bubabar

sobota, 29 lutego 2020

Bytomskie podwórka cz.5 - (rejon ul. Musialika, Alojzjanów) (2019)








Kolejna część mojej rowerowej wycieczki to rejon ul. Musialika, Alojzjanów. Sprzed 20 lat, pamiętam, że tu była w miarę zwarta zabudowa kamienic. Jakie jest więc moje zdumienie, gdy teraz widzę te tereny! Chyba połowa budynków zniknęła! Rozebrali? Albo zawaliły się same? Kamienice stoją przeważnie pojedynczo, przeplatane sporymi, pustymi placami albo zagajnikami. Teren jest przestronny i zielony… Tu przeważnie nie trzeba wchodzić na podwórko bramą - nieraz wystarczy objechać kamienicę dookoła polnymi lub leśnymi ścieżkami. W wersji rowerowej to całkiem dobre rozwiązanie!

Strasznie mi żal, że nie porobiłam tu zdjęć przed laty… Toż ze szkoły miałam tu rzut beretem! Ciekawe byłoby teraz porównać dokładnie te same miejsca, ale naznaczone upływem czasu…

I teraz pytanie - czy dobrze mi się wydaje, że ta kamienica kiedyś stała przytulona do innych? Bo tak jakoś dziwnie wygląda samotnie… Jakby za wysoka, jakby za chuda, jakby za wąska?


Bo do tej to bank coś przylegało - z obu stron widać ślady po oderwanych fragmentach…


Albo tu… przestrzeń… puste place… Domy urwane jakby w połowie….


Tu chyba też coś stało obok.. Jakby czegoś brakowało? Jak sięgam gdzieś głęboko w zaułki pamięci - to coś mi mówi, że było tu inaczej...



Wszędzie rudość cegły i zieleń. Lubię to połączenie kolorów, takie miłe dla oka!




I nowe desenie schodowych wycinanek. Zbiorę je później gdzieś do kupy w osobną relację!


Komórki, szopki, kamerliki, gołębniki, domeczki na kurzej stopce!


W krainie powiewającego prania. Ciuchy nabierają aromatu wiatru i słońca, a i powietrze wokół całe się robi przesycone świeżością!



Ten budynek miał chyba inne funkcje niż mieszkalne?



Okna pełne nieba…


Gdy zaglądam do jednej z opuszczonych kamienic: “Ej, kuliżanko! Jeśli ty za złomem to nie masz tu co iść! Ta kamienica (tu wskazuje paluchem na pustostan) jest już cała wyczyszczona, tu ścisza głos - przez nas. Jest czysto. Szkoda twojego czasu… Tłumaczę mu, że ja szukam starych napisów na ścianach. “A to twoje napisy pewnie są, bo nas napisy nie ciekawią. Zatem nasze zainteresowania się nie pokrywają. I sobie nie idą w paradę. Zatem żegnam kuliżankę i życzę miłego dnia!”. Hmmm. chyba badał czy ja nie konkurencja! ;)

Podwórko schowane za wysokim ceglanym murem…


Albo za murem ceglasto - kamienistym.


A tu mur nakrapiany! Jak muchomor! Dla urody? Czy miało to jakieś funkcje praktyczne?


Brama z obrotowym fotelem.


Kolega Socha coś nie jest lubiany na dzielnicy ;)


A tu rzut oka na “promenadę” - nowy, szeroki chodnik przecinający dzielnice... Nie wiem czy to była tutaj najpotrzebniejsza inwestycja, czy po prostu trzeba było wydać kase? Równolegle przebiega promenada z dawnych lat.. Też szeroka, z asfaltu, ale już nieco liźnięta patyną...


Ale trzeba przyznać, że siłownię to zrobili porządną! Takiej pod gołym niebem to jeszcze w żadnym mieście nie widziałam! Pozostaje mieć nadzieję, że nie skończy na pobliskim złomie...


Ścieżki, podwórka, ulice, wszystko otulone zielenią. Miłe, pyliste zaułki przepełnione grą świerszczy... Jest niesamowicie cicho a w powietrzu unosi się spokój. Czy tu zawsze tak jest? Czy to z racji na wakacje? Albo wtorkowe wczesne popołudnie? A może to ten upał? Dziś dobija pod 40 stopni!







Przysiadam sobie na jednym z murków celem zjedzenia drugiego śniadania. Ledwo rzuciłam rower w trawę i wyjęłam produkty - podchodzi do mnie jakiś koleś o wyglądzie i zapachu żulika - i zaczyna coś nawijać po niemiecku. Niemiecki to ja kiedyś miałam w szkole (i nawet się lubiłam go uczyć - w odróżnieniu od zawsze znienawidzonego angielskiego), ale to było ponad 20 lat temu, więc pamiętam ogólnie NIC. Nie wiem czemu koleś wziął mnie za obcokrajowca i to jeszcze zza zachodniej granicy? Czy tam jeżdżą na takich obdrachanych rowerach i żreją pasztety podlaskie na murkach pod krzewami dzikiego bzu? Albo to o te warkocze chodzi? Że tam te kelnerki z Oktoberfest takie mają? (acz one mają też w pakiecie większe cycki i bardziej na wierzchu ;) ) Gdy wyjaśniam gościowi, że ma jak najbardziej do czynienia z tuziemcem, zaczyna on klasyczny wstęp: "Kierowniczko, czy mogę o coś zapytać?" Można się już domyśleć o co biega. Chce na piwo. Mówię mu więc, że sama bym chętnie piwko wypiła, ale niestety mi kasy nie starczyło. Co jest zresztą zgodne z prawdą - ubrałam dziś inne spodnie i zamiast planowanych 50 zł w kieszeni - miałam tylko 10. Starczyło więc tylko na chleb, pasztet, musztardę i dużo wody. Jak się popyla na rowerze przy +40 stopniach - to się chce pić (5 litrów wypiłam za dzień wycieczki). Koleś kiwa głową, patrzy na moje produkty i nagle zaczyna tą głową kręcić z niesmakiem - "ale z tą musztardą to przegięłaś! byłoby na piwo!". Dobry pasztet to można zjeść sam, ale do takiego z puszki? co pies z budą i łańcuchem jest tam zmielony, to moim zdaniem musztarda jest konieczna. Koleś śmieje się z budy i łańcucha, po czym twierdzi, że takową budę (nawet jak z musztardą) to niezdrowo wodą popijać. Wyciąga z siatki piwo - i mi daje. "Masz. Mam dwa. A pod Lidla se pójdę - to jakąś kaskę na kolejne se skołuje. Smacznego i miłej wycieczki". Koleś się oddala, krokiem sugerującym, że dziś już kilka piwek zapodał. Patrzę co trzymam w ręce, już mam otwierać, ale jakoś nieco tracę ochotę.. Karpackie czarne, 9%... To nie będzie ani smaczne ani wskazane dla jazdy rowerem po upale... Coż.. Pakuję piwo do plecaka i jadę dalej. Kilka godzin później zauważam pana w średnim wieku, o sympatycznej gębie, który siedzi na murku w cieniu opuszczonej kamienicy. Podchodzę i pytam "Przepraszam kierowniku, czy mogę o coś zapytać?". Gość wlepia we mnie zdumione oczy. "Bo ja mam piwo na zbyciu. Może by pan miał ochotę?". Odpowiedź jest oczywiście wiadoma. W zamian dostaję pełen pakiet opowieści o okolicy, kto z kim i dlaczego, kogo zadźgali w latach 90 tych, kto wyjechał, a kto wrócił i w które rejony ksiądz po kolędzie nie chodzi z ministrantem, a z ochroniarzem ;)

W świecie różnobarwnych garaży.



Imponujące murale giganty! Chyba malowane na pełnym legalu bo takie staranne...



Huśtawki z dawnych lat.. Jak widać kiedyś stały w cieniu drzew.. Teraz drzewa wymieniono na zestaw śmietników..


Auto dopasowane w klimatach do zabudowy.


To jakaś reguła - że głównie opuszczone są partery kamienic?



A tu wygląda - jakby na dachu wypatroszonej kamienicy siedzieli ludzie przy stolikach. Zrobili kawiarnię na dachu? Jakieś eleganty winko z kieliszków popijają! Że co?



Okazuje się, że pomiędzy kamienice wklinowano nowy hotel! I po prostu perspektywa bywa myląca! ;)


A kawałek dalej już kończy się miasto... pola, łąki, zagajniki... I szutrowa droga wiedzie w dal...



Jadę sobie ścieżynką wśród zarośli, murków i gruzowisk. Mijam dziecko. Na oko 4-5 lat. Zupełnie samo. I jeszcze niesie (a raczej ciągnie za sobą) worek większy jak ono! Widać, że jest mu ciężko, co chwilę przystaje, sapie, ociera pot z czoła. Maleństwo - coś jak mój kabaczek. Sprawa mi nie daje spokoju, zawracam i pytam malucha, że może mu pomogę nieść ten worek. Można przewiesić przez rower i choć kawałek będzie mu lżej. Dzieciak kręci głową, w jego oczach widać strach, stara się trzymać dystans ode mnie przynajmniej 3- 4 metry. W końcu porzuca worek i daje drapaka w krzaki. Na tyle, że znika daleko za jakimś murem. Co za licho! Zaraz mi się przypominają historie o sysunach! Czuję zimny dreszcz na plecach. Ale jednak ciekawość jest silniejsza. Zaglądam do porzuconego worka. Kafle piecowe. Stare, połupane, ładnie rzeźbione kafle. W różnych deseniach i kolorach. Ten worek waży z 20 kg! Nie dałabym za bardzo rady pomóc w niesieniu... Miejsce to opuszczam dosyć szybko ;)

cdn


1 komentarz: