bubabar

czwartek, 16 stycznia 2020

Ukraina (2019) cz.7 - Lebiediwka








Cel na dziś - Lebiediwka. Kolejna nadmorska miejscowość, kolejna mierzeja... Początkowo mamy w planie odwiedzić miejsce podpisywane na mapach jako “Mys Burnas” i “namiotowe miasteczko”.

Droga za miejską plażą, oględnie mówiąc, nieco traci na główności - tzn. piach zaczyna być do pół koła.. Gdy właśnie rozważamy czy brnąć dalej (mamy trapy - to może wyjedziemy?) jakiś koleś prawie na szczupaka wskakuje nam pod maskę.. “Wy ochujeli”?? - takim oto międzynarodowym pytaniem, sugerującym sporą dezaprobatę co do naszych zamierzeń, wita nas facet prawie już wiszący na lusterku ;) “Kto wam tą krowę stamtąd wyciągnie?? A??? Lepiej nie ryzykujcie! Szkoda kasy i nerwów!” Chwilę później od strony mierzei sunie sapiąc niewielki traktorek, a za nim na sznurku dynda jakiś tłusty SUV. Nosz kurde.. Traktorek zostawia balast na twardej (w miarę) drodze i wraca w stronę mierzei.. Po następnego jedzie? Koleś, który chwile wcześniej nam wisiał na lusterku, kiwa głową - jakby słyszał moje myśli: “Tam jeszcze pięciu brzuchami w piachu siedzi, kilka km stąd, psia ich mać. Jakby drogą jechali to by dali radę.. Ale nie.. Kozaki.. Kołami do morza musieli.. A tam… lotne piaski! bagienko!” “I co towarzysze Polaki? Jak dalej chcecie tam jechać to od razu dajcie mi 1000 UAH, bo powrót tyle kosztuje.. Ale lepiej zostańcie tu… I tak ich wszystkich nie wytargamy przed zmrokiem.. A wy… to nam jeszcze drogę zatkacie… Wy juz na drodze ugrzęźniecie...” Hmmm… zaświtało mi w głowie, że mu powiem, że damy mu 2 tyś, ale niech nas zaciągnie tam i rano z powrotem! ;) Byłaby przygoda, byłby nocleg na mierzei… ;) Ale może szkoda i kasy, i busiowego brzuszka?

Tam gdzie można dojechać twardą drogą jest totalnie do bani.. Jakoś nocować tu się nam nie uśmiecha... Ludzie, śmieci, stada dzikich psów. Choć sama plaża ma swój klimacik z wozem mieszkalnym, wojskowym kontenerem, betonowym tarasem i żelaznymi konstrukcjami…




Gdzieś tam w dali majaczy kraina lotnych piasków..


Nagle rzuca się nam w oczy pewna rzecz.. Tu się kończy niski morski brzeg, a zaczyna stroma skarpa, która jak widać - im dalej tym rośnie.


I jakoś w tamtą stronę ciągną sympatyczni ludzie.. Przemknął jakiś koleś na rowerze - w dredach tak długich, że mu się prawie w szprychy wkręcały. Poszła jakaś parka w zwiewnych, kolorowych fatałaszkach, z chyba stulitrowymi plecakami, owiana aromatem konopnego dymu… Tam również skręcił jakiś Mołdawianin w aucie skleconym na bazie łady chyba z zawartości całego szrotu! Nie miał dwóch części auta w tym samym kolorze. Pył tylko podniósł się spod jego kół, gdy pokonywał jakiś głęboki wąwóz… Zaleciało klimatem dzikich plaż i wolnych ludzi… Jak żywa stanęła przed oczami krymska Lisia Buchta! Kto był - to wie o czym mówię :) Ech… nieodżałowana Lisia Buchta… Czy kiedyś otworzą tą granicę, by znów można tam pojechać??

Droga w wybranym kierunku zaprowadza nas na rozległą polanę - patelnię z napisem “kemping”. Sterczą tylko latarnie.. Sympatyczne ekipy rozpłynęły się w powietrzu.. Nieciekawie.. Ale właśnie się ściemnia, więc chyba na owym kempingu przyjdzie nam zostać.. Idę jeszcze do kibla, w pobliskie zarośla.. Zarośla okazują się być całkiem sporym akacjowym lasem na skraju klifu! A im dalej w las… tym więcej hipisowskich biwakowisk! :) Snuje się zapach ognisk, kadzidełek, suszonych ziół i rozszalałych morskich fal bijących w stromą skarpę. W odległej dali morze zdaje się być spokojne, równe jak tafla..


Równe jak od linijki nasadzenia akacjowych drzewek, namioty, hamaki, ręcznie pozbijane stoliki, "łapacze snów"… W świetle latarki odkrywamy kolejne konstrukcje artystyczne z szyszek, kamyków i muszelek.



Czy myśmy trafili do raju? :) Jeszcze chwile wcześniej wypowiadane z przekąsem na tym nibykempingu “musimy tu zostać” - zmienia się w “zostajemy tu 3 dni!!!!”. Jak to mówią - trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno! A już myśleliśmy, że jesteśmy w czarnej d...!

Ide z kabakiem na rekonesans po okolicy. Może kogoś spotkamy, drewna nazbieramy, może zejście na plaże znajdziemy? (dojście do wody nie jest oczywiste, wszędzie ciągnie się pionowa skarpa “tylko dla orłów” ;)

Spotykamy w ciemnościach przemiłą ekipę ze Lwowa. Zagadują nas - czy wściekły jamnik, który się wszystkim rzuca do kostek, nie jest przypadkiem naszym psem? ;) Zabawnie się tak zapoznaje z ludźmi w totalnej ciemności, zupełnie nie widząc ich twarzy. Nie wiesz jak wyglądają, nie wiesz w jakim są wieku.. Jest tylko jakiś zarys cienia i głos wyłaniający się z otchłani mroku.. Oni chyba idą bez latarek, a moja… hmmmm... już od kilku dni sobie powtarzam, że muszę wymienić baterie ;) Zaczęło się od jakiegoś psa, a kończy na półgodzinnych wspominkach z krymskich plaż nudystów, wymianą internetowych namiarów i zawiłymi wyjaśnieniami co łączy fejsbukowego Tytusa ze zbutwiałym drewnem opuszczonych karpackich wsi ;) Jak się poznaliśmy w namacalnej ciemności - tak się i żegnamy. Każdy odchodzi w stronę własnych spraw. Zobaczymy się, tzn. spojrzymy sobie w oczy... dopiero… w internecie… ;) Dziwny jest czasem świat!

Ognisko wśród pogiętych konarów akacjowych drzewek…


W nocy, gdy już śpimy, budzi mnie dziwny dźwięk. Jakby ryk. Takie “Yyyyyyyyy””” Niedźwiedź? Yeti?? Takie tubalne, głębokie “Yyyyyyy”, jakby gdzieś spod ziemi, jakby z piwnicznych echem.. Acz podskakuję z przerażenia i wyglądam przez okno. Nikogo nie ma… Toperz obudził się w tym samym momencie. Ryku nie słyszał. Obudziła go silna wibracja - jakby cały busio się trząsł. Oparł się ponoć na ręce i aż nim zakołysało. Dźwięków żadnych nie odnotował. Tak jak jak wibracji… Nie wiem co to było. Czy klif uderzany falami chciał się zawalić, ale w ostatniej chwili się jednak rozmyślił? Albo mają tu jakieś mini trzęsienia ziemi??

Poranek utwierdza nasze skojarzenia z Lisią Buchtą. Ten sam klimat hipisowskich plaż.. Nadmorski Woodstock - acz nieco przerzedzony po sezonie :) Idziemy połazić. Akacjowy lasek ciągnie się daleko, chyba aż po Mikołajewkę... Wszędzie snują się ogniskowe dymy, rozsiewając zapach pieczonych ziemniaków, kiełbasek czy innej strawy gotowanej w wielkich kotłach. Towarzystwo międzynarodowe - Mołdawianie, Białorusini, kilka ekip z Naddniestrza. Zabawnie - bo wychodzi na to, że Ukraińcy są w tym miejscu w mniejszości! Wszędzie jakieś fajne naklejki i napisy na autach, spośród których to busio jest chyba jednym z młodszych. Powiewające pranie.. Hamaki, jurty, czumy, brezentowe namioty sprzed lat.. Kolorowe malowidła i konstrukcje z konarów, szyszek i ziół. I taki klimat, że każdy z każdym rozmawia, zagaduje, uśmiecha się i wita jak ze starym znajomym, przychodzi po pomoc czy poczęstować, tym co akurat niesie w ręce.















Są też ciekawe ogłoszenia przyklejone na drzewach. W pierwszym momencie rzuca mi sie w oczy słowo “miód” i nr telefonu. Więc pewnie ktoś chce sprzedać? Albo kupić? Otóż nie.. Napis głosi “Kto zapomniał miodu”. Zatem ktoś znalazł miód w krzakach i chce oddać?


Widać, resztki letnich długoterminowych biwakowisk.. Kibelki…





Łazienki…



Zadaszenia...


Zejście na plaże też wygląda jak miejscowa inicjatywa oddolna. Schody wyryte, czy raczej wydłubane w urwisku. Jak tunel przez jakieś starożytne skalne miasto! Cudo! Taki ciemny, cienisty, chłodny korytarz, prowadzący z upału o zapachu lasu - w upał o zapachu morza... I te podświetlone słońcem żółto - pomarańczowe skały!










Plaża to też dużo powiedziane. Dziś morze na tyle szaleje, że fale sięgają aż po klif. Więc kwestia istnienia "plaży" jest taka nieco umowna ;)



Mają tu oficjalną plażę nudystów, kawałek stąd za załomem skały. Dziś ciężko dojść - fale odcinają drogę. My byśmy się pewnie i przedarli, ale kabaka nam zmyje.. Acz dziś jest tu tak pusto, że plaża nudystów może być chyba wszędzie. Nawet na biwakowisku, między namiotami, wielu ludzi ma w zwyczaju paradować bez zbędnych fatałaszków ;)

Co ciekawe - musieli mieć chyba jakieś problemy ze stadami “zgorszonych” bo wisi tabliczka ostrzegająca. Że “zanadto cnotliwi” iść dalej nie powinni, bo ich czeka “piekło”. Bo na “gołych plażach tylko goli ludzie”. A wszystkich "wolnych duchów" oczywiście zapraszają! :)



Jest tu również ciekawa forma “księgi gości”. Ludzie czesto lubią się podpisywać - czy w specjalnie przygotowanych ku temu zeszytach, czy na ścianach, teoretycznie o innym przeznaczeniu. Widziałam podpisy węglem, markerem, sprejem, wydrapane nożem czy wypalone ogniem. Ale po raz pierwszy widzę napisy… z muszelek, powciskanych w ścianę klifu!!!!!










To brzmi jak wyzwanie! :) Pewnie pierwszy sztorm wszystko zabierze - ale ile radości z tworzenia! :D



Popołudniem idziemy sobie jeszcze do knajpy w miejscowości. Na rybkę, a jakże! :)



Odkrywamy też, że nieopodal jest bardzo przyjemna baza domków kempingowych!


Taka jak trzeba, cienista, o aromacie starego drewna. I jeszcze te owce! :) U nas to człowiek szuka, szuka i nie może znaleźć - czy odpowiednio klimatycznego biwakowiska, czy takich baz.. A tu? Jedno na drugim… Klęska urodzaju! :) Żal bazy, ale to biwakowisko jest tak urocze, że wygrywa! Gdzie indziej sobie użyjemy na domeczkach z dawnych lat!

Wieczorem jeszcze troche walczymy z latawcem. Skubaniec nie chce współpracować! Wiatr chyba strasznie wiruje, bo co nam podleci - to wpada jakby w wiry, w małe trąby powietrzne, które biedakiem zaraz bęc! o ziemie...


Na drugi biwak przestawiamy się w inne miejsce.. W tym samym akacjowym zagajniku, ale 100 metrów dalej. Wczoraj po zmroku wybraliśmy miejsce niezbyt szczęśliwie - na ścieżce, którą wszyscy chodzą do kibla. Raz, ze ciągle nam ktoś właził w ognisko - a dwa, że jednak nieraz zalatywał zapach niekoniecznie morskiej bryzy ;)

Dziś stajemy bliżej skarpy. Pomiędzy krzaczki busio wtula kuper. Przesuwne drzwi to jest świetny patent! Masz gałąź 5 cm od drzwi, a i tak je otworzysz! Ktoś pomyślał!









Kabak znajduje w krzakach łuk!


Oczywiście musi strzelać tak - że strzała upada na sam skraj skarpy. Czy wszystkie dzieci tak mają, że urwisko je ciągnie jak magnes?

W nocy wiatr się wzmaga, więc nieco z niepokojem patrzę na naszą skarpę.. Do skraju mamy z 20 metrów.. Lokalsi póki co nie uciekają, a nieraz stoją jeszcze bliżej krawędzi. Chyba przez noc się nie obwali…

Będzie za to widok na podświetlone księżycem morskie fale. Ciekawe jest bardzo, że nocą fale mają inne brzmienie niż w dzień. Zwłaszcza takie w księżycowym blasku rozbijające się o klif. W ich huku - jakby ktoś rozmawiał, jakby nawoływały się ludzkie głosy? Jakby skrzypiały drzwi albo nienaoliwiona huśtawka? Jakby dźwięki klaksonu?

Wieczorne ognisko… chyba jedno z bardziej urokliwych ognisk na tym wyjeździe.. Nie wiem czy zdjęcia są w stanie oddać klimat powykręcanych drzewek i blask nocnego morza? Acz napewno zdjęcia nie pokażą wibracji klifu, śpiewu fal czy dziwnego zapachu, które przywiewa morze.. Jakby smażonych faworków? Jakby ciepłej bułeczki? Kurcze... Morze powinno pachnieć rybą - a nie jak piekarnia w tłusty czwartek! Co za licho?? Przez te zapachy jakoś dostajemy wilczego apetytu i zjadamy zapasy przeznaczone na 3 dni ;)





cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz