Pierwsza ma dość skromne wyposażenie - jedna leżanka do spania, dość prowizoryczne palenisko wewnątrz.
Druga chatynka położona jest niedaleko, chyba na sąsiedniej polanie.
W środku większy wypas: 3 miejsca do spania, stolik, okap nad paleniskiem. Widać, że domek jest użytkowany przez miejscowych, bo wiszą jakieś kapoty i stoją stare buty. Turyści chyba by takowych nie zostawiali?
Dziś, przy słońcu, cieple i kompletnym braku potrzeby schronienia się, owe chatynki wydają się nam "takie se". Bez szału. Ale podejrzewam, że znalezienie ich przez przemoczonego wędrowca, w beznadziejną pogodę - może wywołać dużą radość. Oj gdybyśmy na taką natrafili w Karpatach Pokuckich 7 lat temu - to chyba byśmy zwariowali ze szczęścia!
Tuptamy dalej. Mijamy ciekawy pomnik, wybudowany zapewne przez koło łowieckie. Kamienny krzyż, nazwiska kilku działaczy czy innych krewnych i znajomych królika, płaskorzeźby i ... dziwny napis. Kierowany zapewne do boga, aby miał w opiece "wszelakie stworzenia". Hmmm... czyli chodzi o to, aby ostrzegł wcześniej sarenkę, żeby jednak się schowała albo nawiała zanim ją dorwie myśliwy? I jednak nie było pasztetu? ;) Jakoś mi się to nie klei!
![]() |
![]() |
|---|
W pewnej odległości od pomnika - jakby stół dla rytualnych obrzędów? ;)
Drogi jak jeziora...
Schodzimy na polanę Kotlarka.
Stoi tu porządna drewniana wiata o trzech ścianach, z drewnianą podłogą. Początkowo nastawiamy się, że w niej nocujemy.
Szkoda, że nie ma pięterka - ale by tu pasowało, pod tym trójkątnym daszkiem!
Obok jest miejsce ogniskowe z rusztem, z którego oczywiście robimy użytek. Ognisko jednak nie trwa przesadnie długo, bo zaczyna padać. Początkowo jest to niewielka mżawka, więc staramy się nie poddawać.
Opad jednak przybiera na sile. Nie mamy wyjścia. Chowamy się pod dachem. Ognisko robi psssssssss... i po chwili przestaje nawet dymić.
Wiata została zbudowana w bardzo widokowym miejscu. Mimo przewijającego się co chwilę opadu - widoczność jest całkiem niezła. Przynajmniej my nie narzekamy na prezentujące się przed nami panoramy. Zwłaszcza, że możemy to robić bez moknięcia. Wirujące mgły, chmury wszelakie ciągle zmieniające konfigurację przestrzenną i podświetlone słońcem szczyty postrzępionych Tatr. Miło się pogapić :)
Kolory robią się coraz bardziej wieczorne.
Wyraźnie widać odblaski zachodzącego gdzieś w ukryciu, poza kadrem, słońca.
No i dzień się skończył...
Podczas naszego pobytu przez polanę i wiatę przewineło się kilku motocyklistów. Jeden dziadek szuka kumpli, którzy ponoć mieli się tu spotkać na impreze. Coś jednak chyba się nie dogadali, bo reszty ekipy nie ma. Może w ostatniej chwili zmienili miejscówkę? Potem przyjeżdża jeszcze dwóch miejscowych z piwkiem, siedzą chwilę i gadają z nami. Oni nie są kumplami tego dziadka, ale też mamy wrażenie, że planowali tu jakąś grubszą impreze, ale nasza obecność im to trochę pokrzyżowała. Czuć, że wyraźnie podpytują gdzie planujemy spać czy kiedy stąd pójdziemy. Coś wspominali o flaszce, ale może mieli jedną, więc uznali za to za mało, żeby dzielić na czworo ;) Jadą więc gdzieś "na bacówkę" i probują o tym poinformować telefonicznie jeszcze jakiegoś znajomego. Czwarty motocyklista najwyraźniej czuje się samotny i ma ochotę się gdzieś "przykleić". Przyjechał tu, bo "tu zawsze w weekendy jest dobra zabawa". Ale jedzie obczaić jeszcze kilka innych miejscówek i ostatecznie jednak nie wraca. Wizg motorów, łupanie muzyki i piski panienek słyszymy jeszcze kilkakrotnie, ale nie zajeżdżają już pod wiatę. Jeżdżą gdzieś tam za trawami główną drogą przez łąkę. No tak... Weekend się właśnie zaczął. Skończył się spokojny czas w górach. Od czasu jak dudniła nam dyskotyka z Rytra - minęło 5 fajnych dni. Polska śródtygodniowa to jednak krańcowo inny świat!
Ostatecznie decydujemy się nie spać w wiacie tylko postawić namiot gdzieś nieopodal. Z kilku powodów:
- trochę mamy obawy czy ta wielka, poszukiwana przez wszystkich impreza, jednak tu nie dotrze. Szlag wie kto się jeszcze nocą zwlecze...
- wiata ma 3 ściany - a jak na złość zawiewa z tej strony gdzie ściany brak.
- minusem tego miejsca jest też kamera, która patrzy na wiatę. Niby nie planujemy palić ogniska na środku ani zrobić kupy na stole, ale jakoś jednak irytujące jest takie oko śledzące każdy twój ruch. Śpisz - a coś się na ciebie gapi.
Stawiamy namiot nieco poniżej, pomiędzy świerczkami.
Do wiaty ostatecznie już nikt chyba nie przyszedł. W nocy zaczyna lać. Wstajemy bardzo wcześnie jak na nas, koło 6. Składamy pośpiesznie namiot i na śniadanko ruszamy pod dach. Mamy też okazję oglądać kolejny festiwal mgieł nad Nowym Targiem, Tatrami i wśród innych okolicznych wzgórz. Niesamowite, ciągle zmieniające się widowisko. Fajnie się to wszystko kręci, to tu to tam. Jedne góry znikają, a jednocześnie pojawiają się inne. Czasem warto zmoknąć i zmarznąć (byle nie za bardzo ;)) aby móc zobaczyć taki spektakl :)
I jak tu żyć bez zooma w aparacie?? :)
Spełzamy w dół. Nie ma wyjścia. To już koniec wyjazdu. Wszystko co dobre jednak się kończy. Za kilka godzin mamy pociąg powrotny z Nowego Targu.
Kapliczka.
Wchodzimy w mgłę...
Niżej mgły zanikają i szykuje się całkiem pogodny dzień. Przynajmniej w dolinach. Przedmieścia Nowego Targu witają nas zabudową zawierającą pojedyncze okazy miłych dla oka drewnianych domów.
![]() |
![]() |
|---|
Drewno to nie tylko deski czy bele - również różniste zdobienia.
![]() |
![]() |
|---|
Drugie życie pnia.
![]() |
![]() |
|---|
Spotykamy też nietypowe ogrodzenia. Co to jest?? Łuski od nabojów?
A tu wiadomo - lwy na cokołach! Ale takie o nieprzeciętnej urodzie i lekim wytrzeszczu ;)
Na chodnikach i skwerach kwitną przyjaźnie międzygatunkowe.
W centrum namierzamy ciekawy lumpeks - głównie są tu ubrania góralskie: kożuchy, owcze swetry, skóry baranie, kamizelki wyszywane, suknie ludowe. Mnie wpadła w oko czapka na zimę :) To mi dzisiaj nie straszna nawet klima w pociągu! ;)
Jako że czasu mamy sporo i słońce praży porządnie - rozkładamy się nad rzeką z namiotem do suszenia. Cały jest ociekający, a jak go powozimy pociagami, a potem walniemy na niewielki, mało przewiewny balkon - to gotów nam zapleśnieć. Albo co gorsza porosnąć tymi dziwnymi krwistoczerwonymi grzybami, które wysuszone usypiają, ale pod wpływem nawet niewielkiej wilgoci się budzą. Już tak załatwilismy kiedyś jeden z naszych najlepszych namiotów.
Ludzie z mostu czy spacerujący po nabrzeżu dziwnie nam się przyglądają - jakby nigdy nie widzieli mokrego namiotu wypoczywającego na nadrzecznej plaży ;)
Po drugiej stronie wielkiej wody suszą się owce.
W centrum też się czasem trafi jakiś mały, drewniany domek. Jak przeniesiony z innego wymiaru.
A potem już dworcowe okolice...
Ostatnie dosuszanie skarpetek ;)
I długa droga do domu...
KONIEC























































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz