Ostatni nadmorski plan tego wyjazdu zakłada powłóczenie się po Mierzei Wiślanej. Aby tam dotrzeć mamy nie lada wyzwanie! ;)
1. Trzeba ominąć Trójmiasto (nie lubimy dużych miast)
2. Trzeba ominąć, ewentualnie przeciąć, wszystkie autostrady i “eski” (nie lubimy autostrad)
3. Trzeba w miarę możliwości ominąć wszystkie 1 i 2 cyfrowe drogi (bo głównych dróg również nie lubimy)
4. Musimy znaleźć jak najwięcej promów! :P
Wywiązujemy się z zadania zwycięsko, klimatycznie telepiąc się wioskami, alejami “drzew w skrajni”, gdzie czasem kończy się asfalt, a czasami nie ma mostu (i promu również ;) W takich chwilach toperz zawsze się cieszy, że nie mamy terenówki. Bo mając takową, w głowach dwóch siedzących obok istot mogłyby się pojawić “niezdrowe pomysły” ;)
Przez Przekop Wisły przeprawiamy się promem.
Tam gdzie rzeka uchodzi do morza wirują w powietrzu ogromne stada ptactwa!
Na nabrzeżu wypatrzyliśmy takowy bunkierek!
A w rzece pływa chyba foka! Albo coś bardzo do foki podobnego. Niestety ile razy wyceluje się w nią aparatem - to skubana nurkuje!
Jedziemy pod prąd sznurów aut wracających z weekendu. W kierunku Gdańska stoi wręcz korek samochodów, rowerów, kamperów, przyczep. Tłum nerwowy, mijający busia na grubość lakieru, kompulsywnie wyprzedzając się jak w jakiejś grze komputerowej. Niefajnie się tak jedzie… Acz tu już jest tylko jedna droga i nie bardzo się da naszą metodą objeżdżać miedzami. Ale tłumaczymy sobie, że to dobrze, że tak dużo ich jedzie. Im więcej tym lepiej. Im więcej zwariowanych aut spotkamy tu i teraz - tym mniej ich pozostanie na mierzei… I tym bardziej mierzeja będzie się nadawać do użytku przez kolejne dni!
Wieczorem idziemy połazić po Kątach Rybackich. Korek wypełniający lokalną drogę trąbieniem, jechaniem na zderzaku i nerwowymi manewrami - zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.. . Pewnie gdzieś stoi u bram wielkich miast na autostradowych bramkach. I tam teraz lecą przekleństwa miłośników pośpiechu i grzania na oślep…
Po Kątach, wraz z nikłym światłem latarni, snuje się klimat “posezonia”. Słowo to zasłyszane w bazach nad jeziorem Koronowskim bardzo przypadło mi do gustu. Bo ja owego klimatu posezonia właśnie wszędzie szukam. Gdy wiatr targa papierami z przepełnionych koszy, piwo w knajpie się skończyło i trzeba skoczyć do monopolowego sobie przynieść, a ryba jest tylko ta świeża, którą właśnie przywieźli. Bo tą przygotowaną wcześniej wyżarli z talerzami. Tak… Polska śródtygodniowa to całkiem inny świat!
Wiele knajpek wygląda całkiem zachęcająco! :)
Mały port, pełen kołyszących się na falkach kutrów..
Płytowa droga, na którą zleciały się chyba wszystkie komary i meszki z całego Pomorza. Tak się wręcz zastanawialiśmy, że nigdzie ich nie ma. To już wiemy, gdzie sobie zapodały zlot!
Szukamy opuszczonej barki/łodzi. Łódka jest, ale za płotem.. :(
Odżywamy się oczywiście samymi rybami :) Tu pochłaniamy smażone okazy...
A tutaj wędzone!
W okolicach udało nam się wypatrzeć dziwne "oznakowania". Na latarniach, płotach, murkach - są klejone znaczki z takową postacią. Duch? Hatifnat? Czy to rodzaj szlaku? Czy raczej czyjegoś "podpisu", zaznaczenia swojej obecności - w stylu "byłem tu - Siwy"?
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz