bubabar

piątek, 5 grudnia 2025

Przez Sądecki i Gorce (2025) cz.2 - ze Stajkowej na Kotelnicę

Ostatnia łąkowa górka przed Krościenkiem zwie się Stajkowa. Są tu 3 chatynki wyglądające na dawne bacówki, ale teraz raczej użytkowane jako domki letniskowe. Pozamykane, jeden nawet obwieszony kamerami.


Jest też wiata o kształcie grzybka.


Szybko płynące i wirujące chmury powodują, że ten sam widoczek co chwilę jest zupełnie inny. I ledwo człowiek obfocił okolicę - zaraz może to robić po raz kolejny, bo krajobraz prezentuje się totalnie inaczej.


Nawet Tatry gdzieś na chwilę wychynęły!


Wizja niechybnego deszczu wydaje się być pewna - tylko pytanie czy nastąpi to za 10 minut czy za godzinę. Rozglądamy się, łazimy w kółko i rozważamy gdzie najlepiej by tu spać. Na balkoniku jednej z bacówek, tej mniej widocznej z drogi, ktoś już siedzi. Jakiś koleś. Siedzi sobie i patrzy w dal. Obok wisi na poręczy ręcznik czy tam inna kurtka. Pewnie jakiś turysta sobie werandę zasiedlił. Nie podchodzimy do niego, nie zagadujemy. W sumie - nie wiem dlaczego. Może nam się po prostu nie chciało, bo byliśmy zmęczeni? Koleś nie patrzy w ogóle w naszą stronę tylko na góry. Nie wygląda, żeby szukał kontaktu. Może nie chcieliśmy mu przeszkadzać?? A może, co najbardziej prawdopodobne - była w nas jakaś obawa, że gość powie, że np. cała łąka jest prywatna i mamy się wynosić. Różnie to w dzisiejszych czasach bywa. I co wtedy??? My bardzo chcemy tu zostać. Nie ma takiej opcji, że sobie pójdziemy gdzie indziej, bo gdzie indziej - to myśmy juz byli ;) Lepiej nie ryzykować - nie widzieć, nie pytać, udawać, że nas tu nie ma. A może właśnie ów koleś myśli podobnie? I dlatego na wszelki wypadek patrzy w przeciwną stronę? ;)

Rozbijamy namiot koło grzybka. Pod grzybkiem zjadamy kolację, właśnie zaczęło padać. I co ciekawe - mimo że duje porządnie, ów grzybek świetnie nas chroni. Na pierwszy rzut oka myślałam, że to dupiana wiata tylko o walorach ozdobnych, a tu taka niespodzianka! Magia jakaś! Jakim cudem? Pół grzyba suche!


Wał chmur, który się pojawia dzisiejszego wieczora i siada na górach wszędzie wokół, ma w sobie jakąś wyjątkową grozę. Nie wiem czy choć odrobinę tego udało się ująć na zdjęciach. Zdjęcie nie odda tego, że z tych chmur wieje wyjątkowym chłodem, takim jakby zimowym. Z każdym silniejszym podmuchem pojawia się też dziwny zapach, którego nie potrafię określić - jakby mułu pomieszanego z aromatem fajerwerków? Zasnute ciemnymi mgłami góry też zawsze wydają się dużo wyższe niż są w rzeczywistości.


Jedna chmura ma jakby oczy i gębe. I zdaje się pożerać znajdującą się poniżej górę. Ostatecznie ją pożarła... ;)


A tu wyglądało jakby ze szczytu dymiło się jak z wulkanu!


Wieczorem znów napotykamy tego dziwnego świetlika. Z trawą przylepioną do buta wnieśliśmy toto do przedsionka namiotu. Gęsto utkana, zbita jakby pajęczynka niewielkich rozmiarów. Jakby kokon? Albo pleśń? Wynoszę to na zewnątrz. Jakoś nie bardzo chce spać z czymś, co nie wiem czym jest. Kładę na gałęzi świerka. Świeci dalej. Próbuję zrobić zdjęcie, ale nic z tego nie wychodzi, w ogóle nie chce złapać ostrości. Rano już nie ma tego kokonu na gałęzi świerka. Musiało go zwiać gdzieś w trawę.

Jeszcze przed śniadaniem idę dokładniej obejrzeć bacówki, a może i pogadać z kolesiem z werandy. Ale jego już nie ma. Widać poszedł w trasę wcześnie rano, jak to zwykle dzielni turyści czynią.


