bubabar
piątek, 22 listopada 2019
Armenia (2019) cz.3 - na trasie Jenokavan - Lastiver
Tuptamy dalej drogą pod góre. Asfalt się kończy, zabudowania wioski także. Droga staje się pylista i coraz bardziej widokowa. Suniemy w stronę ośrodka wczasowego zwanego "Apaga Resort", mającego tu opinie bardzo ekskluzywnego. Nie ma innej drogi w interesujące nas miejsce (jak sie jutro okaże jednak jest druga droga, ale dziś jeszcze o tym nie wiemy). Raz po raz mijają nas tłuste SUVy i inne niskopodłogowce lokalnej elity finansowej. Takie co to raczej rzadko się zatrzymują aby brać zakurzonych autostopowiczów..
"Apaga Resort" to zespół hotelowych domków na malowniczym zboczu nad wąwozem. Są tu tyrolki, jazda konna i inne atrakcje dla znudzonych wczasowiczów.
Piwo też jest, więc się na chwile zatrzymujemy.
Miejsce, mimo całej swej komercyjnej natury, nie jest aż takie złe jak przypuszczaliśmy. Mając w oczach różne kurorty, myślałam, że będzie dużo, dużo gorzej! A tu budowle z nietynkowanego kamienia, drogi z nieregularnego bruku, całkiem przyjemna knajpa. Gdyby tak wyszło, że musze tu zanocować, to zrobiłabym to nawet bez specjalnego obrzydzenia.
Ale nie ma takiej konieczności - mamy na oku miejsce noclegowe niedaleko stąd. Miejsce wręcz rewelacyjne, magiczne i jedyne w swoim rodzaju! I tam kierujemy swe kroki, wcześniej podpytując w "resorcie" jak tam iść, bo ni cholery nie możemy znaleźć początku naszej ścieżki. Faktycznie jest ona ukryta, zaczyna się gdzieś przy koniach, między dwoma parkanami. Dalej wiedzie ona skrajem wąwozu, wąską półką i co chwile odsłania sie jakiś fajny widok na skały i strome zbocza. Idziemy troche na czuja, bo ścieżka kilkakrotnie zanika albo się rozgałęzia.
Czasem idzie się samym zboczem pionowej skały i trzeba się czepiać krzaków, żeby nie zlecieć w przepaść..
Chyba najbardziej obrosłe grzybami drzewo jakie miałam okazje kiedykolwiek napotkac!
Na niektórych skrzyżowaniach prowadzą nas przefajne "szlakowskazy", zrobione z podeszw butów. Liczymy litery - ilość się zgadza, więc zapewne pisze "Lastiver", zatem to, czego nam trzeba. Niestety, mimo wielu prób, nie udało mi się ostatecznie nauczyć ormiańskiego alfabetu. Jakoś te wszystkie litery wyglądają dla mnie tak samo! jak modyfikacje "n", "u" i "h". Juz z gruzińskim szło mi lepiej - przynajmniej litery się czymś od siebie różniły - jedna przypominała parasol, inna nożyczki, a jeszcze kolejna klęczącą postać ;)
Tak sobie tuptając docieramy do jaskini, w której jest monastyr. Jaskinia ta pełniła rolę miejsca kultu już od czasów pogańskich. Musi tu byc zatem jakieś dobre miejsce - miejscowi nazywają je "miejscem mocy". Dawniej urzędowali tu Jazydzi, teraz ściany zdobią całkiem chrześcijańskie krzyże i jakieś wyrzeźbione sylwetki. Rzeźby pokrywają cała ścianę.
Do jaskini chodzimy na raty. Zejście jest conieco problematyczne, aby go pokonać z wielkim, rosochatym i ciężkim plecakiem. O! - tędy się idzie:
W tym samym zboczu, nieopodal, można też po drabinie dostać się do prawie całkiem pionowego tunelu, zamkniętego żelaznymi drzwiami. Jak się później dowiadujemy - można wejść od drugiej strony, a nawet wynając tam pokoik z piecem, co robia turyści w zimniejsze okresy roku. Sa też jakieś beczki i inne sprzęty wyłożone pod skałami.
W pobliskim lesie jest też hucząca przepompownia, która narosła na miejscowym potoczku. Z daleka wygląda jak bunkier!
A między drzewami zaczyna majaczyć to, czego szukamy... Więc przyspieszamy kroku! :)
cdn
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękne tereny, fajne fotki, super narracja. Proszę coś o temperaturach i pogodzie. W Oławie słonecznie ale wietrznie i zimno. MK
OdpowiedzUsuńOj temperatura byla dla mnie wspaniala! 30 stopni, slonce - zyc nie umierac! :)
Usuń