bubabar

wtorek, 10 listopada 2020

"Ściana Zachodnia" cz. 31 - opuszczony ośrodek (2020)

Szukamy dziś pewnego opuszczonego miejsca. Wioska jest sympatyczna, acz nic pasującego nie widać. Szukamy trochę na oślep. Zabudowa się kończy. Stara betonowa płytówka jednak zawsze dobrze prowadzi! W sosnowym lesie stoją ruiny dawnego ośrodka wypoczynkowego. Gdyby był czynny - na bank byśmy tu zanocowali. Przypuszczam, że w klimacie mógłby konkurować ze stanicą z Drawna. No ale może na biwak się nada? Miejsce wydaje się być super, malowniczo położone, na uboczu..



Na pierwszy rzut oka ma jednak 2 wady (jak się potem okazuje - jest jeszcze trzecia ;) ale o tym później). Raz - brak wjazdu na teren (trzeba przejść przez dziure w płocie)


A dwa - brudne jezioro. Brązowa woda i tłusty glon. Pierwsze jezioro na naszej tegorocznej trasie, gdzie nie mamy ochoty wleźć..


Lokalna mini plaża.




Piasek ma tu bardzo dziwny zapach. Nie wiem czy to jezioro było większe i wyschło? Bo mocno wali mułem, coś jak brzegi Odry po solidnej powodzi. Zapach jest na tyle intensywny, że przesiąka nim cały kabak, który oczywiście musiał się w owym piacho-mule wytarzać. Najtrudniej wyplenić ten zapach z włosków - nawet po powrocie do domu i solidnej kąpieli, jakiś czas utrzymuje się jego lekka nuta... ;)

Łódka??


Przywędrowała tu ze wschodu!


Duży budynek jest jeden - może kiedyś pełnił rolę biura? Albo stołówki?



W środku istne salony! :)


Po lesie rozsiane są drewniane i murowane domeczki, niestety już w większości w stanie nie umożliwiającym suchego przeczekania solidnego deszczu.









Największy z budynków miał taras. Obecnie na jego środku jest w modzie palić ogniska! Lubię takie tarasy! :)


Miejsce imprezowe z takim widokiem to jest coś! :)


Glonowatość jeziora i dziwny zapach piachu jak widać nie przeszkadza ptactwu - kormorany siedzą na resztkach pomostu, suszą dzioby i sprawiają wrażenie całkiem zadowolonych z siebie.




To jednak nie koniec tutejszych klimatów ornitologicznych. Na zewnętrznych schodkach, na zakręcie - o tu!


...siedzi sobie przytulona do ściany nieduża sowa (albo inny puchacz). Nie ucieka na nasz widok, acz wzrok ma nieco niepewny.... Sprawia więc wrażenie jakby była chora? A może skrzydło ma uszkodzone?


Ktoś ją chyba tutaj dokarmia, bo wokół leży rozrzucone mięso, a w szklance stoi woda. Jakie to miłe, że ktoś o bidulke zadbał.


Później, po powrocie do domu, z internetu, dowiaduję się, że mógł to być puchaczy podlot, który wyfrunął z gniazda i nie bardzo potrafił do niego wrócić.

Dalszych losów ptaka nie znam. Mam nadzieje, że go nic nie zeżarło…

Mamy na dzisiaj różne plany np. chcemy zadzwonić do znajomego, który gdzieś tu mieszka w okolicy. A nuż ma czas, żeby się z nami spotkać? On też bardzo lubi to miejsce, więc może będzie ognisko na tarasie? Jednak pewien incydent nieco nasze plany krzyżuje. Przy ośrodku nie mogę złapać zasięgu. Planujemy więc odjechać kawałek w stronę wsi i stamtąd zadzwonić. Przy manewrowaniu po trawiastej łączce nagle słychać metaliczne “pierduuuttt”! Busiem podrzuca całkiem solidnie - co to było u licha???? Wyskakujemy… A to była studzienka. Że co? W środku lasu?? Tak własnie - jakby kanalizacyjna studzienka bez dekla… I jednym kołem, żeśmy się w nią wrąbali.. Uhhhhh… Klimat iście wschodni.. Chyba każdy kto zwiedzał kraje byłego Sajuza - wpadł kiedyś do otwartej studzienki ;) Ale tam zdarza się to w miastach, a nie w lesie!


Busio na szczęście ze studzienki się wytoczył, koło nie ugrzęzło. Zawsze jakiś plus.. Przynajmniej raz się przydał ten tylny napęd ;) Zaglądamy pod spód, toperz twierdzi, że coś tam jest pogięte. Ciekawe czy będzie jechał i czy w miare prosto? Na początku jeszcze nie chce zapalić, więc robi się nieco nerwowo. Ostatecznie busio jedzie, ale musimy sprawdzić na ile skutecznie i konsekwentnie będzie to robił. Do miejsca jakoś tracimy serce - a i na śmierć zapominamy, że mieliśmy zadzwonić do Wojtka… Własności jezdne busia sprawdzamy tak, że lądujemy koło Debrznicy na jakiejś remontowanej drodze z zakazem, gdzie wykroty są większe niż gądkowska studzienka… Ostatecznie szczęśliwie w żaden kolejny nie wpadamy, ani policaje nas nie wyczajają… Na nocleg zatrzymujemy się koło Torzymia, na biwakowisku, któremu nadajemy wdzięczną nazwę “Pod Kapusiem” - ale o tym w kolejnej części opowiadania ;)


cdn


6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałem, że to opakowanie od rosyjskiej rakiety - ale to byłoby za mało prawdopodobne (kształtem przypomina opakowanie po rakiecie do niszczenia okrętów podwodnych https://mil-history.livejournal.com/1582704.html - to z relacji z muzeum z Toljatti - https://mil-history.livejournal.com/1582704.html). Choć w wielu muzeach takie opakowania przedstawia się także jako opakowania rakiet i ich części - np. tu https://news.tut.by/society/317365.html

    Tym niemniej wersja z rakietą jest mało prawdopodobna - raczej jest to połowa rosyjskiego pontonu służącego jako pława pod pomost: http://velikije-luki.vtuz.ru/tovary-dlya-stroitelstva-otdelochnyje-materialy/pontony-dla-pirsa-385679.htm

    Oczywiście może być też tak, że jako pławy wykorzystuje się stare opakowania od rakiet... W każdym razie zdjęcie jest bardzo, bardzo ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wlasnie jest tak jak piszesz! Opakowania po rakietach wykorzystywane jako wędkarskie pomosty plywajace. Ktos mi dzisiaj pisal, ze nawet na olx mozna takowe kupic! Ponoc sa wytrzymale i maja duza wypornosc! :)

      Usuń
  3. Piachomuł do zabawy najlepszy, potwierdzam w imieniu Kluski. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To jezioro już ze dwadzieścia lat temu tak capiło - ale też nigdy po kąpieli nic człowieka nie oblazło :) Być może to dlatego że jest sztucznie spiętrzone na rzece i płytkie (kawałek od tego ośrodka są pozostałości starego młyna i tama). Większość jezior w tej okolicy jest polodowcowych.
    A klimat na tej plaży był niesamowity! Ratownicy, wypożyczalnia łódek i rowerków wodnych, pomost (co po nim tylko te drewienka zostały). Bardzo profesjonalnie, a jednocześnie swojsko. Bo się tam ludzie z okolicznych wsi zjeżdżali i to było zupełnie oczywiste, że się wszyscy kąpią, a wstęp nie jest limitowany. Tak samo się wszyscy mieszali pod sklepem we wsi - życie tętniło, mimo że to taki koniec świata :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda ze nie trafilam do tego osrodka w czasach jak działał! Mysle ze by mi sie spodobal! a i do zapachu jeziora mozna by sie przyzwyczaic. Tu nas troche zaskoczyl ten zapach, wiec byla obawa ze np. jakis syf z pol spuscili albo co. Ale jak nic nie obłazilo to w porzadku! :)

      Usuń