Zdarza się jednak czasem polny wiatrak odbiegający od sztampowego schematu. Inny. Jedyny w swoim rodzaju. Wyraźnie wybijający się z krajobrazu i ściągający wzrok…
Przed miejscowością Rębielice Królewskie skręcamy w polną drogę. Początkowo się nam wydaje, że nią dojedziemy do celu. Podejrzenia są jednak chybione. Możemy jedynie popodziwiać nasz wiatrak z oddali, ale żeby dotrzeć do niego trzeba by dreptać środkiem uprawy i to na mocno odkrytej przestrzeni. Zaraz nas jaki chłop z widłami pogoni i tak się skończy wiatrakowe rumakowanie...
Chyba z półtorej godziny bełtamy się po polach, aby z nich wyjechać i nie zagrzebać się w piachu ani glinie. Bo zawrócić na wąskiej drodze w zbożu to nie ma szans.. W takich momentach to nie raz zatęsknimy za mała i zwinną skodusią!
Imponująca bestia, co nie? :)
Do wiatraka więc uderzamy od strony wsi. Przechodzimy koło zamieszkanego domu. Kukamy czy nikt nie wychodzi. Z jednej strony fajnie by kogoś spotkać, pogadać o historii tej konstrukcji. Z drugiej - szlag wie co za ludzie? Może nie lubią turystów? Jeszcze nas kijem pogonią i tyle będzie ze zwiedzania? Nie widzimy żywej duszy, więc idziemy ku wiatrakowi sami.
Po krzakach leży sporo fragmentów jakiś konstrukcji o nieznanym nam przeznaczeniu.
Albo taki ciekawy trianguł sobie stoi.
Twórcą konstrukcji był miejscowy ślusarz i wynalazca - pan Józef. Budowa rozpoczęła się pod koniec lat 70 tych i była kontynuowana przez kolejne 25 lat. Miała tu stanąć innowacyjna elektrownia wiatrowa o nietypowej konstrukcji przypominającej wentylator. Jej kształt miał umożliwiać pracę przy dużo mniejszym wietrze niż inne popularne kształty wiatraków. Ponoć początkowo było duże zainteresowanie projektem, różne firmy zarówno z Polski jak i z zagranicy interesowały się tym patentem i możliwością wdrożenia podobnych rozwiązań u siebie.
Ogromniasty wiatrak nigdy jednak nie został zapuszczony i nie wytworzył obiecanego prądu - sprawę spowolnił problem na etapie szukania odpowiedniej prądnicy, a potem przerwała śmierć właściciela. Tak… Niestety nie porozmawiamy już osobiście z panem Józefem… a ponoć bardzo chętnie oprowadzał turystów po swoich włościach… Pan Józef zmarł w 2009 roku, więc spóźniliśmy się dosyć sporo…
Wiatrak też już nieco nadgryzł czas i jego fragmenty bezładnie wiszą w powietrzu, świszcząc przy nawet niewielkich podmuchach. Wielkie koło zostało zablokowane, aby się nie kręciło - trzyma je łapa dźwigu….
A sam dźwig zaczyna zarastać dziki bez…
Różne ciekawe detale. A to drabinka, a to balkonik. A to trzpień przypominający rakietę albo inny pocisk.
Do wnętrza tego zamkniętego pomieszczenia niestety nie było nam dane zajrzeć.
To nie pierwszy szalony wynalazca, którego nie zdążyliśmy odwiedzić. Na Podlasiu, w Puszczy Knyszynskiej, niedaleko innego dziwnego miejsca - Grzybowszczyzny, gdzie samozwańczy prorok Ilja postawił cerkiew (która według legendy "sama wyrosła z ziemi") też mieszkal w samotnym domku Paweł Wołoszyn - miłośnik majsterkowania na wielką skalę. Ponoć jego podwórko to była cała maszynownia! Koleś chętnie opowiadał o wszystkich konstrukcjach, pokazywał detale ich pracy, zapuszczał w ruch.. Tam też spóźniłam sie kilka lat... (o tym gościu i proroku można poczytać w ksiażce - przewodniku "Polska Egzotyczna cz.1")
Nie da się zdążyć wszędzie... Jedno to brak czasu, a drugie brak świadomości istnienia jakiegoś mega ciekawego miejsca. Bo nieraz się potem okazuje, że czas był, że nawet się przejeżdżało przypadkiem kilometr obok, ale człowiek nie wiedział i minął. Ile to takich smaczków przejdzie człowiekowi koło nosa i potem nawet nie wie co stracił?
A potem, już prawie pod samym domem, rzuca się nam w oczy nietypowy wiadukt kolejowy. Miejscowość Dąbrowa koło Namysłowa. Miejsce, przez które przejeżdżaliśmy dziesiątki razy, sunąc na poszukiwania tutejszych pałacyków. Wiadukt dawnej linii Namysłów - Opole. Niby nic wielkiego - tylko, że ten wiadukt... sobie leży w rowie! Zazwyczaj wiadukty zachowują się inaczej i nawet w ciepły, letni dzień nie oddają się aż tak pokazowej sielance!
Jak nic on się nie urwał sam, tylko został celowo upitolony! Czy rokował szybkim obwaleniem się na jadące auta i postanowiono przeprowadzić to w sposób bardziej kontrolowany? Czy może są pomysły odbudowy tej linii i ma tu zawisnąć nowy, porządniejszy wiadukt? Czy może lokalni złomiarze naprawdę mają solidny gest i jak coś już robią to z rozmachem? (tylko chyba musieli wrócić po solidniejszy wózeczek, bo na wszystkich dostępnych pod ręką zaraz siadały ośki? ;) )
Tyle razy tu jechaliśmy i ja jeszcze widzę ten wiadukt TAM. Jak wisi u góry na swoim miejscu. Jakby się jeszcze do końca wymazał z czasoprzestrzeni.
Szyny na chwilę obecną kończą się w powietrznym niebycie.
A dalsza część torowiska nurkuje w solidnych zaroślach.
Nie jest to linia, którą by się dogodnie wędrowało śladem nieczynnych szyn wijących się polami. Bo trzeba by je najpierw odkopywać - o ile na dalszych odcinkach w ogóle się jeszcze zachowały…
Najniższe 3.5 metra jakie widziałam w życiu! :P Trzeba by się przeczołgiwać!
Mamy dziś niepowtarzalną szansę pokicać po torach wyrastających jak wyspa na środku pola.
I takim oto niespodziewanym i ciekawym akcentem kończy się nasz czerwcowy wyjazd :)
KONIEC
Będąc w Rębielicach mieliście pod nosem najbardziej znany z opuszczonych ośrodków w okolicy - Ośrodek Kolonijny w Kulach
OdpowiedzUsuńhttps://klobuck.naszemiasto.pl/opuszczony-osrodek-kolonijny-z-czasow-prl-u-w-woj-slaskim/ar/c1-7765432
Słyszałam o nim, może kiedys i tam dotrzemy?
Usuń