bubabar

piątek, 3 stycznia 2020

Ukraina (2019) cz.1 - na trasie Chyrów - Odessa

Dawno dawno temu, a był to rok 2010, siedzieliśmy sobie na czarnomorskim wybrzeżu, piliśmy jakieś domowe wino i wpadliśmy na pewien pomysł. Już nie pamiętam czy było to na przystani w Oczakowie, z której nic nie chciało odpłynąć, czy może na samym koniuszku Kinburnskiej Kosy, gdzie fale biły już w obu stron? Ale jakoś wtedy, po raz pierwszy, dokładniej przyjrzeliśmy się mapie ukraińskiego wybrzeża - pełnej limanów, mierzei, zatoczek, bagien i wydziwiastych wyspo - półwyspów. I zrodził się plan. Że chcemy kiedyś to całe wybrzeże przejechać - lub przejść, tam gdzie auto już postanowi ugrzęznąć w piachu czy błocie. Nasze planowanie zakładało mocno falistą trasę znad Dunaju, z Wiłkowa, aż po Hołodne pod rosyjską granicą nad Morzem Azowskim.. Oczywiście z okrążeniem Krymu... Niestety zbyt długie zwlekanie z wybraniem się na ową wycieczkę (prawie 10 lat ;) ) okazało sie opłakane w skutkach - bo chyba z połowę upatrzonej trasy nam szlag trafił... Bo obecnie ani dogodnego wjazdu na Krym ani za Mariupol.. Dobrze, że choć kawałek zamariupolskiego wybrzeża w 2011 roku udało się odwiedzić.. Zawsze coś…

Póki co, nie kroją się żadne półroczne wakacje, postanawiamy więc rozbić ten plan na kawałki. I w tym roku upatrzyliśmy sobie odcinek z Odessy do Wiłkowa. W Odessie, w Czornomorsku i w Wiłkowie już kiedyś było nam dane być - dlatego skupimy się na wybrzeżu z Sanżejki do Prymorskiego.

Zatem ruszamy ku morzu. Acz jeszcze długo go nie zobaczymy. Bo ono jest daleko, a my pośpiechu nie lubimy. Nasz dzielny busio dopasował do rodziny - bo niechętnie rozwija prędkości powyżej 80 km/h. Oj dobitnie nam już kilka razy powiedział, że tego nie lubi! Jedziesz ponad 80 - na bank będzie strajk i się cos bardzo skutecznie zepsuje. Jedziesz poniżej - busio posłusznie dowiezie nas gdzie chcemy. Taka reguła. Głupi by więc ryzykował!!

Na granicę zajeżdżamy w Krościenku. Pewien niepokój pogranicznika wzbudzają nasze nowe busiowe skrzynie. Fakt, wygląda to nieco jak szafa położona na podłodze i jeszcze przykryta dywanem ;) A wiadomo, że w szafach, zwłaszcza tych, które nie stoją a leżą poziomo, jest zwyczaj trzymać różne, nieciekawe rzeczy ;) Chodzi więc taki jeden wokół tych skrzyń i niucha: “Wy to tam chyba uchodźców wozicie?” Mowie mu więc, że nie, nie wejdą. Trzeba by poćwiartować.. No po takim stwierdzeniu to już muszą zajrzeć ;) I jeden pogranicznik sobie przycina łape… Moja wina? że te wieka od skrzyń są solidne i tak niespodziewanie opadają? Ja już to wiem - ze 3 razy sobie trzasnęłam na paluchach wyjąc do księżyca.. Koleś wsadza łapę do pyska, a my już nieco truchlejemy co będzie dalej.. Ale pogranicznik gestem zdrowej łapy i bulgotem z pełnego pyska informuje, żebyśmy jechali dalej.

Wszyscy się też śmieją z paszportowego zdjęcia kabaka sprzed 3.5 lat. “Oj wyrosła wam ta Majeczka, oj lata lecą, oj po dzieciach to widać”, “No tak, niemowle typ standard, każde można by przemycić i obleci.. Byle nie Murzynek! więc uważajcie co kupujecie na bazarach!”. No ale co robić? Paszport jeszcze półtora roku ważny!

Ukraina wita nas nieco późniejszą niż w Polsce jesienią i dymami kartoflanych kłączy. Ech.. kiedyś u nas też tak dymiły jesienne pola.. ale mi tego zapachu brakuje!


Czasem zdarzy się jakiś postój po drodze..


Za Stryjem zajeżdżamy nad rzekę w okolicy wsi Pczany. Dziś koryto rzeki jest mocno wyschnięte, ale widać, że woda to tu nieraz nieźle szaleje!




Auta miejscowych zjeżdżają na rzeczne dawne dno, w kamieniste koryto.. Malowniczo to wygląda, ale jak w nocy poleje w Karpatach - to się rano obudzimy na wyspie ;) Takiej szybko malejącej ;) Noc jest gwiaździsta, ale cały czas niebo rozświetlają odległe błyski. Gdzieś jest burza… gdzieś leje… Dobrze, że zostaliśmy na wysokim brzegu!


Wieczorem się nad rzeką zaroiło. Ktoś przybył furmanką z przyczepą i ładuje kamień, ktoś pierze dywany i jeden mu uciekł. Kilka osób goni uciekający w dal dywan! Ktoś piecze szaszłyki, zakochane pary bawią się w miss mokrego podkoszulka..

Są kąpiele..


Jest też prawie godzinna pogawędka z napotkaną babeczką, gdy poszłam po drewno. Niesamowitością jest syn tej pani. Dzieciak lat 8 i jego rower. Zwykły duży rower na dwóch kołach. Gdy przystanęliśmy, on również zatrzymał swój pojazd. I tak zamarł, z dwoma nogami na pedałach. Na godzinę. Jakby skamieniał. Bez ruchu, bez podparcia się nogą z boku. Nie wiem jak to w ogóle było możliwe! W końcu nie wytrzymałam i zapytałam o to tą kobitę. Ona się roześmiała. “Taka pasja”. Jeden chłopak się uczy, a inny tylko do kolegów leci. Jeden wędkuje, drugi hoduje rybki w akwarium. A on tylko całymi dniami ćwiczy stanie rowerem. Na podwórku, w szopie, na ulicy.. “Takiego synka mam, to takiego lubię” - śmieje się babka. Chłopak chyba naprawdę kiedyś zrobi karierę w cyrku!

Wieczorem....


Ranek wita nas pochmurny i chłodny. Temperatura poleciała w dół chyba o 15 stopni.


Dziś na śniadanie dziczyzna z rusztu! Bardzo dorodna i apetyczna! ;)


Rzeka ostatecznie nie wylała, ani burza do nas nie przyszła. Acz o kąpieli jakoś nie myślimy - raczej o ukrywaniu się w kapturach bluz ;)

W Pczanach zawijamy pod sklep. Oprócz zakupów wychodzimy z kiścią podarowanych winogron. Strasznie są kwaśne - ale na kompot się nadadzą!



Mijamy różne swojskie widoczki.



Zdarzają się też krajobrazy dosyć nietypowe.. Co to za licho? Takie słupowisko?


W Bereżanach zatrzymujemy się przy knajpo - sklepiku.



Ciekawy mają tu wystrój. Ze ściany przygląda się nam malowidło o tematyce biblijnej. Mimo początkowego odczucia dysonansu, gdy się przyjrzeć - ono tutaj całkiem tematycznie pasuje! “Głodnego nakarmić”, “spragnionego napoić”, “podróżnego do domu wpuścić” :)



Wciągamy więc pielmieni i barszczyk w towarzystwie Jezusa, jego kumpli oraz miejscowych robotników.

Na obrzeżach Chmielnickiego robimy sobie popas na opuszczonej stacji benzynowej.


W oddali majaczy lotnisko, które początkowo również za opuszczone bierzemy i mamy w planie iść pozwiedzać..



Ale im bliżej podchodzimy, tym mamy więcej wątpliwości.. Może ono nie jest jednak opuszczone??


Ostatecznie startujący samolot rozwiewa nasze wątpliwości i udaremnia, jakże zacne, plany wycieczki ;)


Na nocleg zatrzymujemy się niedaleko Letyczowa, nad zbiornikiem na rzece Piwdennyj Buh, na obrzeżach wioski Markiwci.

Wieczór jest potwornie wietrzny. Każde otwarcie busia skutkuje wywianiem części bagażu ;) Wokół trawiasta patelnia, cieżko znaleźć drzewko czy krzaczek, za którym można by się schować. Zbieranie chrustu na ognisko jest więc też mocno utrudnione. Gdyby nie drewno, które wieziemy jeszcze znad Wiaru - to by nie było dziś ogniska!




A to dwa biurka - konstrukcja przywleczona i używana chyba przez lokalnych wędkarzy. Nie wiem czy oni na tym ryby układają czy sieci suszą? My sobie z tego robimy ławeczkę! :)


Tak się przedstawiają najbliższe okolice naszego noclegu - płowo, plaskato i przewiewnie!




Grunt to kamuflaż dobrany odpowiednio do sytuacji! :)


Był sobie most, po którym przejeżdżały ciężarówki. Chwile później nastąpiła katastrofa budowlana - most się zawalił ;)


Toaleta poranna :)


Wieś Markiwci.. A może tu już był Horbasiw?


W bardzo starym sadzie…


Kolejne miłe miejsca na piknik nad zalewem..


Fajny stół biesiadny tu mają! :)


Po drodze mijamy jakiś mini targ? Jakiś skup? Coś wyładowują i przenoszą z miejsca na miejsce w wielkich, białych i na oko bardzo ciężkich worach. Idę na przeszpiegi.. Podpytuję… “To kartoszka” - mówi jeden z drugim.. Wiele razy widziałam worek z ziemniakami. Ale zawsze przez fakturę worka widać było obło - kuliste kształty ziemniaczane. A tu worki są idealnie gładkie! Wygląda raczej na piasek albo mąkę? Niestety, ale jakoś nie chcieli mi powiedzieć.. Raczej wręcz miałam wrażenie jakby moja tam obecność wprowadziła wszystkich w zakłopotanie...



W Letyczowie odwiedzamy rybny bazar! Ot - bubowy raj! :)



Po raz pierwszy mam okazję spróbować kotlecików z kawioru! Coś przepysznego!


Czemu w Polsce nie ma zwyczaju jedzenia ryb? Czemu ryba, a tym bardziej kawior, jest tak cholernie deficytowym towarem??? Toż Ukraina jest przecież rzut beretem od nas, a tam ryba jest powszechnym towarzyszem dnia codziennego!

W okolicach miasteczka Hajsyn droga przestaje się zgadzać z mapą, rzuca nas na jakieś objazdy, a gdy definitywnie kończy się asfalt, utwierdza nas to w przekonaniu, że chyba musieliśmy zjechać z głównej trasy i to chyba już dosyć dawno ;)

Ale owocuje to odwiedzeniem ciekawego miejsca. Ot takie - ni to chatki na kurzej stopce, ni to silosy…



Jest to teren jakiegoś dawnego kołchozu? Taka brama tam prowadzi..


Mijane budynki sugerują, że miejsce jest opuszczone…


Gdy jednak próbujemy się wspiąć na konstrukcje chatkosilosa - dość szybko pojawiają się właściciele obiektu i nie są zbyt zachwyceni tym, że tu węszymy.

Na przeciwległych obrzeżach miasteczka mijamy zakłady przemysłowe o ciekawych mozaikach.




Noclegu mamy zamiar szukać w okolicach Dubinowa.. Niestety przyjeżdżamy tu trochę za późno, już się na tyle ściemniło, że ciężko znaleźć fajne miejsce biwakowe. Kręcimy się więc jak g… w przerębli, ciągle trafiając albo na zabudowany teren albo na drogi tak błotniste, że na bank w nich ugrzęźniemy… Ostatecznie stajemy gdzieś na skraju lasu przy polnej drodze. Ukrywamy busia wśród jałowców i padamy na pysk. Miejsce jest mało ogniskowe, a przede wszystkim to nam się już nie chce rozpalać. Nawet chyba kolacje sobie odpuściliśmy i tylko od razu nura do śpiwora.

W nocy kilkukrotnie mija nas traktor z przyczepą. Nie byłoby to nic dziwnego, niespotykanego i wartego wspomnienia w relacji - gdyby nie to, że traktor ów jest bardzo nietypowo oświetlony. Jedzie na zgaszonych reflektorach, a nad przyczepą unosi się gorejąca łuna. Wygląda na to, że wozi coś, co się pali. Przypomina żar z ogniska - taki, kiedy najdogodniej włożyć ziemniaki! Albo to jakiś popiół nie do końca wygasły? Nie mam zupełnie pomysłu, po co można takie coś wozić po nocy... Takowy traktor obserwuje 4 razy. 3 razy jechał w stronę Dubinowa - acz raz też ze świetlistym ładunkiem wracał... Nie zrobiłam zdjęcia.. za ciemno było.. A dopasowałby do relacji "mistrzów przewozu". Wysoką pozycję by zajmował w rankingu "nietypowych ładunków" ;)

Poranek pokazuje, że nasze znalezione na ślepo miejsce biwakowe jest całkiem ładne - sosny, słoneczniki, piaszczysta droga.



Gdyby busio był zielony - można by uznać, że jest dobrze zamaskowany... ;)


Test drogi - tzn. “czy samochody się tu zakopują”. Trzeci będzie busio ;) (dwa pierwsze oczywiście ugrzęzły i trzeba było wykopywać łopatką ;) )


I kolejne śniadanie o aromacie wędzonki i podwodnych przestworów. Nie wiem czemu - ale mi ryba najlepiej smakuje z gazety ;)


Bardzo dużo mijamy na trasie podartych bilbordów. Chyba ¾ tak wygląda. Nie wiem czy tak robi właściciel tablicy - gdy delikwent nie opłaci wynajmu za kolejny miesiąc?


Zatrzymujemy się jeszcze na rybym bazarze w rejonie miejscowości Atestowe, w miejscu gdzie główna droga przecina liman.


Parking jak widać tylko dla aut osobowych ;)


Jakie tam są pyszności! W ilości jeszcze większej niż w Letyczowie, co nie dziwi - jesteśmy przecież już prawie nad morzem! Ślinka leci i ręce wyciągają się do każdego straganu..




No ale ile przewieziemy na upale? Żal potem wywalać, a jeść zepsutą rybe to jeszcze gorzej.. Pozyskujemy więc dwie ryby, domowe wino, melona i siatkę brzoskwiń. To będzie podstawa naszego tu wyżywienia :D

Dziwne są tu brzoskwinie.. Co druga jest zepsuta - widać to dopiero po obraniu skórki. Miąższ jest w brązowe paski i ma smak zbutwiałego drewna... A co druga jest tak pyszna i soczysta, że równoważy to rozgoryczenie przy próbach konsumpcji pierwszej. Śmieszne takie te brzoskwinie - taka ruska ruletka albo jajko niespodzianka!

Odesse mijamy obwodnicą.. Miasta to jednak jakiś wymysł szatana.. Aut nie tyle jest więcej - co też zaraz zaczynają jeździć bardziej nerwowo, jak nakręceni, jak na jakiś prochach, łapiąc faze na smutno.. Jakby wszyscy byli wkurwieni na cały świat.. Agresja i frustracja wylewa się uszami... Wszystkie miasta pod tym względem są podobne.. Bez żalu więc żegnamy bezpośrednie przedmieścia Odessy, obiecując sobie nadłożyć mocno drogi na powrocie, aby ponownie tu nie wpaść... Miga nam gdzieś skręt na dobrze znany i miło wspominany Czornomorsk (nie na wszystkich tabliczkach przemalowany z niepolitycznego Iliczewska ;) ) Zbliżamy się do Sanżejki. Mijamy mały zakładzik przemysłowy, a za nim wyboista droga, o zaschłych na kamień błotnych koleinach, prowadzi w pole... Droga w inny świat...

cdn


11 komentarzy:

  1. Super wyprawa ciekawie opisana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ile kosztuja ryby na Ukrainie ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, niestety nie pamietam dokladnych cen.. Ale nie byly zbyt tanie, takie porownywalne do cen w Polsce (o ile jakims cudem uda sie juz gdzies dorwac dobre ryby u nas..). Acz mysle ze ceny tutaj byly zawyzone i na jakis miejskich bazarach napewno beda tansze. Bo tutaj oba bazary - i w Letyczowie i w Atestowie to leżą przy glownej drodze i sa myslane raczej pod turystow

      Usuń
  3. Nie mysleliscie nad robieniem filmów i wrzucaniem na YouTube?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poki co o tym nie myslalam... Moze dlatego ze jakos zawsze (nawet w szkole czy na studiach) wolalam sie wypowiadac w formie pisemnej niz w ustnej?

      Usuń
    2. I super, tak trzymaj! Ostatnio wszystko ląduje na youtube, coraz ciężej znaleźć coś sensownego do poczytania. A Twoje relacje czyta się świetnie, można się na chwilę oderwać od codziennego kołowrotu.

      Usuń
    3. Ciesze sie bardzo, ze sie relacje podobaja! :)

      A zeby krecic takie filmy jakbym chciala - to bym musiala miec tajną mini kamerke w daszku kapelusza ;) Ale zapewne szybko by mnie zwineli za szpiegostwo albo pozwali do sądu, ze kogos sfilmowalam bez jego zgody (a to przeciez odbiera duszę ;)

      Usuń
  4. Twój opis + foty wymiatają! Tak trzymaj! Nie trzeba filmów.

    OdpowiedzUsuń