uciekamy bijąc się piętami po tyłku.
Godzina jest późna, słońce już zachodzi, ale my idziemy dalej. Pniemy się pod górę i coraz bardziej rzucamy oczami na boki, czy nie dostrzeżemy jakiegoś dogodnego miejsca na biwak.
Mijamy dziadka w ażurowym gaziku. Miło sobie machamy. Taki stop marzenie! :) Szkoda, że nie jechał w przeciwną stronę, bo kto wie?
Wspinamy się na Mędralową. To już na szczęście ostatnie tego dnia podejście. Tam już byliśmy dwa razy i wiemy, że miejsce się nada na nocleg. Mimo zmęczenia gęba mi się śmieje, co widać na zdjęciach. Bo wiem, że już niedaleko.
Chatka stoi gdzie stała, a słońce ostatecznie nurknęło za horyzont.
W chatce jest jeden chłopak. Podąża za czerwonym szlakiem i dziś tu śpi. Właśnie pali ogromne ognisko. Zamieniamy ze soba kilka słów i rozbijamy namiot powyżej chatki, póki jeszcze coś widać.
Jesteśmy na tyle padnięci, że nawet nie bardzo mamy siły na rozmowę. Wypijamy tylko herbatę, jakiś sucharek zjadamy iście na rozum i walimy się spać.
Mam jeszcze z 15 minut walki z nogą, aby ją odgiąć we właściwą stronę, bo co chwilę łapie mnie okropny skurcz. Nie wiem ile dokładnie miała nasza dzisiejsza trasa, ale było to ponad 20 km. Po górach, z dużym plecakiem - to dla buby stanowczo za dużo.
Śpi się rewelacyjnie. Jakoś tak miękko, zatulnie, bezpiecznie (mimo, że całą noc śnią mi się niedźwiedzie - w różnych sytuacjach. I takie co mnie gonią, i z nimi rozmawiam, i kupuję na targu udziec na obiad ;)
Poranek zdaje się, że wstaje pogodny.
Tzn. takie miałam wrażenie, zanim popatrzyłam w lewo. Widać tam równo rozciągniętą szarość. Nie że chmury, ale taką "nicość", która stopniowo pochłania kolejne fragmenty krajobrazu.
Szczyty znikają w bardzo szybkim tempie. Nie ma też wątpliwości co do kierunku przemieszczania się "zła". Pojawia się myśl, żeby jak najszybciej zwinąć namiot (jeszcze na sucho) i na śniadanie ewakuować się do bacówki. Śpieszymy się bardzo, bo mamy poczucie, że czas się nam kończy i czujemy już już na plecach oddech tego "chmuromroku", który zbliża się szybciej niż zakładaliśmy.
Wrzucamy wszystko na oślep do plecaków, wpadamy na siebie walcząc o śledzie, prawie wykacamy się w rowie (dziwną "fosą" jest okopane miejsce, gdzie stał nasz namiot)
Przychodzimy przed bacówkę. Uffff... zdążyliśmy! Grunt, że namiot jest w miarę suchy (tzn. podłogę wiadomo ma lekko wilgotną). Przez chwilę nawet zastanawiam się, czy nie zacząć rozkładać śniadania przed chatą, ale mój pomysł zostaje przykładnie zmyty wodospadem z nieba.
Mamy jednak chwilę, aby zdążyć się nacieszyć płowością falujących traw na tle mrocznych chmur.
Zaciszne wnętrze chatki to zdecydowanie lepszy plan na śniadanie w takich okolicznościach. Wczorajszego chłopaka już nie ma. Nie dziwi nas to - wyglądał na osobę, ktora lubi wcześnie wstawac i dużo chodzić. Nasze śniadanie przeciąga się do około 3 godzin, jako że mokra ściana nie odpuszcza, a zwarta mgła zaczyna się gdzieś na wysokości miejsca ogniskowego przed chatką.
Tu też zagłębiam się w lekturę wpisowej księgi. Ogólnie wrażenia estetyczne są dużo bardziej pozytywne niż na Rysiance. Szkoda tylko, że nie ma starszych wpisowników. Ciekawe czy ktoś je ma, ktoś je zarchiwizował czy przepadły bezpowrotnie bo skończyły w ognisku?
Ten wpis zapadł mi w pamięć. Nie wiem od czego gość pragnie wstrzęmięźliwości, ale mam nadzieję, że znajdzie swoją szczęśliwą drogę. Przez chwilę próbuję rozkminić co może przedstawiać zamazany rysunek, ale nie mam pomysłu.
Ci się musieli wciskać bo wpisownikowi się kartki skończyły!
Ścienny malunek. Hmmmm... Bujna fantazja, wizja po grzybkach czy wspomnienia z trasy? ;)
Około południa pojawiają się zarysy gór na horyzontach, chmury w wersji niejednorodnej i nadzieja na nieprzemoknięcie do suchej nitki przez pierwsze 10 minut marszu. Okno pogodowe nie daje się dwa razy prosić, trasę na dziś mamy dość krótką (dzięki temu, że wczoraj przeszliśmy już jej sporą część).
Ruszamy więc ochoczo ku swemu przeznaczeniu!
Coś mi się wydaje, że dziś będzie herbatka z dziurawca na kolację! :)
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz