bubabar

środa, 11 października 2023

Kleszcze na bengajach czyli Roztocze Południowe (2023) cz.3 (Teniatyska, Hrebenne, Siedliska)

Między Lubyczą a Teniatyskami trafiamy w miejsce, gdzie ponoć jeszcze po wojnie stała drewniana cerkiew. Obecnie nie ma po niej żadnych śladów. Jest tylko leśny cmentarz. Większość nagrobków mają tu kamiennych.







Niektóre wyglądają jakby ktoś je właśnie wykopał z ziemi - ot odgarnął darń po latach i wylazło spomiędzy bluszczu.


Jest też drewno, podrzeźbiane, bujnie pokryte porostem.




A tu nie wiem czemu tak zwalone na kupę? Chrust na ognisko ktoś zbierał??


Nieraz przygląda się nam jakaś babeczka w koralach.


Najciekawszy wydał mi się grób z krzyżem zespawanym z rur. 11 letni chłopiec, zmarły w czasie wojny. Dwie rurki, prosta tabliczka i nic więcej...





Jakoś bardzo dobrze tu rośnie mech!



Po zwiedzaniu cmentarza moje buty zzieleniały!


Zmierzamy w kierunku wioski Mosty Małe. Tu asfalt wylali chyba przedwczoraj - taki brrrr...równiusi i wypolerowany. Gdzieś tu minęła nas straż graniczna, ale nawet nie chcieli nas legitymować. Widać mieli inne, ciekawsze sprawy.


Nieraz nasze drogi szumią malowniczym zielskiem.


Czasem po drodze wpadnie w oczy jakiś miły obrazek. Jakiś wycinek czasoprzestrzeni jak przeniesiony z dawniejszych czasów. Drewniana chałupka, omszały eternit, pochylone sztachety płotu czy inny detal np. skrzypiąca studnia.





Ten domek był opuszczony.


Udało mi się zajrzeć do środka.



Z wejściem była już sprawa trudniejsza, bo trzeba by tego dokonać przez okno, a przy innym domu (w zasięgu wzroku) kręcił się jakiś koleś i bacznie obserwował okolicę.

Z pól miedzy Teniatyskami a Mostami Małymi wystaje jeden z bunkrów linii Mołotowa. Idziemy go odwiedzić. Pudel zostaje przy drodze, aby zapodać kąpiel i mycie włosów.


Możemy więc iść na lekko. Gdy po kilku dniach chodzenia z 20 kg na plecach ciężar nagle zniknie - to sie po prostu płynie w powietrzu. Jak to moja babcia mawiała: "jakby anieli nieśli".

Kępa krzaków na polu uprawnym zazwyczaj sugeruje, że jest tam coś ciekawego - bunkier, ruinka, wyrobisko itp.


Nasz polny bunkierek ma kilka ogromnych zalet. Po pierwsze jest otwarty.



Oo! Ktos mnie obserwuje!


Fajną rzeczą jest też to, że wewnątrz zachowalo sie sporo elementów metalowych. A beton w połączeniu z barwami rdzy prezentuje się dużo fajniej niż sam! Jest tu więcej niż jeden poziom, można się powspinac po drabinkach albo powisieć nad bezdennymi szczelinami :)








Można też wyleźć na górę, usadzić kuper na wygrzanym betonie i poobserwować jak szumią na wietrze okoliczne zasiewy. Kiedyś na dachu jednego takowego (też z linii Mołotowa) to nawet ognisko paliliśmy! :)


Wszyscy coraz częściej zaczynają myśleć o kąpieli. Najpierw w tym celu podchodzimy do stawków. Stawki sprawiają wrażenie bardzo błotnistych, woda jest mętna i pełna takiego gliniastego osadu. Mam wrażenie, że po takiej kąpieli będę brudniejsza niż przed.


Stawki są zasilane z rzeki Sołokija za pomocą przerewelacyjnego patentu! Jest to takie koło jak diabelski młyn, które obraca prąd wody. Na każdym skrzydle to koło ma miseczki, które nabierają wodę i chlup do rury prowadzącej do stawu. Szacun dla owego wynalazcy! Tak idealnie proste i tak nie ma się co w tym zepsuć. No chyba, że powódź porwie całe koło ;) Jednocześnie to miejsce ma wybitne działanie relaksujące - można by się gapić godzinami i medytować! A miseczki "chlup chlup", "chlup chlup" :)




Tuptamy przez kolejne wioski.

(zdjęcie zrobione przez Piotrka)


Mijamy różniste okazy architektury drewnianej.



Dzielna ferajna przysiadła pod płotem.


Wreszcie schodzimy na normalne drogi!




Udaje się też znaleźć takie miejsce nad Sołokiją, gdzie rzeka wydaje się być najmniej bagnista, a brzegi mają jakieś rokowania jeśli chodzi o wygodne zejście do toni wodnej.




Piotrek początkowo postanawia umyć głowę. W tym celu kładzie się na brzuchu na lekko spadzistym brzegu (nogi są lekko do góry) i kilkakrotnie zanurza głowę w wodzie. Wpadłam na pomysł, żeby zrobić zdjęcie, bo tak fajnie to wygląda - jak sama głowa jest w rzece a reszta wystaje. I nie wiem dlaczego zrezygnowałam z tego pomysłu. Gdybym wtedy miała w rękach aparat - to byłoby zdjęcie wyjazdu!!! Bowiem kilka sekund później nogi jednak przeważają i wraz z resztą dolnej części tułowia przelatują nad głową. Cały Piotrek, w pełnym ubraniu, wpada do rzeki z ogromnym chlupotem. No to kąpiel była kompleksowa! Łacznie z praniem! Wcześniej przeszło mi też przez głowę, aby zabrać zmydło z samego brzegu rzeki, że ktoś może je np. potrącić - wpadnie i go nie wyłowie. Przy okazji wpadania Piotrka moje mydło też wybrało wolność i skończyło gdzieś w wodnych odmętach. Piotrek się więc wykręca a ja ide pożyczyć mydło ;)

(zdjęcie z aparatu Pudla)

W Hrebennym pierwszym napotkanym sklepem jest Biedronka, więc pod nią zasiadamy. Wydawałoby się, że co jak co, ale takie miejsce nie będzie grzeszyć klimatem. Piknik pod marketem brzmi jak jakiś koszmar! A w tym przypadku jest akurat inaczej! Po pierwsze jest dosyć pusto. Siedzimy sobie na betonie, wcinamy parówki i ogórki, a o nogi ocierają się nam miauczące futra. Wiatr przerzuca piachem, jaskółki latają a atmosfera jest miła i sielska jak pod jakimś zapomnianym wiejskim sklepikiem.

(zdjęcie z aparatu Pudla)

I mamy sałatę! :) Piotrek dba o nasze zdrowe odżywianie! A miejscowy kot patrzy na nas z dużą dozą dezaprobaty ;)



W zasięgu wzroku są również dowody na niemiecko - chińską przyjaźń.



Na podmarketowym parkingu stoi sporo porzuconych aut. Część z nich służy za śmietniki. Inne wrosły w ziemię w oczekiwaniu na pasażerów. Niektóre mają jeszcze koła czy rejestracje, inne już nie. Kradzione jakieś?? i przez granice nie puścili, że akurat tu taka wystawka?





Kolejny głos lokalnej społeczności. Już nie budowa kolei, a nieco inny temat mają tu na topie.


Coby nie było, że tylko markety zwiedzamy - drewniana cerkiew też zostaje odwiedzona.



Bardzo ładnie się prezentuje w promieniach zachodzącego słońca.


Najbardziej chyba podoba mi się w tym rzucie - zza torów, wystając nieśmiało z zielonych gęstwin.


Jest tu też pień. Ale nie jest to zwykły pień - bo zalęgł się w nim krokodyl! Maskuje się skubany! Udaje, że go nie ma! ;)


Pień należał do starej, wypróchniałej lipy. Teraz rośnie tu młody dąb - jak w doniczce. Ot wymiana pokoleń, przemijanie i jednak triumf życia.


Hrebenne opuszczamy juz po zachodzie słońca, w powoli zapadającym zmierzchu. Na naszych przygranicznych wyjazdach wyjątkowo późno (jak na moje przyzwyczajenia) rozbijamy się na noclegi. No ale taka jest wola większości. I jak wszystko ma to swoje plusy i minusy.



Moje ulubione druty! Takie w dużych kiściach, z porcelanowymi izolatorami!



Przez stawy widać przejście graniczne i dostojnie snujące się po wodzie łabędzie.


Dziś mamy pierwsze prawdziwe spotkanie ze strażą graniczną. Zdjęcie robione z daleka, na dużym zoomie, więc kompletnie nie wiem czego oni tam szukają w tym telefonie. Ale widać na załączonym obrazku, że to jakaś intrygująca i wciągająca sprawa!


Straż graniczna sporo wie o naszej grupie. Częściowo nawet więcej niż my sami ;) Np. oni już wiedzą, że kilka kilometrów za nami tupta Krwawy, ciągnąc swój wózeczek. Najdziwniejsze okazuje się, że wiedzą, że poznaliśmy się w wiekszości przypadków w internetach, na różnych forach - a tego (jak potem wychodzi) nikt z nas im nie mówił. Tak... więcej wiedzą o nas niż o okolicznych sklepach, bo o takowym w Werchracie nie wiedzieli. A przynajmniej nie podzielili się z nami tą informacją.

Nasze dane spisują z dokumentów chyba pół godziny, a my stoimy, wrastamy w pobocze, a komary chcą nas pożreć żywcem.

Kolejna wioska to Siedliska. Siedliska krokodyli! To zdecydowanie jakiś rejon ich występowania!


Na nocleg zatrzymujemy się w wiacie na polanie przy leśniczówce. Stoi tu też kapliczka - w cieniu starego dębu, sama też wykonana na bazie dawnego drzewa, z jego pnia.

(zdjęcie z googlemaps, w moje niestety wleciał jakiś owad :(

Jak nic był to kiedyś święty dąb! :) Ech szkoda, że takie drzewa nie potrafią opowiedzieć co widziały w swoim życiu (albo to my nie potrafimy zrozumieć ich opowieści? ;)


Miły leśniczy nie dość, że nie miał nic przeciwko naszemu biwakowi w tym miejscu - to jeszcze przywiózł nam drewno!


Wiata jest ogromna, z paleniskiem, z ławami i stołami. Na ruszcie więc powstaje wieczorna wyżerka - a jako że sklep był niedaleko to aprowizacja w drużynie jest całkiem pokaźna!




W czasie biwaku dochodzi też do jednego nieszczęścia! Jedna z bel włożonych do ogniska była zamiemieszkana! Nie było tego widać, maskowały sie skubane! A teraz dziesiątki mrówek uciekają w popłochu. Konar zostaje wyjęty z ognia, no ale zawsze trochę smutno, że taka sytuacja w ogóle zaistniała...

(zdjęcie z aparatu Piotrka)

Dziś dociera Krwawy. Przywozi ze sobą udoskonalony wehikuł dwukołowy i różne fajne fanty np. kubek tematyczny. To wspaniałe podkreślenie ciągłości naszych wędrowek - odniesienie do ważnych historii z dziejów poprzednich wypraw :)


Poranek wstaje wybitnie sielankowy - słoneczny, ciepły, pełen majowych zapachów i odgłosów przyrody. Soczysta zieleń przywiatowych okolic skąpana jest w słońcu i radują serce każdego wędrowca! Namioty schną szybko z porannej rosy, a świeżo rozpalone palenisko zaczyna roztaczać po wiacie aromat dymu i rychłego śniadania!





Nad pobliskim stawem stoi kapliczka św. Antoniego. A przy niej jest źródełko z bardzo smaczną wodą. Pranie, mycie, nabieranie wody. Ten wyjazd będzie mega źródełkowy! A czy może być coś piekniejszego niż chłodne, cudowne zdroje, obrosłe w lokalne legendy? :)



Przy wiacie stoi bramka. Zastanawiałam się - po kiego diabła ją tu postawili? Ale mnie w końcu olśniło! To suszarka na pranie! Idealna :)


Pudel z rana wraca się do Biedronki, aby uzupełnić prowiant. I znów spotyka pograniczników. Zdecydowanie wkroczyliśmy w teren ich występowania i wzmożonej aktywności.

Gdy wcinamy śniadanko zawija tutaj też pewien motocyklista, który ma trasę podobną jak my - wokół granic. Tylko jak można przypuszczać - przemierzanie jej idzie mu nieco szybciej ;) Wspólna fotka na pamiątkę - nasza szóstka i nasz nowy znajomy.


Kawałek dalej, w trójkącie u zbiegu dróg, pod starymi dębami, wisi sobie kapliczka. Na wygląd nie jest jakaś szczególnie spektakularna - ot obrazek. Ma jednak ciekawą historię - upamiętnia miejsce wygranej bitwy z Tatarami. Obraz ocalał też kiedyś z pożaru - drzewo, na którym wisiał się zjarało a on nie. Wtedy tym bardziej okoliczna ludność okrzyknęła go wyjątkowym i zaczęła otaczać szczególną czcią.



A przed nami dalsza część Siedlisk. Murowana cerkiew z drewnianą dzwonnicą, stare auta wystające z traw czy coś na dachu przypominające strzechę :)





Pudlowi udaje się złapać stopa. W trójkę - Pudel, ja i Piotrek pakujemy się do auta i jedziemy do Prusiów. Gdzieś tam będziemy czekać na resztę ekipy.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz