Łażąc kilka dni plażami można wypatrzeć troche różnistych statków bełtających się po tutejszych wodach. Tu jakiś moloch przestraszliwy! Chyba większy nawet niż ten prom, którym płyneliśmy niegdyś przez Morze Czarne!
Ech… to były czasy. Człowiek wsiadał sobie w skodusie i na luzie jechał do Gruzji… Mam nadzieję, że nie powiem kiedyś “ech to były czasy, chodził sobie człowiek po helskiej plaży i gapił sie na statki..”
Jest takie przerażające nieco przysłowie: “Jakkolwiek byśmy nie narzekali na teraźniejszość i tak kiedyś będziemy to wspominać jako stare, dobre czasy…”
Aj… przepraszam za dygresję… Miało być o statkach ;)
Łooo matko! Takich jebutnych żaglowcow to chyba nie ma za wiele?
Kabak: “Patrz! Mama i córeczka!”
Nieźle nim bujało! Robiliśmy zakłady - wywali się czy nie! ;)
Te to chyba jakieś wojskowe?
A ten jak wieżowiec!
Tu coś zdecydowanie mniejszego i gęsto zaludnionego.
A kuku! A takowego zjawiska to żeśmy się całkowicie nie spodziewali, że się nam spomiędzy fal wyłoni!
Podążając jak zwykle za betonowymi płytami tym razem dotarliśmy do portu.
W portach najbardziej lubie dwie rzeczy! Zapach ryby i dzwoniące na wietrze linki!
Zastanawiamy się - doleje nam czy nie doleje?
Tu też rozważamy gdzie jest najbliższy zadaszony bunkier... ;)
Ale nie dołało! Limit deszczu wyczerpaliśmy już chyba w pierwszym tygodniu tego wyjazdu! ;) Chmury ostatecznie się rozchodzą. Dosłownie - biorą i rozłażą się na boki.
A nad nami zostaje czyste niebo! No prawie… ;)
Słońce i wygrzany piach niesamowicie cieszy po tygodniu babrania się w glinie i nieustającym prawie potoku wody wlewającej się za kołnierz. Ale wszystko co złe kiedyś się kończy! :) I niby nic takiego wielkiego - troche piachu i wrzesniowych promykow spod chmury, ale cieszymy sie jak durni! ;)
Mamy towarzystwo!
A tu inna chmura, innego dnia i od innej strony półwyspu. I tej nie uciekliśmy! ;) Niesamowita jest jej szerokość na cały widnokrąg i szybkość z jaką zjada niebo.
Błyskawicznie zasuwa w naszą stronę! Zdjęcia robione od siebie chyba w odstępie minuty albo dwóch!
Innego dnia klimaty są jeszcze bardziej mroczne.
A spod czarnych chmur czasem błyśnie słońce. Jest go mało i jest bardzo rażące.
Jakoś bardzo lubie plażowe jeziorka, minimierzeje i inne takowe rozlewiska!
Tzn. ja lubie na nie patrzeć, a kabak po nich biegać ;)
Ciekawa roślinność plażowa.
Jednego dnia fale są na tyle solidne, że miejscami praktycznie całą plażę zabrały i trzeba obchodzić górą.
Wspinanie się na osypujące skarpy jest jedną z największych atrakcji.
Tu coś ładnie obrosło muszelkami.
A to jest roślinka, która miała wrócić z nami do domu jako ozdobna pamiątka. Ale była lekko wilgotna, więc powiesiłam ją na ścianie wagonu, aby się ładnie wysuszyła. Akurat wystawał wolny gwóźdź… No i o niej zapomniałam. Może pozostanie jako ozdoba wagonu. Bo trzeba przyznać, że super tam pasowała! :)
Duje cały czas bardzo mocno, więc często łazimy z latawcem!
Plaże nad zatoką prezentują się nieco inaczej. Wyższe brzegi i piasek pokryty kożuchem zielono - brązowych glonów. Ma to swój urok i fajna odmiana!
No i w zwojach glona można coś znaleźć! Np. łódeczkę! Zdobyczna bardziej cieszy! :)
Tu proces pozyskiwania.
Sporo takich ptaszyn biega za falami i coś zapamiętale wydziobuje za każdym razem, gdy woda przemyje piach.
Miłe kwietniki przy jednym z domów! :)
Z okolic portu podziwiamy zachody słońca.
Praktycznie przez 3 dni mamy taki sam rytuał. Najpierw do portu, a potem gdy już słonko chlupnie w fale - na impreze! :)
A jak to się zaczęło? Pewnego dnia, gdy leziemy już po ciemku ulicami Helu, praktycznie w samym centrum, nagle słyszymy dźwięki gitary. Ktoś ładnie gra i jakaś kompania śpiewa. I zdecydowanie jest to śpiew biesiadny, grupowy, taki typowo przyogniskowy. Ki czort?? Idziemy rozpoznać sytuacje… I tak trafiamy do knajpy żeglarskiej o nazwie “Kapitan Morgan”. I miejsce to zasysa nas na dobre. Bo nie dość, że siedzimy chyba do północy, to w kolejne dni znów tu wracamy.
Knajpa urządzona jest w klimatach wodnych - sieci, drewniane postacie piratów, kawałki statków czy różne gadżety z rybich fragmentów.
Nawet ściany i sufity kibli są wytapetowane replikami starych map morskich.
Menu jest chyba szerokie, ale my skupiamy się na daniach rybnych. No i czymś do popicia :)
Na knajpianym etacie, oprócz barmana, jest koleś, który na gitarze gra wieczorami szanty. I co najważniejsze, nie jest to akcja typu koncertowy występ, ale raczej “cała sala śpiewa z nami” - więc klimat przywodzący raczej na myśl chatki studenckie czy biwakowe ogniska niż restauracje w centrum kurortu. Co chwile ktoś z sali proponuje swoją ulubioną piosenkę (reguła jest jedna - muszą być to szanty albo coś w wodnym klimacie). Mnie się też udaje namówić grajka aby zapodał “Tawernę pod pijaną zgrają”. Co za radość! Tak rzadko ktoś to umie zagrać!
Gdy ide do kibla (tego z mapami na suficie) jakiś koleś mnie zagaduje z pytaniem czym pływamy i gdzie przybiliśmy. Wyprowadzam go z błędu, roztaczając jedynie wizję moich póki co niespełnionych marzeń o pontonie. Gość jest bardzo zdziwiony: “To co robicie na Helu?” - “Zwiedzamy bunkry” - “Ale co może być ciekawego w jakiejś kupie betonu? Intrygujące!! Tak jakbyś miała wytłumaczyć komuś zupełnie nie z klimatu?” - “Wyobraź sobie… Wzgórze, piękny widok i wielka żelazna karuzela. Siedzisz sobie, pijesz wino, patrzysz na las i morze… A jak pięciu chłopa rozkręci mechanizm - to sam nie zejdziesz. Wrażenia ekstremalne jak na twojej łajbie w czasie sztormu. Też rybka w śmietanie może wrócić ;) Fajne, co? I to z buta dostępne stąd..”. Znajduje mu na jego telefonie zdjęcia tego miejsca i pokazuje na mapie. Koleś ma oczy jak spodki. “Aaaa… bo ja zawsze bunkry kojarzyłem, że to coś jak moja piwnica tylko bardziej wali stęchlizną i jakiś koleś za tobą łazi i pierdzieli dyrdymały, kto w którym roku do kogo z jakiej armaty strzelał”. - “To takich bunkrów ja też nie lubię. Wole karuzele, wino i piwnice, gdzie nikt za mna nie chodzi. I wiesz? Na bunkrowych imprezach też się śpiewa nieraz szanty. Nieraz i nie dwa!” Tak dostajemy zaproszenie na łódkę i oglądamy zdjęcia z nurkowania na przybrzeżnych wrakach! I tu się okazuje, że jednak poniekąd robimy na Helu to samo - zwiedzamy wraki! ;)
Każdego kolejnego dnia wesołej knajpianej ferajny jest więcej, a i śpiewy są bardziej donośne. Zazwyczaj, gdy opuszczamy lokal koło północy, dostajemy gromkie brawa. Tzn. nie my - tylko kabak! Jako ponoć “najmłodsza piratka na stanie”.
W końcu nadchodzi ten moment, że nasz plan zakłada jechanie dalej. I tak byliśmy na Helu o dwa dni dłużej niż to początkowo było planowane… Żal opuszczać nasze wagonowisko… Żal opuszczać Hel, gdzie i do zwiedzania jeszcze kupę zostało… Żal, że dziś w Morganie nie będziemy uczestniczyć w kolektywnym darciu pysków… Jakby mi ktoś rok temu powiedział, że spędze nad polskim morzem kilka dni, w jednym miejscu i będzie mi tak cholernie żal odjeżdżać - to bym mu powiedziała, żeby się palnął w głupi łeb! Tak… Hel przerósł nasze wszelakie oczekiwania. Co niestety miało również wady - bo bardzo wysoko postawiło poprzeczkę… Tak wysoko, że już żadne kolejne miejsce nie miało szans sprostać oczekiwaniom i wytrzymać tego porównania… W dalszą drogę gna nas instynkt wędrowny i zew poszukiwaczy kolejnych wrażeń. Rozochoceni Helem postanawiamy powłóczyć się jeszcze nad morzem, w innych miejscach. A tam - jest już po prostu średnio… Też są ciekawe miejsca i dziwne zbiegi okoliczności. Ale nie ma już karuzel na wzgórzach, wraków statków, plażowych szałasów gigantów czy aż tak malowniczo i masowo powykręcanych drzew… A i imprezy jak są.. to już nie takie jak w Morganie!
Aha! Takiego typowo kurortowego życia spod znaku plastiku i pozytywki - też była okazja zażyć ;) Coby nie było że nas to całkowicie ominęło ;)
cdn
Te ptaki, to sieweczki rzeczne (te z białą obróżką) i chyba biegusy zmienne (ale tego pewien nie jestem). A "Kapitan Morgan" zajebisty, jedna z najlepszych knajp w jakich byłem :D.
OdpowiedzUsuńO dzieki za nazwy ptasząt!
UsuńA co do Morgana to mamy podobne odczucia! Przezarąbiste miejsce! :)