Kto wie? Może to jednak chatka dla turystów? Ciągne za klamkę. Drzwi są zamknięte. Zaglądam przez okienko w drzwiach. Wnętrza urządzone raczej jak czyjś domek a nie leśna, samoobsługowa chatka. No trudno - nie wszędzie są chatki dla bub ;) Obchodzę jeszcze domek dookoła i widzę otwarte na oścież okno. W środku coś się rusza. Zapewne głupio to zabrzmi, ale jakoś bardzo się w tym momencie wystraszyłam - i w nogi. Co mnie tak przestraszyło??? Nie wiem. Przecież raczej w środku nie siedział niedźwiedź albo mutant-zabójca. Człowiek czasem zachowuje się jakoś nieprzewidywalnie. No ale wychodzi na to, że to nie przygodny turysta spał na werandzie, a siedział tam po prostu właściciel chaty albo ktoś kto miał do niej klucze. Albo ktoś, kto wlazł przez okno.

Poranne widoki z polany.


Czasem coś wyłania się z mgieł i po drugiej stronie.


Cudownie ukwiecone łąki tych okolic. Pozyskujemy oczywiście conieco ziół na poranne i wieczorne herbatki. Najważniejsze, że jest macierzanka! :)


I jeszcze ostatni rzut oka na namiot, który przycupnął nieopodal grzybka :)


Śniadanie zapodajemy pod grzybkiem, bo znów nadciągnęło dużo chmur i zrobiło się jakoś taka szarawo...


Schodzimy do Krościenka.


Po drodze żmija. Bardzo tłusta. Ma na sobie spore przegrubienie. Nie wiem czy zeżarła własnie mysz czy zamierza jajko znieść ;)


Mijamy dom wczasowy "Trzy Korony". Początkowo wydaje nam się, że jest on opuszczony i już już zamierzam wbijać na zwiedzanie...


...gdy się okazuje, że spora część obiektu jednak działa i przyjmuje gości na noclegi! Takie ośrodki to ja całkiem lubię! Mamy więc ambitny plan skorzystania choćby z knajpy, ale niestety takowa nie przewiduje nic do jedzenia. Ich goście jadają gdzieś tam w innej restauracji, gdzie zapewno już nie są takie fajne klimaty. No trudno... Ale bardzo miło sobie pogawędziłam z panią na recepcji :)


A horyzonty wciąż takie mało optymistyczne.


Nowoczesność opanowała przydrożne krzyże.


Krościenko zostaje w dole.


Wspinamy się najpierw na górę Marszałek, potem na Kotelnicę. Po drodze spotykamy dwa grzybki w rejonie polany Klocówki - takie same jak ten, przy którym spaliśmy. Pierwszy stoi pod lasem. Widać niejedno ognicho tu było palone! :)


Widoki stąd mają całkiem fajne - też by było dobre miejsce na biwaczek.


Przyjemnie się tu wędruje rozległymi polanami. Cieszy szeroka przestrzeń i wiatr we włosach :)


Na środku polany kolejny grzybek!


Dobre to miejsce, aby skosztować zakupionego w Krościenku rumu - czy aby nie mdły ;)


Takich grzybków jest w okolicy Krościenka 11 sztuk. Powstały kilka lat temu, ale nawiązują swoją historią do czasów sprzed I wojny. Acz pierwsza tego typu wiata miała ponoć kształt parasola, dopiero w latach 30. XX wieku zaczęły powstawać grzybki. Zwykle niezbyt darzę sympatią wszelakie ażurowe wiaty, ale te grzybki jakoś skradły moje serce. Może dlatego, że jednak wczoraj i dziś sprawdziły się jako ochrona przed deszczem? A może przypominają mi jeden z modeli przystanków PKS z dawnych czasów?

I znowu całe łąki pełne pachnących ziół!


Za Kotelnicą mijamy kolejną wiatę. Na nocleg raczej nie bardzo się nadaje.


Ale nie, chwila! To nie to! To wprawdzie gdzieś tu, miejsce się zgadza, ale poszukiwany budynek miał być zupełnie inny! Rozglądamy się po łące na lewo i prawo. Schodzimy niżej, wyżej. Hmmmm... Gdzie żesz się schowało???

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz