bubabar

piątek, 13 stycznia 2023

Wrześniowe Czechy cz.5 (2022) - w krainie zamków na ostrzycach (Ostry, Oltarik)

Nieopodal wioski Kocourov zatrzymujemy się na skraju pola. Jak tu pięknie! Widok, przestrzeń, żaden pies nie leje nam na koła! Ideał biwakowego miejsca!



Hazmburk majaczy na horyzoncie. Już kawałek od niego odjechaliśmy.


Kostalov podziwiany z przeciwnej strony niż w czasie podejścia.


Skalka, gdzie ostatecznie nie poszliśmy.


Ostry jest nieopodal. Suniemy w górę w ciepłych barwach powoli zachodzącego słoneczka. Mijamy leśne gęstwiny, kamulcowiska, kolejne zgrupowania bazaltowych słupów.





Co kolejna góra to nam się wydaje fajniejsza! (no oprócz Kostomlatów rzecz jasna ;) Na szczycie znów resztki zamku, idealnie wkomponowane w naturalne skały, aż momentami ciężko powiedzieć, gdzie się jedno kończy a drugie zaczyna. Przesiąkły sobą do imentu przez te długie lata współistnienia!




Gdy witaliśmy dzisiejszy dzionek wśród potoków deszczu, w najśmielszych snach byśmy nie przypuszczali, że zachód słońca będziemy oglądać z malowniczego szczytu, siedząc na suchej skale, mającej w sobie zgromadzone ciepło kilku minionych godzin. To jest chyba właśnie najpiękniejsze w tego typu wędrówkach - ten brak dokładnego zaplanowania i scenariusz wydarzeń piszący się na bieżąco.








A to jest ponoć "symulator buby" ;) Toperz się ze mnie śmieje, że była taka gra komputerowa, gdzie się chodziło kolesiem i na pierwszym planie było cały czas widać ręce z karabinem. To niby ma być kolejna wersja - chodzi się bubą, która wszędzie robi zdjęcia ;)


Odkrywamy, że mają tu skrzynkę z wpisownikiem! To bardzo fajna rzecz, która jest dość popularna w Czechach. I zapewne bardzo ogranicza pisanie po skałach czy ścianach wiat, bo większość ludzi mając taką możliwość - zrealizuje swoje atawistyczne potrzeby znaczenia terenu w zeszycie :) Należąc do tej grupy ochoczo to czynię! :)



Nie przyszliśmy tu tak o! tylko na widoczki popatrzeć. Wczorajsze ognisko wśród skał rozbudziło chęć codziennych międzyskalnych biwaków. Tu nie jesteśmy pierwsi, miejsce solidnie wyznaczyli lokalni turyści.


Dziedziniec zamkowy zdaje się być (wnioskujemy po lekturze wpisownika) popularnym miejsce noclegów i ognisk. Acz dziś jesteśmy tu sami. Tylko jakiś jeleń wciąż krąży gdzieś pod szczytem i donośnie porykuje. Mimo że człowiek wie, że to nie niedźwiedź ani inny smok, ale i tak jest w tym dźwięku coś nieco niepokojącego, zwłaszcza gdy wokół ciemność, między drzewami lekka mgiełka, na której szybko rozprasza się blask każdej latarki, a to coś ryczy dokładnie na naszej drodze powrotu ;)

Podziwiamy jeszcze widoki na migoczące w dole miasto.


Całą noc ryczały jelenie! :)

Kolejny poranek to znów deszcze i przewalające się wokół chmury. Widok na wioskę Kocourow. Mgła przyczepiona do szczytu i rżące konie - to chyba taka ich pogawędka podczas śniadania.



Pół pola przykleja mi się do butów, wystarczy iść do kibla albo obejść busia dookoła! Co za dziwna gleba! Pod każdym butem rośnie mi kilkanaście centymetrów dodatkowej podeszwy, aż ciężko podnosić nogi, bo każda waży odpowiednio więcej. Cały poranek więc skrobie buty patykiem...

Idziemy jeszcze na Oltarik, kolejny przefajny zamek na szczycie ostrzycy. Na podejściu nam dolewa, ale na szczęście akurat blisko jest wiata, w której udaje się nam zdążyć schować na czas.


W wiacie znajdujemy kolejny wpisownik, więc robimy z niego użytek. Urzekły mnie malowidła kotów :)


Wiata, mimo że na pierwsze wrażenie mało solidna, ale jednak wytrzymała oberwanie chmury. I nawet nie zacinało do środka. Około 20 minut lało jakby wejść pod wodospad. Acz może dobrze, że całe zapasy wody wypuściło naraz? A nie, że mżyło cały dzień?

Przy wiacie znajduje się też dziwna gablota. Są w niej wyeksponowane przedmioty, których nie powinno się wyrzucać w krzaki. Nie do końca rozumiem sens tego przedsięwzięcia. Opony np. nie było. Znaczy oponę można??


Na podejściu towarzyszą nam poszarpane skały i gołoborza.




Niektóre jaskinie okazują się być zamieszkane!


Jest też grzybna rodzinka.


W końcu przychodzi czas i na zamek. Pogoda jak widać jest zmienna ;)




Nie chce się wierzyć - na chwilę nawet błyska słońce, podświetlając nieco jesienne już kolorki.




Rozglądamy się wokoło. Jesteśmy trochę jakby na pograniczu złej pogody i tej jeszcze gorszej ;)









Wyraźnie widać, że tereny na wschód i południe stąd toną w granatach i smugach kolejnych ulew. Nie mamy jakoś parcia, aby tam ruszyć i kolejne ostrzyce odwiedzać pod wodospadem. W kierunku zachodnim pogoda jakby bardziej rokuje - nie żeby na pewno, ale jakaś nadzieja w popękanych chmurach jest...




Skądinad ciekawe czy na każdym okolicznym wzniesieniu była kiedyś jakaś twierdza? Tylko niektóre nie dochowały się do naszych czasów i pamięć o nich wymazała się z krajobrazu na dobre?

My tymczasem uciekamy przed potopem, który zdaje się powoli acz konsekwentnie zmierzać w naszą stronę. Zobaczymy kto jest szybszy - on czy busio! ;)

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz