Zatrzymujemy się na przydrożnym placyku niedaleko miejscowości Klepáčov. No to miejsce na nocleg juz mamy.
A tymczasem jest rano, więc idziemy na wycieczkę. Na samym początku trafiamy na knajpę zwaną Skřítek. Miejsce dosyć przypomina stare, górskie schronisko.
Odpowiednio napojeni możemy ruszać dalej! Początkowo tuptamy przez lasy - znów takie fajne, świerkowe jak wczoraj!
Dosyć szybko wyłazimy w rejony, gdzie dominują jagodziska, płowe łąki i usypiska kamulców. Pierwsze napotkane gołoborze i skałki zwą się Ztracené kameny.
Bloki skalne są tu całkiem solidnych rozmiarów.
Na zboczach widać kolejne kamulcowiska. Widoczki są całkiem rozległe, ale nieco przymglone. No ale grunt, że póki co w ogóle jakieś są! Właśnie zaczynamy słyszeć pierwsze pomruki burzy. Głuche dudnienie odległych póki co jeszcze grzmotów niesie się dokładnie z tej strony, gdzie zmierzamy. Horyzonty też tam nieco ciemnieją. No cóż... będziemy zatem iść burzy naprzeciw - no bo co innego?
Na samym szczycie rozsiadła się jakaś parka i ma się wyraźnie ku sobie, więc nie chcemy się narzucać ze swoim towarzystwem. Idziemy nieco w bok poszukać własnego przytulnego miejsca na drugie śniadanie. Samo skakanie po chybotliwych skałach jest nie lada atrakcją. Kabak znowu ma swój tor przeszkód :)
Miny mamy aż tak głupie, bo słońce przebłyskujące spod burzowej chmury mocno wali po oczach ;)
Desenie porostów. Fajnie by mieć portki w takie moro!
Tuptamy dalej. Nadchodzące burzowe chmury.
Kosówka. Znów jej tu całkiem sporo.
Poza tym - fioletowo! Zatrzęsienie wrzosów tu mają!
Czy wspominałam, że fioletowo? ;)
Kabak cieszy się wielkim uznaniem mijających nas jagodziarzy z wiadrami. Ona tego wiadra nie niesie w ręce - wszystko jest w środku! ;)
Ja jednak wolę brusznice.
Kolejna skałka. Taka dosyć mizerna, w porównaniu z poprzednimi. Ten szczyt chyba zwie się Pecný.
Dalej wchodzimy na rozległy płaskowyż. Pod górę już raczej nie będzie - albo całkiem minimalnie. Widoczne w oddali kolejne górki też są dosyć obłe.
Są więc płowe łąki, pełne szumiących traw (taki przedburzowy wietrzyk się nieco zerwał...)
Aromatyczne iglaki rozmiarów karłowatych.
No i wrzosy! Coraz więcej wrzosów! Całe połacie! Niech się schowają te wszystkie "Wrzosowiska Kłomińskie" czy Bory Dolnośląskie, gdzie ponoc powinno ich byc sporo i kilkukrotnie ich szukaliśmy. Tu to mają rozmach! Najcudniejsze zgromadzenie wrzosów jakie dotychczas widziałam!
Na styku wrzosowisk i gołoborzy. I "brudny" horyzont, gdzie lezie kolejna chmura. I też groźnie mruczy. Wściekły się? Tak ze wszystkich stron nas otaczać??
A to już nasz główny cel wycieczki - Břidličná.
Siadamy na jednej ze skalnych półek, mając pod sobą głęboką, dziką dolinę. Fajno tu!
Ciekawe co ten kamień spotkało i jaka jest jego historia?
W oddali czasem polewa albo się błyska.
Trza też odegrać hejnał! :)
W oddali znów widać Pradziada. Oj jak to dobrze, że nas tam nie ma! Skóra cierpnie na samą myśl co tam się może dziać w sobotnie popołudnie... brrrr...
Suniemy dalej. A burze ostatecznie się gdzieś rozeszły. Nie ma. Widoczność się poprawiła, wiatr ucichł, nawet grzmieć przestało. Może więc nam dziś jednak nie doleje?
Tak docieramy do miejsca zwanego Jelení studánka. Takie to miłe źródełko sobie ciurka.
Obok źródełka stoi kamienna chatka, która jest uznanym miejscem noclegowym.
Można kimnąć na ławach, na kamiennej podłodze i jest też ponoć mała antresola pdo sufitem (acz drabiny nie widziałam, więc nie wiem jak tam się należy teleportować).
Kilka dni temu rozważałam czy nie przyjść tu z całym majdanem i nie próbować zostać na noc. Acz przeszło mi przez głowę, że w weekendy lepiej omijac takie miejsca, bo ktoś się może kręcić. W najśmielszych snach nie wpadłabym jednak, że aż tylu! Przy chatce krząta się osób kilkanaście albo więcej. W środku są rozłożone 3 karimato-śpiwory. Obok stoi niewielki namiot. Nie bardzo widać miejsce na więcej namiotów. Gdzie ma się zamiar upchać cała reszta? Tego nie wiem. Ale jest wyczuwalna dość napięta atmosfera. Nie wygląda to na zgraną, radosną ekipę szykującą się do wspólnej imprezy. Raczej jest to zbieranina różnych grup, z których każda miała nadzieję, że będzie kontemplować góry w samotności. Nas witają spojrzenia na pograniczu wściekłości i rozpaczy - takie wypisane na twarzach: "o k... następni!". W sumie godzina jest już mocno popołudniowa, a nasze jednodniowe plecaki mogą być odebrane jak takie na biwak. Gdy zaglądam do chatki (tylko chce zobaczyć jak wygląda) dowiaduję się natychmiast chyba w 4 językach, że nie ma już ŻADNYCH wolnych miejsc. Wracając w dół mijamy chyba z 15 osób z wielkimi plecakami, w różnych grupkach, ciągnących w góry. Może część z nich planuje spać w kosówce lub w namiocie skitranym we wrzosach? Może chatek jest więcej? Acz jestem pewna, że choć część z nich idzie do Jelení studánki... Więc nie wiem co się tam będzie działo! Gdzieś za szczytem Pecny minęliśmy na trasie dwie kobity z ogromnym psem, targające plecaki chyba stulitrowe. A potem, późnym wieczorem, już po zmroku, spotkaliśmy je na parkingu z dosyć markotnymi minami. Wsadziły do auta plecaki, psa i gdzieś odjechały. Mamy poważne podejrzenia dokąd szły. Raczej się nie idzie z plecakiem gigantem na szczyt góry klepnąć ściankę i natychmiast wracać do auta...
Na powrocie znów odwiedzamy Ztracené kameny. Nie ma już obłapiającej się parki, więc możemy się nacieszyć szczytem w warunkach w pełni kameralnych.
Dziś udaje się zejść jeszcze za światła. Pewnie dlatego, że zabralismy latarki ;) Do snu znów nam szumią świerki. Wręcz brzmi to jak szum morza!
Dzisiaj na leśnym placyku nocujemy sami. Dopiero gdzieś koło 8 zaczęli masowo przyjeżdżać grzybiarze i poławiacze jagód z drapakami.
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz