Zaraz za Kryłowem skręcamy w boczne ścieżki prowadzące w podmokłe łąki.
Tuptamy wzdłuż Bugu, którego nawet główne koryto wygląda jak moje ulubione odrzańskie starorzecza - wszędzie pełno uschniętych czy powalonych drzew, pokręconych konarów, rozłupanych pni, zwieszających się nad wodą gałęzi. Spływ kajakiem po Bugu to musi być naprawdę nie lada radocha! Bo krajobraz zmienia się co chwilę!
Dzielna drużyna przemierza morze zieloności :) Czyj plecak największy i najbardziej rosochaty? ;)
(zdjęcie Pudla)
Niezły labirynt jest tu niekiedy do pokonania! I nie wypłyń za środek rzeki ;) Niekiedy jest to chyba niemożliwe do wykonania ;)
Droga miejscami gubi się wśród łanów kwiatów, spomiędzy których dominują obecnie jaskry.
Bug na tym odcinku bardzo meandruje. Co chwilę odsłania się jakąś malownicza skarpa.
I kolorowe słupki, wybijające się z otaczającej zieleni - stały element krajobrazu naszych wiosennych wędrówek.
I znów trafiamy na samochód straży granicznej. Chyba jeszcze na żadnej naszej przygranicznej trasie nie było aż tylu patroli!
Na rozległych łąkach pasie się ogromne stado półdzikich krów. Nie widać przy nich żadnego pasterza. Łażą więc sobie zupełnie luźno.
A może dały nogę z jakiejś fermy i teraz rozkminiają jak czmychnąć za granicę? Bo im się zdaje, że tam trawa bardziej zielona? ;)
Idziemy, idziemy, a wieżę kościoła w Kryłowie wciąż widać ;)
Mostek na jednym z niewielkich cieków wodnych wpadających do Bugu.
Mijamy też kilka malowniczych starorzeczy, najczęściej w postaci malutkich jeziorek o większym lub mniejszym stanie zabagnienia.
Jedno największe nawet zostało upamiętnione tablicą. Ławeczka okazuję się być dobrym miejscem na pamiątkową fotkę i łyczek podlaskiego bimbru :)
Nadbużańskie ścieżki opuszczamy w okolicy wsi Prehoryłe.
Bo Kasia ma tu misję :) Pan, który wczoraj podwoził ją na stopa, opowiadał, że w tej wsi mieszkają ludzie pamiętający rzeź dokonaną tu przez UPA. Kasia twierdzi więc, że musimy znaleźć tych ludzi i z nimi porozmawiać. Początkowo podchodzę do owej kwestii nieco sceptycznie. Niby fajnie by było, ale mam spore wątpliwości na szanse powodzenia takiej akcji. No bo co? Będziemy zaczepiać ludzi na ulicy pytając o zbrodnie sprzed 70 lat? “Te, panie, opowiedz nam jak tu UPA ludzi mordowało”. Raczej nas oleją albo co gorsze pogonią kijem...
I nawet nie wiedziałam jak bardzo się mylę! I że życie bywa totalnie nieprzewidywalne! Pierwsza zagadana przez Kasię na środku szosy babka zsiada z roweru i proponuje abyśmy usiedli w wygodniejszym miejscu. Przenosimy się pod kapliczkę. Nasza nowa znajoma urodziła się już po wojnie, w latach 50 tych. Ale temat mocno wgryzł się w jej życie, bo od dziecka nad wsią krążyły opowieści starszych. Świadkiem tragicznych wydarzeń była m.in. jej matka. Ich rodzina cudem uniknęła śmierci, bo ktoś ich na czas ostrzegł i uciekli do lasu. Dobytek oczywiście cały spłonął… Cała opowieść matki jest nagrana na płytę, którą babka obiecuje Kasi wysłać. Bo tyle pozostało ze wspomnień... Teraz we wsi już nikt z bezpośrednich świadków wydarzeń nie żyje.
Od lat jeździłam w tereny dotknięte tą historią. W Bieszczadach, na Wołyniu - temat UPA przewijał się nieraz i w różnych formach. Że spokojne wioski, że zamieszkane przez mieszaną polsko - ukraińską ludność, że w miarę zgodni sąsiedzi i nagle BUM! W wyniku politycznych zawirowań przebudzone demony wychodzą na żer. Ale nigdy dotychczas nie słyszałam, że jeszcze dobre 10 lat wcześniej nim się UPA rozszalało, swoją ważną cegiełkę do nienawiści na pograniczu dołożyli Polacy! Jak to jest możliwe, że dowiaduję się o tym dopiero tu, pod Hrubieszowem, w 2021 roku! O tym nie wspomniała nigdy szkolna historia, nie pisały opracowania o Bieszczadach. Ba! nie wspominali również wielbiciele Bandery, z którymi nieraz miałam okazję rozmawiać po drugiej stronie granicy! Albo słyszałam, ale to do mnie jakoś nie dotarło? A zaczęło się w 1938 roku, gdy polska władza zleciła rozbiórkę wielu cerkwi i siłową poloninazję lokalnej ludności wschodniego obrządku. I nie były to jakieś incydentalne sprawy, ale masowa i konsekwentna akcja. Ekipy likwidacyjne wparowywały nieraz w środku nabożeństwa, budynki były wysadzane w powietrze, niszczono na oczach miejscowych wyposażenie czy cudowne ikony. Ponoć jak wcześniej pozdrawiano się tu “pochwalony” - to od tego czasu zaczęto mawiać “powalony” - jak powalone były cerkwie… Nie obyło się także bez ofiar.. Bo jak się ktoś buntował na taką sytuację to była krótka piłka i w łeb..
Ciekawe jest to, że spotkana przez nas pani, mimo rodzinnych doświadczeń, bardzo obiektywnie patrzy na tą historię, dostrzegając racje obu stron… Taka umiejętność spojrzenia z boku na tak emocjonalne i tragiczne wydarzenia - to naprawdę rzadkość.
Nierozerwalnie związane z tamtymi czasami i wydarzeniami są też opowieści o polskich partyzantach. Najbardziej znana w okolicy była grupa pod dowództwem “Rysia”, który wsławił sie walkami i z Niemcami, i z Ukraińcami. Dzielny był z niego chłopak - udało mu się wyrwać z dziesiątek zasadzek, które na niego robiono. Dorwali go w końcu w Kryłowie i chyba rozerwali na kawałki. Do dziś nikt nie wie, gdzie jest jego grób. Tak… O “Rysiu” jeszcze nieraz na tym wyjeździe usłyszymy! Jego duch wciąż unosi się nad pograniczem i jest żywy we wspomnieniach miejscowych.
I tak to z poznaną na środku szosy panią z rowerem rozmawiamy ponad godzinę. Ale chwila! Gdzie jest Pudel? Ktoś mówi, że pojechał stopem w stronę Dołhobyczowa. Ale dlaczego? Pudel jest chyba z nas wszystkich największym miłośnikiem historii - i taką okazję wręcz namacalnego obcowania z ową historią świadomie przepuścił??? Nie możemy się nadziwić!
Tak się zasłuchaliśmy w opowieściach, że nawet sobie nie zrobiliśmy z panią pamiatkowego zdjęcia. Ba! Nawet nikt tego nie zaproponował!
Ilustracją naszych rozmów może być więc jedynie przydrożny pomniczek… Acz jak się można domyślać - upamiętniający jedynie jedną stronę medalu.
Suniemy w strone wsi Gołębie. Acz jeśli chodzi o ptactwo to raczej dominują bociany.
Mijamy zamknięty sklepik. Straszna szkoda, bo byłby przemiły aby pod nim się rozsiąść...
Jedna z bocznych dróg, odchodzących w stronę Bugu. Chyba nią szłam szukając miejsca na kibelek.
W Gołębiach mijamy mini skwerek z takową drewnianą tuleją. Ponoć służy to do podsłuchiwania ptaków. Włazisz do środka… no i właśnie? Śpiew ptaków brzmi tak samo jak i na zewnątrz… Może choć za wiatę to może służyć w czasie niepogody? Ciekawe czy dobrze się w tym śpi, czy raczej deszcz wlewa się strumieniami?
Kasia z Iwoną idą obczaić pałac i poszukać sklepu. Sklep był, ale otwarty w innych godzinach. Nie pamiętam jakie były wyniki poszukiwań odnośnie pałacu.
Tu też rzucamy okiem na mocno zarośnięty cmentarzyk.
Na blaszanym PKSie, w cieniu ogromnych silosów, spotykamy się z Pudlem.
Nie jesteśmy jednak w komplecie. Szymon chwilę wczesniej łapie stopa do Dołhobyczowa. Jedzie z panem Irkiem i rozmawiają o pszczelarstwie. Ten stop i ta rozmowa odgrywają bardzo ważna rolę, która będzie miała znaczny wpływ na naszą najbliższą przyszłość :)
Ale o tym w kolejnym odcinku :)
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niestety - nasze podejście do krzywd doznanych przez nas od Ukraińców jest lustrzanym odbiciem podejścia ukraińskiego: tam nie chcą pamiętać o swoich winach i podkreślają okrucieństwo polskich akcji odwetowych i brutalność akcji Wisła, my trąbimy o Wołyniu, a kompletnie nie pamiętamy o fatalnym traktowaniu mniejszości ukraińskiej przed wojną (żeby już nie sięgać do kolonialnego podejścia z czasów I RP) i o tym, że na Wołyniu AK dość szybko rozpoczęła działania odwetowe i od pewnego momentu zaczęliśmy się ścigać z Ukraińcami, kto komu spali więcej wsi i wyrżnie więcej ludności. Z czego najbardziej cieszył się Hitler, z przyjemnością patrząc, jak pod jego okiem "słowiańskie bydło" morduje się wzajemnie własnymi rękami...
OdpowiedzUsuńChyba to czesto wystepuje w postaci takiego odbicia lustrzanego. Tak samo jak porozmawiac z Ormianami i Azerami na temat wojen o Karabach. O okrucienstwie czy mordach na ludnosci cywilnej dokonanej przez przeciwnikow - jedni i drudzy mowia dokladnie to samo, wrecz tymi samymi slowami... Tylko padają inne nazwy wyrżniętych wiosek...
Usuń