bubabar

sobota, 7 października 2023

Kleszcze na bengajach czyli Roztocze Południowe (2023) cz.2 (Bełżec, Lubycza)

Udaje się odnaleźć malutką, drewnianą cerkiew w otoczeniu starych sosen. Bardzo miły skwerek, o cudnym zapachu igliwia. Aż by się chciało tu rozbić namioty i zanocować. Jakaś wyjątkowo przyjemna atmosfera panuje w tym miejscu!



Zabawne, że zupełnie inaczej odebrałam to miejsce 20 lat temu. Cerkiew była wtedy chyba świeżo po jakimś remoncie i do bólu ociekała nowością. Miejsce zostało mi też w pamięci jako ruchliwe i ludne. Teraz jest pusto i nawet płot otaczający teren cerkiewny pokrył się patyną tzn. malowniczo obrósł porostami. :)


Idziemy dalej przez miejscowość. Zwraca uwagę taka miła ławeczka wkomponowana w zarośniętą bluszczami siatkę.


Za ławeczką ścieżka skręca gdzieś w cienistości. Idziemy sprawdzić co tam się kryje. Jest tam niewielkie bajorko płynnie przechodzące w bagniska. Woda, mimo zarośnięcia, zdaje się być bardzo czysta. Muszą się tu znajdować jakieś źródła.



Pudel natychmiast przystępuje do ablucji. W taki ciepły, słoneczny dzień to sama radość.


Dobrze, że nie podeszliśmy do sprawy kąpieli bardziej kompleksowo (a były takie plany ;) ) Bo nagle, jak spod ziemi, pojawia się jakiś koleś. Miejscowy. Wdajemy się w dłuższą pogawędkę. Spora jej część dotyczy lokalnych problemów, np. planów budowy kolei dużych prędkości, której miejscowi są przeciwni. I protestują - bo co im pozostaje?



Czasem mi się wydaje, że głównym celem takich inwestycji jest zniszczenie jak najwiekszej powierzchni fajnych terenów i uprzykrzenie życia lokalnym mieszkancom.

W Bełżcu są też ruiny lokomotywowni. Spory ceglany budynek, porośnięty bluszczami.



Nie ma już dachu, acz może nie do końca to dobre sformułowanie. Ma, ale taki mocno ażurowy! Nie do końca możemy sobie wyobrazić jak i którędy miałbyby tu wjeżdżać owe lokomotywy? Byłam już w kilku tego typu obiektach i wyglądały zupełnie inaczej!



Obok stoi drugi opuszczony budynek, który okazuje się być wieżą ciśnień.



Pozornie wszystkie wejścia ma zamurowane, ale odkrywamy jedną szczelinę. Wejście jak dla mnie jest za trudne, ale na szczęście mamy Szymona, który jest bardziej wygimnastykowany! :)


W środku panuje ciemność i dosyć spory bałagan.


Są też schody na górę.


A! Jeszcze nie wspomniałam! Mój aparat wyrusza na eksplorację razem z Szymonem! :)

Pod sufitem jest osadzony duży, metalowy baniak - zapewne ten na wodę (piwa raczej tam nie trzymali ;) )


Kilka ujęć z górnego poziomu, tego z baniakiem. Rury, nitowania, zbutwiały dach. Fajnie! Żal mi, że mnie tam nie było!





Lokomotywownia widziana z wieży.


Dalej wędrujemy wzdłuż torowisk. Tereny przeładunków i występowania starych latarni. Takie okolice mają zawsze przefajną atmosferę. Taką pylistą i przepełnioną aromatem rdzy i starego podkładu.






Potem idziemy zwiedzić muzeum na terenie dawnego obozu zagłady. Moje podejście do muzeów i tym podobnych jest powszechnie znane, no ale skoro wszyscy idą to też se zobaczę. I dobrze zrobiłam. Miejsce robi piorunujące wrażenie. Wizja artystyczna przekazu pomnika jest porażająco trafiona. Ogromne pola wypełnia szlaka. Ni to teren po wybuchu wulkanu czy bomby atomowej, ni to wysypisko odpadów poprzemysłowych. Jak patrzeć na to kątem oka to wygląda trochę jak ogromny cmentarz, pełen rozwalonych nagrobków. A może to wychodzące z ziemi cienie? Napewno nie ma na tym życia, nie rośnie nawet ździebełko. Tylko te stopione upiorne kamienie. Tysiące spalonych kamieni, jak tysiące zniszczonych istnień... (około pół miliona osób zostało zabitych na terenie tego obozu)




Przez to lawowe pole prowadzi droga. Najpierw na równi, idziesz jak chodnikiem.


Stopniowo jednak droga się zapada, obniża, coraz mniej widać otoczenie, a mury wokół rosną.


Krocząc drogą przez księżycowy krajobraz - nagle orientujesz się, że jesteś jak w tunelu! Mury sięgające pod niebo, o brzegach ze zbrojonych drutów. Jak w więzieniu. Człowiek idzie - i robi mu się zimno. Zwraca uwagę też cisza. Martwa cisza. Często w miejscach, gdzie jest dużo betonu, jest echo. Słychać np. dudnienie kroków. Tu tego efektu nie ma.


Na koniec ściana z imionami osób, które się przewinęły przez to miejsce...


Naprawdę szacun dla wykonawców - tak oddać atmosferę tego strasznego miejsca - i to tak na wielu poziomach!

Choćby ten napis. Czy to efekt zamierzony czy przypadek? Bo się rozmazało z czasem? Te litery jakby płakały! (albo coś z nich wypływało...)


Zwiedzałam już podobne miejsca - w Oświęcimiu, w Sobiborze. I wrażenie było żadne. Trzeba się było pilnować, żeby ukradkiem nie pogryzać jabłuszka czy nie myśleć o niebieskich migdałach. Tu się po prostu nie dało.... Tu to jak obuchem w łeb!

Głowy nie dam czy to mistrzostwo artystycznego przekazu czy może sama energia tego miejsca była na tyle silna? Jakby coś iskrzyło w powietrzu. Jakieś tysiące mikro wyładowań. Jakby coś wwiercało się w skórę. Cieżko to nawet nazwać słowami. Nawet w nocy, wiele godzin później, mam dziwne sny - że spod tych głazów żużlu wychodzą chude, długie cienie, a ja zgubilam ekipę i nie mogę znalezc wyjścia z muzeum...

Potem nasza trasa nurkuje w lasy. Trochę przypadkiem docieramy nad urokliwe jeziorko z pomostem i wiatą, pełne kwitnących grążeli. Szkoda, że jest jeszcze tak wcześnie, bo miejsce na biwak wymarzone. Pozostaje powygrzewać się trochę do słoneczka.







Dalej tuptamy torami. Torowisko jest omszałe i pełne kwiatów, ale zdecydowanie nieopuszczone. Ponoć popylają tu pociagi towarowe w kierunku Ukrainy. Wędrówka nie jest więc w pełni sielankowa, głowa trochę lata jak na sprężynie, z racji braku oczu z tylnej strony ;)



Coś dzisiaj mamy szczęście do klimatów nieco ponurych... Przy torach stoją dwa pomniki - ku pamięci pasażerow pociągu, którzy zginęli z rąk UPA.


Jeden bardzo ciekawy, zrobiony z torów kolejowych. Niestety szyna nie oryginalna z tamtych czasów, wytłoczoną ma datę kilkanaście lat późniejszą...


Pod krzyżem stoi sobie omszała Madonna. Taka jakaś zamyślona...


Jak już wspominałam, kawałek dalej, przy samych torach, jest drugi pomnik. Kamienny, z napisami, z gębami. Teren wokół wyłożono kostką brukową i otoczono słupkami z łańcuhem. Ciekawe czemu postawili dwa pomniki i to tak kawałek od siebie? Dwie grupy, które się pokłóciły? Nie umiały dojść do ładu, które miejsce chcą uczcić? Mieli różne wizje? Tak mi to jakoś pachnie jakimiś przepychankami potomnych... (ja napewno byłabym w tej grupie od krzyża z szyn :P )


Po wyjściu z lasu mijamy urokliwy przysiółek wioski Zatyle. Nie dociera tu asfalt, domy są przeważnie drewniane, roślinność bujna, płoty takie jak dawniej. Eternit, zrudziała blacha falista, słupy, na które wspina się chmiel. Pogięte ze starości wierzby. Kleiste błoto, z którego na butach rosną "obcasy".









Wizytówka adresowa. Taka chyba odręcznie sporządzona? :)


Kilka domów biorę za opuszczone, przedzieram się przez chaszcze, drapiąc sobie gębę (po raz pierwszy w życiu wbiłam sobie drzazgę w... nos!!!!!) Mocno odstaję od grupy, która wyrwała do przodu. Nie dość, że najwolniej chodzę, to jeszcze najbardziej meandruję ;)

Wszystkie domy jednak okazują się być albo zamknięte albo zabezpieczone już wczesniej w sposób, który zniechęca do dalszego poznawania fantazji gospodarzy. Przy jednym np. w najgęstszy krzak jeżyn ktoś wmotał drut żyletkowy. Rewelacyjny patent na wszelakich włamywaczy. Dobrze, że noszę wysokie, mocarne buty...

Stawy rybacze.


Z lekka zmasakrowana stara lipa z ukrytą pod konarami kapliczką.


Strasznie lubię takie "odręczne napisy" na krzyżach!


Przystanek PKS typu konserwa. Nie wiem tylko po co ten słupek. Żeby ktoś nie wjechał?


Tuptamy wzdłuż Sołokiji i jej rozlewisk, a widok silosa w oddali cały czas nam towarzyszy.




Wiosna! Widoczna i w świecie zwierząt, i roślin. I w świecie wędrowców! Widać wzmożone migracje z pękastymi plecakami! :)




Docieramy do Lubyczy, gdzie zasiadamy pod miłym drewnianym sklepikiem.




Drugi sklepik w rejonie też niczego sobie! Ma jednak pewne wady np. jest zamknięty ;)


Dziś do ekipy dołącza kolejny uczestnik - Piotrek. Przyjeżdża stopem prosto pod nasz drewniany sklepik. Całą piątką ruszamy dalej, a przed oczami przesuwają się obrazki pt. "Wieczór na Roztoczu".


Na nocleg idziemy w stronę ruin cerkwi w Kniaziach. Nocowałam tam 20 lat temu. W środku cerkwi, wraz z ekipą miejscowych, paliliśmy ognisko. Trochę poniżej były dogodne łączki. Teraz wszystko wygląda mocno inaczej. Rozumiem, że zarosło, ale żeby ukształtowanie terenu się zmieniło? Górka urosła? Albo mi się już coś pomieszało we wspomnieniach?

Sama cerkiew praktycznie się nic nie zmieniła. Budynek siedzi już w wieczornym cieniu, tylko same czubki dawnej kopuły muśnięte są jeszcze blaskiem zachodzącego słońca.




Kicamy po wnętrzach. Coniektórzy wspinają się również na "wyższe piętra".





Całkiem nieźle zachowały się ścienne malowidła. Biorąc pod uwagę brak dachu i lejącą się wszędzie wodę - to wręcz rewelacyjnie. Jak widać najmocniejsza farba była ta niebieska!




Ciekawa struktura muru. Do kory się skubany upodobnił? Albo do zrolowanego papieru?


A wracając do kwestii naszego noclegu. Nie jest dobrze. Moje wspomnieniowe miejsca można wsadzić w kubeł, a wokół cerkwi wszędzie już kwatery zajęte. I to od lat... No a tylko patrzeć jak się ściemni...



Rozdzielamy się więc. Każdy leci w inną stronę na przeszpiegi. Szczęście (albo zmysł poszukiwawczy) najbardziej sprzyja Szymonowi. Znajduje bardzo ciekawe miejsce i to niedaleko - zaraz za cmentarzem. Jest tam potworny chaszcz (co początkowo skutkuje częściowym sceptycyzmem w ekipie). Gdy odgarnąć skłębione burzany, oczom ukazuje się miejsce ogniskowe i ławeczki. Ciężko na obecnym etapie powiedzieć czy to ogólnodostępne miejsce piknikowe z dawnych lat? Czy może ktoś kupił ten teren i planował tam daczę postawić? Jedno jest pewne - dawne plany zostały z niewiadomych przyczyn porzucone, a miejsce jest idealne dla nas. Choćby dlatego, że właśnie się ściemnia a my nie mamy innego ;)

Ekipa rzuca się w poszukiwaniu miejsca pod namioty. Każdy obczaja jakąś łączkę (która jest mniej nierówna od drugiej) i próbuje ugnieść chwasty. Tylko Piotrek nurkuje w największe zarośla i wciska namiot pomiędzy drzewa. Póki co jeszcze nie znamy przyczyn tej niecodziennej taktyki ;)

Zmierzch nadchodzi, gdy namioty już stoją, a ognisko dymi solidnie.


Piotrek ma nieduży plecak, a w środku wszystko - nawet patelnię! To pierwsza patelnia, która pojawiła się na naszej przygranicznej wędrówce. Będąc już w posiadaniu tak zacnego naczynia powstaje i ciekawa potrawa - kasza, której aromatu dodaje dżem porzeczkowy.


Atmosferę wieczoru ubarwiają nam też opowieści o duchach. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwie - o złej dziupli w Zyndranowej i nawiedzonej stacji benzynowej gdzieś pod Opolem.


Teren gdzie śpimy upodobały sobie też sowy. W nocy dają nam niesamowity koncert! Odzywa się ich chyba 5 sztuk - jak nie więcej. Niektóre uchają dosłownie nad naszymi głowami!

Później w nocy budzą mnie dziwne dźwięki. Chyba psy. Część ujada a reszta wyje jak wilki.

Rano okolica też jest pełna odgłosów. W gęstych krzaczorach mieszka tysiące różnych gatunków ptaków. Śpiewy jak z ptaszarni! Do tego roje pszczół, stołujących się gdzieś wysoko w koronach kwitnących drzew.

Od czasu do czasu od strony wsi dochodzi gdakanie kur. Nosz całe spektrum wszelakiego ptactwa!

I nasze domki utopione w zielonościach.


Nieprawdaż, że wszystkie się świetnie maskują?





Śniadanko upichcone na żywym ogniu smakuje najlepiej!


Ktoś nawet flaszkę wyciągnął i poszła do rozpijania w krąg :P


Iwona i czterech krasnoludków!


O poranku przed cerkiewną bramą. Naszym poranku, więc pewnie było koło południa ;)


Pobliski cmentarz w słońcu już nie wygląda tak mrocznie jak nocną porą.




I znów przemierzamy Lubyczę. Dziś zaglądamy też na drugi cmentarz. Oprócz nagrobków stoi tu drewniana dzwonnica.


W razie deszczu mogłaby robić za wiatę.




Otaczający nas cmentarz jest dosyć duży i ciekawy. Dominują nagrobki kamienne, ale zdarzają się również metalowe. Są krzyże z rytymi napisami i rzeźby. Wszystko tonie w roślinności - trawach, bzach, a gdzieś wysyoko ponad głowami szumią stare sosny.




Napisy na pomniczkach są w różnych językach, zarówno takie cyrylicą, jak i po niemiecku. Jakiś polski też chyba się trafił.


Kamienne kobity mierzą nas dziwnym wzrokiem, takim hmmm... dość przenikliwym ;)


Zasiadamy na chwilę pod sklepem w Lubyczy. Lokalny żulik pije Harnasia zero. Nietypowe zachowanie dla tej nacji.



Piotrek postanawia odesłać do domu patelnię. Cóż... Krótko z nami była, ale trwale się wpisała w historię przygranicznych wędrówek! :)


Przy drodze wykładanej trylinką szukamy cmentarza żydowskiego, który figuruje na niektórych mapach.


Nic tam jednak nie ma. Teren zajmuje dość gęsta zabudowa domków jednorodzinnych. Musieli się chyba pomylić rysując te mapy. No bo przecież nie mają cmentarza w ogrodzie?

Jak się okazuje (uświadamia nas jeden z miejscowych) owszem, mają... Obecnie stojące tu domki zbudowano na dawnych mogiłach, kości użyźniają grządki a fundamenty niektórych budynków są wzmocnione przez dawne pomniki i nagrobki. Masakra nie? Ciekawe czy w którymś z domów straszy? Nie byłoby to dziwne, gdyby istoty z zaświatów próbowały choć tak zwrócić na siebie uwagę...

A nasze drogi znów stają się coraz bardziej wyboiste i nurkują w lasy... Pewnie tam czekają nas kolejne przygody! :)




cdn


2 komentarze:

  1. Podzielam w pełni piorunujące wrażenie z Bełżca. Rzadko bywa to tak dojmujące jak w tym miejscu. Budzący grozę przekaz oddany współczesną architekturą (Niemcy zatarli ślady tego miejsca po likwidacji).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe jest to, ze na nas wszystkich zrobilo to takie wrazenie. Pudel to samo pisal. I to w piekny, sloneczny, majowy dzien... Jaki klimat tam musi byc byc w listopadowy mglisty wieczor? Ciezko sobie w ogole wyobrazic!

      Usuń