Położona jest w całkiem widokowym miejscu.
Acz siedząc na progu raczej nie uda się paść wzroku górskimi krajobrazami ;) Gęsty chaszcz, który otacza chatkę ma jednak pewne zalety np. spore ognisko palone za chatką będzie niewidoczne ze szlaku.
Po wejściu do wnętrz mamy "przedpokój", dosyć wąski i przewiewny, z racji na pewną niekompletność ścian.
Po lewej stronie jest niewielki pokoik, który niegdyś ktoś próbował ocieplać/uszczelniać obijając ściany za pomocą linoleum.
Widać też ślady jakiegoś piecyka/kominka.
Z wyposażenia został tylko święty obrazek.
Okienko.
Jest tu pięterko z fajnym, równym miejscem do spania, ale tylko na jedną osobę. Poza tym nie ma drabiny.
Dolny pokoik jest nieco wilgotny - wyraźnie zacina przez okno albo cieknie coś w innym miejscu. Namiot się nie zmieści. Z żalem, ale jednak postanawiamy rozbić się na łące nieopodal. Plus taki, że będzie zaciszniej niż w bacówce, a noce w tym roku są bardzo chłodne.
Ale napewno zrobimy dobry użytek z tutejszej przyzby z tyłu bacówki. W razie deszczu jest tu daszek.
I co najważniejsze - możemy popalić ognisko w fajnym, ukrytym miejscu. Nawet trochę suchego drewna jest schowane pod ławką. Miło nam więc mija wieczór na wędzeniu się w dymie, pieczeniu grzanek i podsuszaniu mokrych ubrań. A z lasu dobiega kląskanie nocnych ptaków, które stopniowo przechodzą w pohukiwania sów.
Namiot stawiamy kilkanaście metrów dalej, na skraju łąki.
Kolejnego ranka suniemy w kierunku Lubania. Po drodze spotykamy domorosły drogowskaz kierujący na "Zbójnickie Stoły".
Zaintrygowało nas to, więc idziemy kawałek w tamtą stronę. W sumie nie znajdujemy nic bardzo spektakularnego. Jest skałka.
Jest stos kamieni.
I kilka drzew, na których ktoś 30-40 lat temu rył napisy.
![]() |
![]() |
|---|
![]() |
![]() |
|---|
Jak potem wyczytałam w internecie - chodziło o ten stos kamieni, że niektóre z nich przypominają swoim kształtem stół. I że były legendy, że w tym miejscu niegdyś spotykali się rozbójnicy, a pod skałami są wydrążone tunele, gdzie owi zbójcy ukrywali łupy. Dowiedziałam się o tym dopiero po powrocie, więc skarby zostały nietknięte, a my nie staliśmy się obrzydliwie bogaci. Korytarze z dobrem wszelakim wciąż czekają na swój dzień ;)
Idąc dalej mijamy wiatę z miejscem ogniskowym.
Im wyżej tym ładniejsze widoczki rozpościerają się przed wędrowcami.
A wierzbówki urozmaicają krajobraz.
Mijamy bazę namiotową z przyjemną wiatą kuchenną obwieszoną kubeczkami.
Ciekawe, że teraz rozbijają wszędzie na bazach te małe namioty. A nie te duże wojskowe z łóżkami polowymi. Tu ostał się tylko jeden taki jak dawniej.
Czemu? Łatwiej przywieźć? Albo tamte już się całkowicie rozpadły ze starości? Te duże były trochę jak chatka. Nie miały w sobie namiotowej klaustrofobii i umożliwiały np. w czasie deszczu wstanie z łóżka i zrobienie kilku kroków w suchym miejscu. Wygodne przebranie się czy spakowanie plecaka. Rozwieszenie mokrych łachów. Pewnie jakby takie stały to byśmy nie raz zdecydowali się na nocleg na bazie. Ale w małych? To już lepszy własny i rozbity w miejscu, który sobie sam człowiek wybierze...
Baza widziana z nieco innego rzutu.
Na zbliżeniu.
A te zabudowania na prawo od bazy to schronisko. Przeszłe i przyszłe. Występują tam kamienie po przedwojennym schronisku, spalonym przez Niemców bo się partyzanty w nim osiedliły. No i teraz budują tam ponoć nowe schronisko.
No i jest jeszcze wieża na Lubaniu.
Widoki z niej są całkiem akceptowalne, tzn. widać okoliczne pagóry a nie tylko mgłę.
Oj tam na górze straszliwie pizgało!
Idziemy też do źródła uzupełnić wodę i tam robimy sobie zupki, coby potem mniej nosić.
Źródełko położone jest dużo niżej niż baza. Sporo trzeba zjechać na tyłku po stromym zboczu. Nie jest przesadnie wydajne, ciurka z niego bardzo delikatnie. Cały czas więc stoją tu bazowe kontenery, do których po malutku kapie woda. Od czasu do czasu ktoś z bazy przychodzi i wnosi na górę dziesięcio czy dwudziestolitrowy bukłak. Dziwimy się, że nie przychodzą po nie z plecakiem, bo nieść w łapach śliskie, obłe coś o tej masie - nie brzmi zbyt zachęcająco. A jak wyślizgnie się z rąk i wyrżnie o kamienie (co mamy okazję obserować dwukrotnie) - to chyba łatwo może się przedziurawić?
Jak na środek tygodnia i niezbyt rewelacyjną pogodę, kręci się tu całkiem sporo ludzi. Więcej podchodzi tu tym stromym zboczem niż wali czerwonym szlakiem (który zawsze myślałam, że jest najbardziej popularny). Podchodzi do nas jakaś rodzinka: "przepraszam, gdzie tu jest źródełko?". Pokazujemy więc gdzie. Koleś tam idzie, patrzy na baniaki, wraca. "Nie mogę znaleźć". Poszłam więc te kilkanaście metrów z gościem i mu pokazuje palcem, że tu woda płynie. Koleś staje się z lekka agresywny: "Pani sobie jaja ze mnie robi?? Ja o źródło pytam! Pani wie i nie chce mi powiedzieć! Gdzie ono jest????". Dwójka dzieci zaczyna płakać, a babka, która z nim przyszła mówi: "Lepiej już wracajmy. Nie podoba mi się tutaj!". Ja też się oddalam. Mi się też nie podoba. A oni chyba nie poszli na szczyt, zawrócili w dół.
Wędrujemy dalej.
Szukamy chatki, której już chyba od dawien dawna nie ma, bo nie został ani ślad. Fundamenty pewnie zarosły. Już nawet nie pamiętam z kiedy i od kogo miałam ten namiar. Nie widziałam jej też nigdy na żadnym zdjęciu, więc to może w ogóle nie chatka-widmo, ale jakaś zupełna ściema? W sensie - nie że jej teraz nie ma, ale nigdy nie było?
Dużo malin się pojawia, więc nie omieszkamy skorzystać. No i rozglądamy się za noclegiem.
cdn















































Rok temu, pod koniec maja wody leciało całkiem sporo. Czyli latem jest jej o wiele mniej...
OdpowiedzUsuńCiekawe co to za budynki na miejscu schroniska, wtedy nic nie było.
A szlak z dołu jest najszybszym, więc stąd takie obłożenie. Myśmy nim złazili do auta.