bubabar

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Burzowe Wzgórza Strzelińskie (2022)

Tą wędrówkę rozpoczynamy w Nowolesiu, wśród krzyży pokutnych i starej dolnośląskiej zabudowy.




Dzień jest parny i duszny. Szare niebo szczelnie zaciągneła opona chmur. Powietrze jest totalnie nieruchome, zero wiatru, choćby najmniejszego powiewu. Człowiek idzie i ma poczucie, że nie ma czym oddychać, jakby zabrali całe powietrze.

Szlak na Nowoleską Kopę od tej strony nie jest chyba bardzo uczęszczany.




Sporo tu wystaje skałek, wyglądających jak mocno już zarosnięte ściany dawnych kamieniołomów.




Czasem widzimy jakiś widoczek.




Nagle pojawia się tabliczka z nazwą szczytu. Cooo??? Juz tutaj?? Ale...


Czuję się oględnie mówiąc... dziwnie. Rozglądam się wokół z rozdziawioną japą, jakby szukając czegoś czego już nie ma, co odeszło i rozpłyneło się w niebycie. Jakiegoś śladu przeszłości, który pozostał już chyba tylko w mojej pamięci. Bo byliśmy tutaj, dokładnie tutaj, 14 lat temu. Tzn. byliśmy na szczycie, który nazywał się tak samo. I wtedy szumiał tu gęsty, zielony las. Las, po którym teraz nie ma śladu, a miejsce jest kompletnie nie do poznania. Po lesie zostały takie oto podarte wypluwki...


Darowano też życie temu okazowi pełnemu tajemnych inskrypcji.


Do niektórych drzew nie dobrali sie drwale, ale one i tak postanowiły ruszyć śladem swoich dawnych współtowarzyszy... Tak wygląda jakby nie chciały tu sterczeć w samotności.


Jedno z takowych utworzyło dogodną ławeczkę, więc tutaj rozsiadamy się na mały piknik.



W krajobrazie dominują żółcie i brązy. Horyzonty mocno przyćmione - wszystko spowija gęsta, mokra mgła.


Dwa rodzaje płowych traw.


Dla porównania - tak wyglądały zbocza Nowoleskiej Kopy w maju 2008. Zupełnie inny świat! Cienisty, przesycony świeżością.








A tak było na szczycie. Pocięte belki, kawałki betonu i blach to resztki ze świeżo wtedy zlikwidowanej wieży widokowej. Była bardzo specyficzna - wąska i bardzo wysoka. Właziło się po drabinach zabezpieczonych metalowymi obręczami jak kominy fabryczne. W ostatnich latach istnienia była już mocno nadgryziona zębem czasu. Chcieliśmy ją jeszcze zobaczyć - wchodzić pewnie byśmy nie mieli odwagi. Niestety nie zdążyliśmy... Zabrakło nam niewiele - kilka miesięcy. Do wyjazdu tam zainspirował mnie ten artykuł - link



Tak wyglądała wieża. Zdjecie pochodzi ze stronki - link



No to powspominaliśmy sobie dawne dzieje, a my tymczasem ruszamy dalej, tzn. z powrotem do Nowolesia, ale inną drogą. Wędrówki szlakami nie zawsze są nudne. Naszego zielonego szukamy dłuższą chwilę. Kabak zaglądał nawet pod kamienie - bo kto wie gdzie taki mógł się schować ;)


Chyba tu ostanio mocno lało, gdy takie jamy wyrwały okresowe potoki. A może górka pozbawiona drzewostanu - zaczyna się po prostu rozłazić?


Nie pamietam o co dokładnie tu chodziło. Chyba próbują policzyć ile drzewo miało lat ;)


Złazimy nad jakieś robaczywe potoczki. Wszystka latająca i kąsająca gadzina ma chyba siedzibę w tym jarze. Komary, meszki, gzy, muchy końskie, strzyżaki oblepiają nas całymi rojami. Zatęchłość powietrza i brak wiatru zdają się bardzo temu sprzyjać. Za każdym naszym krokiem podnoszą się ich dosłownie kłęby i zamiast wrócić do siedzenia na ziemi - siadają na nas... Acz wizualnie miejsce bardzo ładne - meandrujący potok, piaszczyste brzegi, wysokie skarpy, rozlewiska.





Nad potoczkiem stoi samotny krzyż. Nie wygląda ani na pokutny ani na kapliczkę. Ot taki z lastriko. Jak z cmentarza komunalnego... Podobne napotkaliśmy nad Odrą na TEJ wycieczce.


Dalej idziemy słabo widoczną drogą wśród pól do osady zwanej Zimne Doły.


Znajdują się tutaj tylko dwa gospodarstwa.



Poprzednio byliśmy tu jesienią 2014. Jesteśmy tu więc drugi raz, w odstępie sporej ilości czasu. I zarówno wtedy jak i teraz, mamy okazję spotkać sympatycznych, ciekawych, nietuzinkowych ludzi (i to za każdym razem innych!). Zatrzymać się, wpaść w gościnę, pogadać na niecodzienne tematy. Coś, co niesamowicie ubarwia wędrówkę i pozwala ją zachować w pamięci na długie lata!


Na nocleg wybieramy się w znane i lubiane miejsce - do wagonów u Jurka! Byliśmy już tu kilkakrotnie i zawsze było rewelacyjnie! Relacje z poprzednich wyjazdów:

LIPIEC 2019: link
SIEPRPIEŃ 2019: link
MAJ 2020: link
PAŹDZIERNIK 2020: link

Każdy wyjazd w to magiczne miejsce łączy się z odnalezieniem nowych, nieodkrytych wcześniej zakamarków, malowideł, napisów. Czy umknęły one naszej uwadze? Czy właśnie powstały niedawno, w czasie naszej nieobecności? Bo na kolejnym festiwalu czy spotkaniu jakaś grupa artystów postanowiła jeszcze bardziej ubarwić to miejsce?

Zatem najnowsze odkrycia i znaleziska - malowidła, rzeźby, wycinanki, wiersze...









Zabudowania wykazują tu właściwy stopień sprzężenia ze światem roślinnym. Tu nie niszczy się drzew, krzewów czy ziół z samej nienawiści do zieleni. Tu żyje się z nimi w symbiozie, starając się wzajemnie szanować, przyjaźnić i znajdować kompromisy dla wspólnego bytowania na tym samym terenie.





Stoły, ławy, krzesła, siedziska to nie tylko zwykłe meble. Każdy to osobna historia, zapewne godna bliższego poznania i zatopienia się w nią.





Zakamarki ulepione z gliny.



Nawet do łazienki zaprasza nie byle kto, ale takowa miła owieczka!


No i to co nas najbardziej interesuje - wagon! Dziś z racji na ciepłą pogodę wybieramy ten bez pieca - na szczycie pagórka. Wśród płowych traw i tabunów galopujących koni!




Konie obserwujemy z daleka...


lub czasem nawiązujemy z nimi nieco bliższą relację.




Rozpalamy ognisko, ale niedługo przychodzi się nim cieszyć. Chyba niecałe pół godziny...



Burzowe chmury, które cały dzień krążyły po okolicach i tylko mruczały gdzieś z oddali - w końcu nas znalazły i postanowiły dopuckać...



Zaczyna lać koło 17 i praktycznie nie przestaje do rana... Intensywność deszczu jest taka, że łąki szybko zmieniają się w bagna..


Solidnie rozpalone ognisko tli się jeszcze z pół godziny. W sam raz wystarcza, aby dosmażyć zakopane w żarze kukurydze.


Resztę wieczoru spędzamy więc wyłącznie w przytulnych wnętrzach wagonika. Bardzo się cieszymy, że w ostatniej chwili zmieniliśmy plany i jednak nie pojechalismy dziś na wycieczkę z namiotem.




Po zmroku wagonik wypełnia ciepłe światło świec.



Dobranoc! W szumie deszczu w zaroślach, bębnieniu kropel o dach, które od czasu miesza się z tętentem biegających koni (przechodzących czasem w pluskot ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz