bubabar

środa, 13 października 2021

Śladami urynoterapii cz.6 (Dłużniów, Wyżłów, Myców, Chłopiatyn) (2021)

Spod sklepu kierujemy się w stronę Dłużniowa. Drogi i wzgórza łagodnie falują, idzie się przyjemnie - wreszcie pełne słońce i temperatura do życia!




Ale ledwo mijamy opłotki Chochłowa… bęc! stoją pogranicznicy. I to jacyś bardziej służbiści niż wcześniej spotykane patrole. Nie tyle że nas spisują, ale nasze dokumenty wbijają do jakiś baz danych, co oczywiście trwa dużo dłużej. I co się jeszcze okazuje? Mój dowód jest przeterminowany, niedużo bo ciut ponad miesiąc. Dostaje więc pouczenie, sugestię niezwłocznego wyrobienia nowego i dokument mi oddają. Ale nie ja będę bohaterem dnia dzisiejszego. Nieważność mojego dokumentu jest widać mniej groźna dla systemu, bo nie poświęcono jej tyle uwagi ;) Gorzej z Szymonem... Szymon kiedyś zablokował swój dowód, a potem jak widać, nie udało się go skutecznie odblokować. I figuruje na zakazanej liście. Stąd musimy poczekać na jakiegoś “komandira”, ponieważ powaga sytuacji jest taka, że musi nas zaszczycić swoją obecnością.


(zdjęcie zrobione przez Pudla)

Wyższy rangą jedzie z Chłopiatyna, a my kwitniemy na szosie, wspominając wszelakie zajścia z mundurowymi w naszym dotychczasowym życiu. Ostatecznie podejrzany dowód zostaje skonfiskowany, a Szymon dostaje papierek zastępczy.

Ogólnie żegnamy się z pogranicznikami w miłych nastrojach. Sugerują nam też, że gdybyśmy widzieli coś niepokojącego czy podejrzanego - to hmmm… tutaj jest ich wizytówka. “Umiemy docenić dobrą informację” :D :D Chyba ktoś długo myślał jak zgrabnie i w zawoalowany sposób sformułować i przekazać tą dosadną treść! (długo myślałam czy sentencji tej nie uczynić tytułem tegorocznej relacji, ale ostatecznie urynoterapia wygrała ;) )


A! I od owych pograniczników dowiadujemy się, że sklepu w Chłopiatynie już nie ma. Ech… a 6 lat temu żesmy z toperzem przesiadywali na tamtejszym miłym podsklepiu racząc się lodami...

Mijamy dom o elewacji wyłożonej porcelaną. Kiedyś takowe się zdarzały tu i tam, ostatnio coraz rzadziej można zawiesić oko na czymś innym jak szary lub łososiowy styropian...





Jakiś zlot tu chyba mają albo obrady - bo gruchają konkretnie i ochoczo! A może akurat na tych drutach są jakieś przebicia? Mieliśmy kiedyś w Oławie latarnię, na której zawsze siadała cała chmara ptaków, a na pozostałych niekoniecznie. A potem ową latarnie wycieli, bo się okazało, że jest popsuta i kopie prądem. Widać ptaszorom to odpowiadało bo np. metal grzał w kuper.


Nie wiem z jakiego powodu zrobiono kęsim tym biednym drzewom. Czy coś zacieniały, zaśmiecały łąkę liśćmi czy może rzucały się na kierowców samochodów terenowych forsujących bezdroże? A w tle już widać miejsce, ku któremu zmierzamy. W tej niepozornej wiosce mają największą w Polsce cerkiew drewnianą!


Faktycznie jest spora, nie chce się zmieścić w kadrze ;)




To jedyne miejsce, gdzie kojarzę drzwi z ikonami!


A tak prezentowała się owa cerkiew w 2002 roku. Chyba teraz jest bardziej brązowa? I wtedy jakby było mniej zieleni wokół.


Na kamiennych schodkach pod cerkwią robimy sobie popas. Zagaduje do nas miejscowy dziadek, ale jakoś podtrzymywanie rozmowy jest bardzo trudne. Większośc czasu więc wspólnie milczymy albo któraś strona rzuca jakieś stwierdzenie, które pozostaje bez echa. Na podstawie zdjęcia można też ocenić podejście poszczególnych osób do temperatury i nasłonecznienia ;)


Dłużniów to wioska mała i cicha, a większość zabudowy pochodzi z dawnych lat. Wyjątkowo tutaj nie wyją kosiarki, które są ostatnimi czasy zmorą letnich dni, jak Polska długa i szeroka.






Takie znaki to ja lubię! :)


I faktycznie! Niedługo na dobre zaczynają się cudne polne i pyliste drogi!



Przydrożna kapliczka.


Chętnie spoglądamy za siebie, na wystające znad zieloności solidne kopuły.


Mijamy cmentarz. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to zwykły, nowy cmentarz jakich tysiące...


Okazuje się jednak, że w krzakach siedzi pełno ciekawych, starych nagrobków. Rdza, mech, leśne kwiaty, popękane płyty...








Kudłaty Chrystusik. Ma nawet czuprynę i brodę!


Jednej rzeźbie jakoś dziwnie z oczu patrzy. I jakby nimi za mną wodziła! Jakby była niezadowolona, że się tu kręcimy? Nie wiem dlaczego ten jeden nagrobek zwrócił moją uwagę. Głupio to zabrzmi, ale ten jeden jakby miał mimikę twarzy...


Gdy patrzę na nią kątem oka mam wrażenie jakby lekko poruszyła rękoma. Acz to pewnie ruch wiatru w gałęziach w tle dał taki dziwaczny efekt...


A np. ta rzeźba też mógłaby być podejrzewana o “przyglądanie się”. Ale zdecydowanie tego nie robiła. Była tylko wyrzeźbionym, beznamiętnym, mniej lub bardziej artystycznym kawałkiem kamienia...


Ten cmentarzyk, prawie przeoczony, chyba najbardziej mi przypadł do gustu spomiędzy innych takowych spotkanych na tegorocznej trasie. Był taki najbardziej wyrazisty, przesycony emocjami i specyficzną atmosferą.

Na rozstaju dróg rozdzielamy się. Krwawy idzie prosto do Mycowa z planem zdrzemnięcia się przy cerkwi. Ja też kilka lat temu tam zapodałam drzemkę w czasie deszczu, pod miłym daszkiem. Spało się wybornie! Krwawy widać też intuicyjnie wyczuł, że to dobre miejsce dla odpoczynku!

Reszta ekipy wędruje dalej pagórkowatym terenem, pełnym rzepaku i kwitnących krzewów. Droga meandruje wśród traw i upraw.


Zmierzamy do Wyżłowa - maleńkiej, na wpół wyludnionej wioseczki przy samej granicy. To jedna z niewielu już miejscowości w naszym kraju, gdzie nie dociera asfalt, tylko wyboiste leśno - polne trakty.





(zdjęcie zrobione przez Pudla)

Idziemy, idziemy i wręcz się zastanawiamy czy aby dobrze obraliśmy kierunek? Nic nie widać, poza pasem zarośli, za którym powinna już być granica. A może żeśmy pobłądzili? Nic nie widać wioskopodobnego nawet na horyzoncie... Tylko pyliste drogi, pola, krzaki i świergot ptaków. I ciepły wiatr w pysk!


Aż tu nagle coś bulastego zaczyna majaczyć między drzewami.


Jest!


A potem bułeczka znów się chowa. Znika wśród liści. A może jej jednak nie było? Może nam się wydawało? ;)


Cerkiew jest częściowo murowana, częściowo drewniana. I zdecydowanie opuszczona. Gdy byłam tu w 2002 roku wyglądała na wyremontowaną, a przynajmniej świeżo wybieloną. Na tyle dawała nowością, że nie poświęciłam jej zbyt dużo zdjęć. Teraz zdecydowanie jej “nowość” się ulotniła bez śladu…



Chyba im trochę cegieł zostało po budowie, więc zrobili z nich schodki!


Na ołtarzu stoi trumna. Ktoś wykopał na cmentarzu, tu przytargał i postawił dla ozdoby? Trumna nie jest już zasiedlona. Można więc zaryzykować stwierdzenia, że jest opuszczona, podobnie jak cerkiew i spora część wsi :P



Zachowały się jeszcze nieliczne święte obrazy, wycinanki w drewnie czy kolorowe zdobienia w narożnikach ścian.





W wilgotnych murach słychać tylko brzęk owadów. I czasem tylko jakiś zbłąkany turysta wygłosi z chóru swoje orędzie :P


(zdjęcie zrobione przez Pudla)

Na sąsiadującym z cerkwią cmentarzu coś wygryzło trawę. Sprawia wrażenie nie tyle wykoszonej, co powyrywanej/przekopanej?


Wyżłów jednak okazuje się mieć swoich mieszkańców. Być może sezonowych? Według danych do wyszperania w internecie - ilość mieszkańców wynosi zero. My jednak widzimy przynajmniej dwa zamieszkane, zadbane gospodarstwa, w których ujada pies czy stoją maszyny. No chyba że to fatamorgana albo jakiś inny przypadek zbiorowej halucynacji.



W tym domu raczej już nikt nie mieszka. Przechodząc obok przeoczyliśmy go. Roślinność skutecznie go ukryła przed niepożądanymi oczyma… Szkoda, że nie bardzo jest czas, aby się do niego cofnąć…


Ostatni rzut oka na cerkiew...


Do Mycowa znów suniemy wzgórzami i falującą po nich drogą. Dzisiejsza trasa jest chyba najdłuższa na naszym tegorocznym wyjeździe, ale też najprzyjemniejsza. Gdy człowiek zachwyca się przemierzanym terenem, spotykanymi zabudowaniami czy aromatem okolicy - to jakoś mniej doskwiera wbijający w ziemię plecak!




Mamy okazję też podziwiać dobrze zachowane fragmenty sistiemy na granicy. Ciekawe czy w tym miejscu jakoś wyjątkowo oszczędził ją czas, czy może ktoś ją na przestrzeni lat konserwował i podprawiał? Bo przynajmniej z tej odległości wygląda prawie jak nowa! Więc jakby ktoś się wybierał na nielegalu na Ukrainę - to lepiej nie robić tego w okolicy Mycowa! ;)



Do Mycowa wkraczamy drogą o takowej nawierzchni :)


Idę na końcu. Przy podługowatych stodołach zagaduje mnie facet, totalnie nie wpisujący się w kategorię “zagadujący lokals” małej, przygranicznej osady. Jakiś taki elegancki i pachnący perfumami. Okazuje się być synem właściciela wszystkich popegeerowskich pól uprawnych w tym rejonie. Mówił ile to hektarów, ale zapomniałam. Bardzo miły i pomocny chłopak. Kiedyś sam lubił wycieczki z plecakiem (głównie kilkudniowe trasy wzdłuż morza piaszczystymi plażami) stąd zna potrzeby wędrowców. Bardzo chce nam pomóc w aprowizacji, transporcie i organizacji noclegu.

Cerkiew w Mycowie prezentuje się sympatycznie w ciepłych promieniach późnego popołudnia.



Teraz cerkiew jest zamknięta (w 2015 roku też była). Do środka udało się wejść podczas mojego pierwszego pobytu w tych okolicach w 2002 roku. Tak się wtedy prezentowała:




Czy wspominałam już, że strasznie lubię cerkwie tutaj albo na Roztoczu? Bo każda jest inna, nie do pomylenia i zapada w pamięć. Nie to co np. w Beskidzie Niskim co je odlewali z jednej formy i różnią się chyba tylko kolorem klamek (choć też nie zawsze ;)

A obok stary cmentarz.



I droga w stronę kaplicy grobowej… No ale tym razem nie mamy już czasu jej odwiedzić.


Nasz nowy znajomy przywozi nam dużo butelkowanej wody mineralnej.

(zdjecie zrobione przez Pudla)

A potem zawozi nas wypaśnym autem do wiaty na skraju Chłopiatyna. Kurde, jak nic upapramy mu te śnieżnobiałe siedzenia... Mamy też okazję porozmawiać z naszym nowym znajomym na temat rolnictwa, obecnego i tego z czasów PGRów. Tzn. raczej posłuchać co on opowiada, bo obie z Iwoną raczej mało się znamy na tajnikach uprawy ziemi ;)

Namioty rozbijamy centralnie na placu zabaw! Aż mi żal, że nie ma z nami kabaka! Ale by miała radochę jakby prosto ze zjeżdżalni trafiała do przedsionka namiotu!



Wieczorny czas mija wśród kumkotu żab i opowieści o duchach, zjawach, utopcach i “uszeliakach”. Mimo bliskości wioski nikt nas w nocy nie niepokoi.


(zdjęcie zrobione przez Pudla)

Rano budzi nas wizg kosiarek. Jak stado zawodzących komarów wychodzących na żer! Wszyscy wokół w mijanych wioskach jakby dostali jakiegoś obłędu. Może są jakieś dopłaty z unii za metr każdorazowo skoszonej trawy? A może to rodzaj mody? Jak nie skosisz ogrodu raz dziennie to sąsiedzi nie chodzą z tobą na piwo? Acz często mam wrażenie, że jest to raczej rodzaj nałogu. Im wiecej kosisz, tym bardziej boli cię jak jest nieskoszone tzn. trawa ma ponad centymetr... Łamie cię w kosciach, kłuje w odwrotnej stronie, a łapy świerzbią. Nie można jeść, spać, w ogóle życ z tą świadomością, że obok jest trawa! Spotkałam się z tym, że ludzie wyłażą z kosiarkami ze swoich ogródków i koszą również okoliczne nieużytki. A raz wpadliśmy na takowych co wożą ze sobą w kamperze kosiarkę i zanim wysiedli na leśny parking - to postanowili go skosić... A może w ogóle nie chodzi o trawę, to kwestia poboczna? Może celem jest hałas? Zabicie ciszy? Bo jak nieraz można się dowiedzieć - w wielu osobach cisza budzi lęk...

Niektórzy jednak mimo wszystko próbują oddać się błogiej sielance :)


Sklepu w Chłopiatynie nie ma, ale zapasy wody czy batoników możemy uzupełnić na małej stacji benzynowej.

W tej miejscowości też jest drewniana cerkiew.



A tak się prezentowała 19 lat temu - zdecydowanie mniej gontu na daszkach kopuł (a na zdjęciu załapała się również nasza kochana ładusia! :)


Idąc przez wieś miło zawiesić oko na domu obrośniętym bluszczami.



A tu pół chałupy chyba coś zeżarło! A pozostawiony ogryzek chyba nadal jest użytkowany.



cdn


4 komentarze:

  1. Ten odcinek to jakby z międzywojnia: cerkwie, chaty, polne drogi i bum! - w środku tego wszystkiego spotyka turystów prawdziwy dziedzic z ilomaś tam setkami hektarów gruntu :-D Normalnie wehikuł czasu!

    OdpowiedzUsuń
  2. A u mnie na wsi są jeszcze 2 takie domy obkładane talerzami (były 3 ale jeden poległ pod styropianem w odcieniach szarości ostatnio) oraz jeden dom z płotem murowanym też z talerzami tyle że bardziej na bogatości bo talerze całe a nie potłuczone:). W latach 70-tych taka elewacja to był szczyt mody i było to drogie i to bardzo. A żeby obłożyć taki dom styropianem to te talerze trzeba skuć... , to jest robota... . Ale nie ma się co dziwić że obijają styropianem przy tych cenach węgla,gazu prądu... . A co do opitolonych drzew,tak się robi z wierzbą żeby pozyskać witki nawiasem mówiąc genialny eko-surowiec na płotki i co ino:). Za miesiąc po cięciu już będą nowe witki odrośnięte. To jest dla tych drzew dobre,wzmacnia je a same witki są coraz bardziej wartościowe do obróbki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesli poszło na surowiec na koszyki to mozna w pełni zrozumiec! Gorzej ze u nas na osiedlu to wszystkie drzewa mylą widac z wierzbami, tak ogławiają co roku a potem połowa usycha...

      A domu obitego całymi talerzami to nigdy nie widziałam! To musiał byc mega wypas, bo potłuczone to pewnie kupowali gdzies z odpadów.

      Usuń