bubabar

piątek, 22 marca 2024

Zakłady R-1 czyli ciąg dalszy kowarskich klimatów uranowych (2024)

Zakłady R-1 powstały jakoś niedługo po wojnie i zajmowały się badaniem i przerabianiem rud uranowych, które wydobywano w okolicznych sztolniach. Swoją nietypową nazwę (czy raczej kryptonim) zakłady zawdzięczają temu, że były miejscem tajnym - jak to zwykle bywało ze wszystkim, co miało cokolwiek wspólnego z radzieckim programem atomowym. Zakład zakończył swoje działanie w 1973, bo ponoć skończył się uran w okolicy. W latach późniejszych produkowano tutaj np. kineskopy do telewizorów, miała tam też swoje laboratoria Politechnika Wrocławska, wynajmowali hale stolarze i mechanicy.

Nigdzie nie znalazłam natomiast dokładnej odpowiedzi skąd ta nazwa - czemu akurat "R1"? Czy to może skrót od słowa "rudniki", który występował w rosyjskiej nazwie zakładu (Предприятие Кузнецкие Рудники). Czy to może druga litara słowa "uran"? ;) Bo uznali, że "U1" byłoby jednak zbyt podpadające? ;)

Wieść gminna niesie, że to właśnie z uranu z kowarskich sztolni, przerabianego w R1, powstawały te bomby co je potem detonowali na słynnych, kazachskich poligonach pod Semipałatyńskiem.

Co ciekawe, analizując przebieg linii kolejowej, wychodzi, że przez teren zakładu (w czasie jego działania) śmigały pociągi, również te pasażerskie. I każdy mógł się przejechać takim pociągiem - sunącym przez super sekretną fabryczkę, majstrującą składniki do bomb. Każdy mógł tam być, tylko, że w pełnej nieświadomości jakie to tajemnicze i historyczne miejsce mija. Totalna abstrakcja :)

Szukając po internecie informacji o tych zakładach natknęłam się na bardzo ciekawą opowieść - gościa, który w R1 pracował. Jeśli ktoś miałby ochote poczytać CZĘŚĆ1 CZĘŚĆ2


Tak się zakłady prezentują z oddali, od strony torowiska i składu drewna. Ot wydawałoby się, że zwykła, opuszczona, dolnośląska fabryczka jakich tysiące.


Ale my nie idziemy do głównej bramy. Szlag wie czy tam nie siedzi jakiś cieć, nie ma kamer czy czujników. Główna brama widziana od wewnątrz (z daleka, na zoomie)


Włazimy nieco boczkiem.




Beczułki chyba nieco nowsze niż z czasów działania zakładu. I jest trylinka!


Jakieś porzucone schodki.


Fajny mural.


Zmierzamy do konstrukcji będącej skrzyżowaniem taśmociągów i wagonów kolejowych. Tzn. działało to jako taśmociąg, a wygląda jakby wagony zajumali ze stacji i tu je wspawali! Jak dla mnie klimat obłędny - taki podniebny wagon wiszący!




Owe "wagony" są dwa!


Tak się prezentuje ów "wagon" z góry.


Zawsze chciałam pojeździć pociagiem na dachu wagonu. Można więc powiedzieć, że tutaj jest jakaś tego namiastka ;) Choć tu raczej można się poczuć jak na paralotni - budynki w dole, góry wokoło, szerokie przestrzenie!

(zdjęcie zrobione przez Ewę)




Wnętrza taśmociągów w różnych odsłonach. W środku to też wygląda jak pociąg! Nic się nie da zrobić - wagon jak byk!






(zdjęcie zrobione przez Ewę)

A tak się prezentuje początek i koniec "wagonowego" taśmociągu. Rura, która wypluwa i koszyszek, który zbiera to co przejechało.






Dzielna ekipa zwiedzająca w komplecie. Szczęśliwie aparat nie spadł dwa piętra w dół, wszyscy na zdjęciu mają głowy - znaczy sukces fotografii na samowyzwalaczu osiągnięty :)


Z pociągu też się lubię wywieszać z okna ;)


Świat widziany z okienek - w odmiennych formach artystycznych.




Widok przez luksfery.


(zdjęcie Piotrka)

Nie wiem co spotkało tą poręcz, ale wyglądało interesująco ;)


Różne fragmenty zachowanych maszyn - służące chyba głównie do przesypywania urobku.








Nie zeszliśmy niestety do dolnej części zakładów i tam gdzie ładowano uran do wagonów. Stały tam różne dość nowe maszyny, więc były obawy, że ktoś tego pilnuje. A co gorsza, że ten ktoś może mieć psa...



Nie wiem więc czy do dziś zachowały sie propagandowe hasła na murze typu: "pokój narodom", "nigdy więcej wojny" czy coś tam o przywódcach narodów.

Zdjęcie z googlemaps

Szukamy jeszcze pewnego magazynu. 10 lat temu Piotrek już zwiedzał te zakłady. Trafił wtedy do jakiegoś składziku chemicznego, zawierającą chyba cała tablice Mendelejewa we wszelakich kombinacjach. Niestety tym razem nie udało się znaleźć tego miejsca. Może go już nie ma?

Piotrkowe zdjęcia z dawnych lat:






Błotnistymi ścieżkami schodzimy w doliny.



I jeszcze rzut oka na zakładzik z daleka, z szosy przebiegającej u podnóża. Nie wiem co to za zęby smoka walają się po lewej?


Aha! Piotrek miał licznik. Nigdzie na terenie zakładu, po którym chodziliśmy, nie było zarejestrowane specjalnie podwyższone promieniowanie. Największe wskazanie było wewnątrz jednej z glebogryzarek - 0.40 µSv/h, więc raczej bez szału.


To już w sztolniach było więcej, w zakątku którejś chyba było 0.80. Póki co więc nie świecimy i musimy nadal na wycieczki zabierać latarki.

No właśnie. Latarka... Rozładowała mi się wczoraj, no bo cały dzień świeciła w sztolniach na trybie max, coby zdjęcia można było robić. Ładowarki nie wziełam. No i idziemy z rana do kolejowego tunelu. Zabawne - byłam tu już kilkanaście lat temu. Ale nie porobiłam fajnych zdjęć, bo latarka mi zdechła. Dziś jestem tu ponownie - zaś z latarką, którą mogę sobie jedynie pod nogi świecić, żeby pyska nie roztrzasnąć. O fajnych zdjęciach i zabawie światłem mogę zapomnieć... To chyba jakieś przeznaczenie? ;)

Do tunelu idziemy nasypem kolejowym z częściowo zachowanymi torami. Bardzo widokowa trasa. Idąc nią rozważamy z Szymonem czy ludzie, którzy niegdyś jeździli tędy do pracy albo szkoły - czy zwracali uwagę, że tak pięknie za oknem?



Betonowy wiadukcik.


I wpełzamy do wnętrza góry :)




(zdjęcie Piotrka)


W środku niestety nie ma już torowiska. Są za to wodospady i kolorowe nacieki.


Cóż za niespodzianka! Znaki szlaku bubowego są i tutaj! Czy już wspominałam, że to jest najlepiej oznaczony szlak? Przynajmniej w Polsce! Regularnie odnawiany i dbający o szczegóły.


U wylotu tunelu spotykamy coraz to kolejne osoby z naszej ekipy. A wcale się nie umawialiśmy - widać dziś wszyscy mają fazę na tunel! :)





A potem już powrót do domu. Jeszcze kładeczka na potoku, zrobiona z kolejowego podkładu.


Szymon podrzuca mnie do Jeleniej Góry na PKP. Czekam na swój pociąg. Nie wspominałam chyba, że część osób zabrała sobie na łażenie po sztolniach osobne ciuchy. Też o tym myślałam, ale dodatkowy komplet zimowej odzieży swoje waży i zajmuje objętościowo, więc ciężko wozić to w plecaku. Wracam więc w tej samej kurtce i portkach co się czochrałam po tunelach. Coś tam podczyściłam, coś tam wyschło przez noc, lawiny błota się nie sypią. W drodze ma miejsce zabawna sytuacja :) Pociąg jest raczej nabity pasażerami. Jednym z jadących jest żul, taki w typie kloszard bezdomny. Nie ma oczywiście biletu, drze japę i jak ktoś mu zwraca uwagę - staje się nieco agresywny. Przyszło więc dwóch konduktorów, straszą go policją, jeśli nie postanowi z własnej woli opuścić pociągu czy opłacić przejazdu. Konduktor: "Nie ma pan biletu! I w ogóle jak pan wygląda! Cały brudny, usyfiony, jak można tak iść między ludzi! Niech pan popatrzy, rozejrzy się, jak wyglądają normalni pasażerowie" - tu konduktor przenosi wzrok na mnie, bo siedzę niedaleko. I widzę jak ten wzrok się zawiesza, idzie w górę, w dół, jeszcze raz w górę... Konduktor przełyka, odchrząkuje... "no... co ja mówiłem?? inni pasażerowie zachowują się cicho, są grzeczni, mają ważne bilety! A pan co?? Myśli, że podróżuje się gratis? Hęęę?? Wysiadać natychmiast!".

4 komentarze:

  1. Można wiedzieć w którym roku udało ci się zwiedzić te zakłady? Kilka lat temu jak tam byłem, to był strażnik z psem i alarm, który uruchamiany jest po zmroku. Wiem bo wlazłem na czujkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym. Miesiąc temu. Zwiedzalismy tylko górną część i tam gdzie są te "wagony". Nizej nie schodzilismy, obawiając się psa.
      A zdjęcia z laboratorium chemicznego są sprzed 10 lat. Teraz go nie znalezlismy.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. No ciekawe... Niby datują zakonczenie przeróbki uranu na lata 70te. Ale czy pozniej do czegos tasmociąg mogłby byc jeszcze potrzebny to nie mam pojęcia.

      Usuń