bubabar

poniedziałek, 18 listopada 2019

Armenia (2019), Gosz








Na przełomie lipca i sierpnia jedziemy do Armenii, to już czwarty nasz wyjazd w te strony. Acz wyjątkowo tym razem w innym terminie. Poprzednimi razy zawsze to był wrzesien, a teraz sam środek wakacji. Wiele ludzi odradzało nam taki termin, że sie ugotujemy ;) Ja tam upały lubie!

Próbowalismy znaleźć jakieś połaczenie lotnicze do Armenii, które by nie wiązało sie z zarywaniem nocy. Czemu wszystkie samoloty z tej części Europy muszą latać o jakiś upiornych godzinach? Jedyną "dzienną" opcją, którą udało sie znaleźć, był lot z przesiadka w Moskwie. I nie dość, że ponad dwa razy droższy - to jeszcze wymagajacy wyrabiania wizy tranzytowej, bo odloty z różnych lotnisk.. No więc raczej bez sensu...

Meldujemy się więc w Erewaniu o 4 nad ranem. Jakimś bladym świtem udaje sie dostać w okolice Dilidżanu, skąd planujemy rozpocząć naszą tegoroczną wycieczke. Pogoda zdaje się nie rozpieszczać, jest zimno, a góry nad Sewanem spowijają gęste chmurzyska. Wszystko wskazuje na to, że w ten piekielnie upalny lipiec zmarzniemy i nam doleje. Docieramy do Gosz, małej wioski wśród gór.


Wioska jest znana turystom głównie z kamiennego kościółka Goszavank.





Pod nim więc rozkładamy sie na śniadanie. Jemy troche na siłe i na rozum, bo chce się nam jedynie spać a nie jeść. Nie wiem czy tylko my tak mamy, że po nieprzespanej nocy jest nam aż niedobrze i wszystko nas wkurza. Nawet się nie umiemy teraz cieszyc, że jesteśmy juz w upragnionej Armenii - jeszcze nie... Raczej patrzymy czy pod klasztorkiem nie ma jak postawić namiotu - ale troche za bardzo w środku wsi. Poza tym mamy przypuszczenia (słuszne), że w późniejszych godzinach zwalą się tu zwiedzający, pielgrzymi i ulegniemy zadeptaniu.

Póki co osiedliły sie tu tylko jaskółki.


Ładne tu mają śmietniki! Czemu akurat koty? :)



Wiele osób polecało nam jezioro Gosz, położone tu w pobliskich górach. Że piekne, urokliwe i ciche miejsce. W sam raz na namiot i aby reszte dnia jakoś przekoczować.. No to tam kierujemy swe kroki. Droga prowadzi poczatkowo przez obrzeża wioski.



O tu np. bym chciała spać! (tak wiem, moje dzisiejsze refleksje na temat otaczającego świata są niezmiernie monotonne ;)


Zabudowania sie kończą i suniemy dalej liściastym, robaczywym lasem.



Zupełnie jak nie w Armenii. Gdzie myśmy przyjechali? Muchy lecą za nami dziesiątkami. Nie wiem czy już wyczuwają padline? Droga jest gliniasta, mocno rozjeżdzona i zryta koleinami. Nie wygląda to na odludne miejsce.

Samo jeziorko to dosyć młakowata kałuża.


Z jednej jego stron jest miły widoczek na kawałek połoniny.


Ale cała reszta raczej przypomina mi las w Bytomiu, z tym, że nasze stawy sa dużo ładniejsze.

Nad jeziorem jest wiata z siedzeniami jakby z traktora i dużo miejsc po ogniskach.


Biwakuje tam kilka rodzin z grupką rozdartej dzieciarni. Zdążylismy się dowiedzieć, że dzisiaj jest święto Wardawar - taki ormiański śmigus, gdzie ludzie polewają się wodą. Dużo fajniejsze niż u nas jest to, że impreza wypada w upalne lato, a nie jak w naszą Wielkanoc, czyli wczesną wiosną, gdy często miecie śniegiem. Ponoć fajnie to wygląda w Erewaniu - gdzie zwykle jest potworny upal a fontanny sa pod ręką. Dziś raczej temperatury przypominaja polski "śmigus", wiec mam ogromną nadzieje, że nikt nas nie obleje. Bliskość jeziora jednak nie napawa optymizmem w tym względzie ;) Pewnie popołudniem ludzi będzie przybywać. Może w innych okolicznościach byśmy chętnie tu dołączyli do jakiejś biesiady: samogon, baran, wspólne pieśni... ale dzis jesteśmy paskudnie monotematyczni (spać, spać, spać). Obchodząc jeziorko dookoła zauważamy, że jakis debil podpalił jedno z drzew.. Chyba wrzucił do dziupli coś płonącego! Drzewko więc całe dymi, a zaglądając do dziupli widze pochodnie drwala wysokości trzech metrów! Rozważamy to gasić butelką, ale wlot jest malutki a strumienia wody nie da się zmusić aby leciał w góre, gdzie jara się najmocniej. Jedno jest pewne - nie bardzo mamy ochote rozkładać namiot pod jego konarami..

Schodzimy do łączki położonej poniżej jeziorka. Tu łatwiej wsadzić namiot i wkomponować go w krzaki. Łączka jest lekko podmokła, tak jakby niegdys tu było drugie oczko wodne, acz jej brzeg się całkiem pod namiot nadaje.



Jakieś dziwne rośliny tu rosną - troche przypomina trawke, na którą ktos nadział jarzębine ;)


Toperz troche marudzi, bo na takich młakach zaczyna kichać najbardziej. Wstawiamy namiot pomiędzy aromatyczne zioła. Spać! Marzenia się spełniają! Jest godzina 10.. Nad nami lataja odrzutowce, a i ekipy zaczynają się zjeżdzać nad jeziorko wyjac silnikami. Na wysokości łączki są najwieksze muldy i stromy podjazd. Zapadam w końcu w sen, ale jakiś taki niespokojny. Śni mi się, że drzewo nad jeziorem się w środku wypaliło i rozpękło - tak jak to robia moje "pochodnie drwala" na biwakach. Zasięg jego gałęzi to kilkadziesiąt metrów, żar się wysypał... wszystko się podpala, sucho jest jak diabli.. Ormianie uciekają przed pożarem do jeziora i tam po pas w wodzie dalej trwa impreza.. A my w tym chaszczu? Czy zdążymy uciec? Już raz w Armenii spierdalaliśmy nocą przed pożarem.. Bardzo bym chciała nie robić powtórki - raz wystarczy takich przygód! Zapach dymu snuje sie wszędzie wokół - w końcu Ormianie rozpalają swoje świąteczne grille!

Budzi mnie jakiś dziwny dźwięk. Mimo stoperów w uszach. Nasłuchuje. Nie jest to pożar z mojego snu ;) To jakieś chrumkanie, charczenie? Początkowo wydaje mi się, że to toperz. On, kiedy ma atak alergii, potrafi wydawać na śpiaco dziwne dźwięki. Dźwięk jednak dobiega z kilku stron naraz i przybiera na sile. Wyraźnie też coś zaczyna łazić wokół namiotu i z kilku stron naraz trykać jego ścianki! Już nie mam wątpliwości co do źródeł chrumkotu! Stado dzików! I one chyba są na nas złe - szarpią za odciągi, a może im sie raciczki zaplątały? Albo namiot im zagrodził ulubione dojście na łączke, gdzie lubią się paść? Jakos trace ochote na dalszy sen ;) Co robić? Budze toperza. Wyciagam na wszelki wypadek gaz. Wyjść po cichu z namiotu i porobić fajne fotki? Może jednak nie? Szuramy namiotem od środka, mniemy worki, jeden pompuje, żeby nim strzelić (ale okazuje sie być dziurawy ;) ) i pohukujemy. Dziki to ignorują. Przepędza je ostatecznie jakaś kolejna terenówka, z wyciem silnika pokonujaca pobliski podjazd.. Chrumkanie niknie w oddali.. Raczej się nie boje dzików np. idąc na wycieczke. U nas w Bytomiu, w miechowickim lesie, dzik to jest jak wiewiórka. Między autami po parkingach biegają, do śmietników zachodzą, jak wieczorem wracasz z zakupami to ryją przed blokiem. Norma. Dzień jak codzień. Ale spać jak mi stado po głowie łazi - to jednak jakoś tak słabo...

Jest godzina 15.. Sznur aut sunie nad jezioro, skąd zaczyna być słychać rytmy lokalnego dicho. Troche odespaliśmy. Do naszej łączki jakoś tracimy serce po przygodzie z dzikami (jak to taka "paśna" łąka to w nocy pewnie misiek by przyszedł ;) Pakujemy się więc i suniemy w dół. Nie mamy planu, gdzie chcemy dziś dotrzeć. Pewnie gdzieś w stronę Idżewanu, bo tak wypada nam trasa. Zobaczymy jak wyjdzie. Mija nas dwóch dziadków na kładach. Każdy z nich trzyma strzelbę. Oj jakiś z naszych kabanów skończy dziś jako szaszłyk!


Gdzieś między chaszczem miga nam połoninna górka z drugiej strony doliny, w której leży Gosz.. Postanawiamy tam się wybrać!


I od tego momentu wszystko się zmienia. Jakby ktoś zrobił pstryk! i nagle otacza nas inna rzeczywistość. Znów wokół nas jest ta Armenia, którą znamy z poprzednich wypadów i którą kochamy! W jednej sekundzie spływa na nas jakiś błogostan i radość. Zza chmur wychodzi słońce i rozświetla teren na tyle, że ściągamy polary i swetry. Pogodna, radosna i przyjazna Armenia będzie już nam towarzyszyć do końca wyjazdu!


Pniemy się zboczem, bydlęcymi ścieżkami w stronę wypatrzonej górki. Trawa pod stopami zmienia się w pył, roztaczając oszałamiającą woń tymianku i czubrycy. Wszędzie wokół nas wyrastają nowe szczyty gór o zróżnicowanej szacie - skaliste, połoninne i te obleczone gęstym kożuchem dusznego, robaczywego lasu, w którym spędziliśmy pół dnia. No to jesteśmy w Armenii! Palące słońce, świeży wiatr i zapach stepowych gór! Spod nóg czmychają jaszczurki tłuste jak jakieś legwany. Cykady graja na potęge! Nie wąski korytarz chaszczu, insekty i dzikie kabany - a płowość traw, szakale i kolczaste osty wbijajace sie w skarpetki! Tu na bank znajdziemy super miejsce na nocleg! O matko! jacy my jesteśmy szczęśliwi!!!!!








Podchodzimy pod kamienny chaczkar na szczycie jednej z górek. Wiatr smaga pyski, a wzrok ginie gdzieś na szczytach pustych gór.. Wyciagamy lawasz, ser, warzywa i wino. Tym planujemy się tu żywić przez najbliższy tydzień. Obiadokolacja smakuje wybornie w takich okolicznościach czasoprzestrzeni.




Jakieś góry, których nazw nie znamy.. Rozsiane po Armenii bardzo daleko stąd..





Położone wśród zieloności i skałek zabudowania wioski Gosz..






W dole, pod Goszavankiem, ciągną "elitbusy" zorganizowanym wycieczek. Tłum turystów przelewa się ze wszystkich stron kościoła. Lipiec, niedziela, święto - chyba gorszego terminu być nie może!

Ciężarówki wypakowane sianem z trudem meandrują po wąskich uliczkach miejscowości.







Wokół nas pasą sie konie, a wyschnięty nawóz bydląt wszelakich wzbogaca aromatem tutejsze zioła.

Słońce powoli chowa się za góry. Wino się kończy, a wraz z nim ten pełen emocji dzień śniętych wędrowców...



Noc jest niesamowicie gwiaździsta. Podziwiamy niebo przy każdym wyjściu na kibelek. Nocą uprawiamy też prawie bobslejowe ślizgi. Niektóre tylko ze śpiworem a inne wraz z karimatą, zatrzymując sie dopiero na ściance namiotu. No bo postawiliśmy go nieco na pochyłości. Początkowo nie wydawała się az taka duża - a jednak! Zjeżdżamy konkretnie, w sposób ciagły i powtarzalny.

Ranek wita nas nieco przymglony - jak się okaże będzie to tu regułą, że z wieczora widać dwa razy więcej gór niz o poranku.


Jakiś pomniczek udało sie wypatrzec. Nie wiem co to za jegomość?


Schodzimy w strone Gosz.



Chyba z tej perspektywy Goszavank prezentuje sie najfajniej!





Zaglądamy w chłodne i cieniste zaułki klasztorka - w miejsca, które wczoraj rano były zamknięte.



Trwa właśnie nabożeństwo. Tubalne śpiewy niosą sie wśród starych murów. Mam plan zapalić świeczkę za babcie. W każdym tutejszym górskim kościółku będe to robić. Moja babcia zmarła tydzień temu. Miała 98 lat.. Za dwa dni jest pogrzeb.. Nie dam rady na nim być. Ale myśle, że ormiańska świeczka w klasztorku wśród gór bardziej ucieszy babcie niz moja obecność w Krakowie. Przynajmniej jakbym ja była duchem - to bym tak uważała! :) Pytam "obsługe" gdzie wstawić świeczke. Pytają za kogo. Tłumacze im.. Główny mnich roztkliwia się nad babcią, że "piękny wiek" i obiecuje specjalnie dla niej odśpiewać jakieś ormiańskie pieśni. Babeczki sprzedające dewocjonalia też zapalają świeczki. Pełgające światło płomienia oświetla kilkusetletnie mury.. Brodaty mnich śpiewa. Dwóch innych mu wtóruje. Echo powtarza dziwny zaśpiew. Babciu! Dla ciebie! :)



Tuptamy w dół. Mijamy opuszczony barakowagon..




A kawałek dalej opuszczoną knajpe...





Jak to jest przewrotnie, że rano zawsze sie napotyka tyle świetnych miejsc na nocleg??


cdn


2 komentarze: