Dopiero się zaczął sierpień, a już wszędzie pełno wrzosów.
Tuptamy dalej. Przy szlakowskazie mijamy ławkę. Nie wiem czy taka ławka to najpotrzebniejsza rzecz przy górskiej ścieżce? Czemu ławki? Może wujek akurat takowe robił?
Jest też żaba w barwach maskujących. A może to nie żaba? Może to kameleon?
Odcienie nieba zaczynają nas nieco niepokoić...
Schodzimy w stronę Cyrli.
Schronisko bardzo ładnie się prezentuje - całe utopione w kwiatach, obrosłe bluszczem. Widać, że ktoś tu lubi rośliny i o nie bardzo dba.
Stodółka stojąca nieopodal też cała w fajnych dekoracjach. Czego tu nie ma! Normalnie pół giełdy staroci! :)
Pociemniało solidnie, a horyzonty się rozpływają w zamgleniu. Siąpi cały czas gdy schodzimy do Rytra.
Kapliczki z długimi opisami.
Poprzednio byliśmy w Rytrze w 2012 roku. Czekalismy wtedy na pociąg w Zajeździe Ryterskim. Niestety nie ma już tej fajnej knajpy. Na jej miejscu stoi Biedronka...
Udaje się jednak upolować inną knajpę - Zajazd PTTK. Też całkiem w porządku miejsce, a przeczekiwanie tu największej ulewy jest zdecydowanie przyjemniejsze niż w wiacie na wózki pod marketem.
Gdy deszcz traci na intensywności wyruszamy w dalszą drogę. Mijamy linię kolejową...
Zainteresowała mnie rejestracja spychacza, ukrytego w prowizorycznym garażu. SOC? SOS? Chyba takich nie ma? Więc może zagraniczna?
Sklepik niestety nie był czynny.
Powoli pniemy się w górę płytową drogą.
Zamek na zbliżeniu.
Szlak momentami idzie wąskim chodnikiem wzdłuż słupowiska.
Czasem trafi sie drewniany dom...
lub kapliczka ze świątkami o nieco wytrzeszczonych oczach.
Traktory kabriolety.
Cieszy obecność owiec, wciągających trawę na falistych łąkach.
Droga się wije wyżej i wyżej, a asfalt ani myśli się kończyć.
Fajne trawy! :)
Pojawia się coraz więcej starej, drewnianej zabudowy.
No i mimo nieszczególnej pogody widoki są całkiem całkiem! Tak szeroko i przestrzennie! Dobrze, że nie trzeba iść z nosem we mgle.
Tuptamy w górę przez kolejne widokowe przysiółki. Kordowiec, gdzie kiedyś była chatka, której nie zdążyliśmy odwiedzić. Potem Poczekaj z dwoma bacówkami. Jedna zamknięta, z fajnym długim dachem sięgającym do samej ziemi.
Przy niej robimy sobie krótki popas.
Tutaj mieszkała Ludwika Nowak, zwana przez turystów "babcią z Poczekaja". Ponoć lubiła pogawędzić z wędrującymi tą trasą, częstowała turystów ziołowymi herbatkami, a jej dom był niesamowicie przesiąknięty zapachem dymu, jako że nie posiadał komina. Gdy byliśmy w chatce pod Niemcową w 2007 roku ktoś polecał nam odwiedzić owa babuszkę i posłuchać jej ciekawych historii o życiu na górskiej polanie na przestrzeni długich kilkudziesięciu lat. Nie pamiętam już czemu tu wtedy nie przyszliśmy. Szkoda... Babcia Ludwika zmarła kilka lat później, a dom na polanie chyba ma nowych właścicieli. Ktoś musi tu bywać skoro powiesili panel na dachu.
Druga bacówka stojąca po sąsiedzku niestety już się totalnie zawaliła. Chyba niedawno.
Właśnie tu chcieliśmy dziś nocować ;) Trzeba przyznać, że byśmy mieli ładny widoczek siedząc sobie na przyzbie.
3 lata temu jeszcze stała, acz już wtedy mogły wystąpić problemy ze szczelnością dachu. (zdjęcie z googlemaps)
Niemcowa Niżna pachnie świeżo odmalowaną bacówką i beczy owcami.
Kolejny przysiółek to chyba Psiarka. Tu w latach 1938-1961 znajdowała się najwyżej położona w Polsce szkoła, jedyna ponoć na wysokości powyżej tysiąca metrów. Chodziły do niej dzieci z przysiółków, które dziś mijaliśmy. Może dzieci babci z Poczekaja też się tu załapały?
Szkoła owa stała się znana po tym jak opisano ją w książce "Szkoła nad obłokami". Wilki, narty, chałupy bez prądu, wiejskie życie w przysiółkach zagubionych wśród gór. Świat, którego juz nie ma. Koniecznie muszę ją przeczytać! :) Dziś stoi tu pamiątkowy pomniczek.
Ten kawałek trasy z Rytra był jakiś szczególny - napewno inny od pozostałej części naszych sądeckich ścieżek. Tu idąc kolejnymi polanami tak jakby wyświetlały się obrazy z dawnych czasów. Cały czas jakby oczami wyobraźni, nałożone na współczesne zarysy terenu czy zabudowań, rysowały się jakieś odbicia czy kontury sprzed lat. Może dlatego, że nikogo nie spotkaliśmy? Może duchota, strome podejście i wirujace mgły przesuwały percepcję otoczenia na jakieś inne tory?
Wyłazimy w końcu na prawie połoninę ;)
Gdzieś w tle zachodzi słoneczko, gdy zaczynamy szukać miejsca na obozowisko.
Węszymy tu i tam po borówkach. W końcu znajdujemy odpowiednią dla nas mini polankę. Niedaleko stąd do szczytu Trześniowego Wierchu.
Nawet jest gdzie ognicho rozpalić.
Chyba nie wspominałam jeszcze, że od rana zaczął mnie męczyć straszliwy katar. Taki, że ciężko odjąć chusteczkę od nosa. W Rytrze zrobiłam wielki zapas chusteczek. Początkowo te zużyte chowałam do śmietniczka, który niesiemy. Potem stwierdziłam, że jest ich za dużo i zaczęłam je zakopywać. Na koniec jednak wyszło, że to jest niedobra praktyka, bo schodzą tak szybko, że ich nie wystarczy do Piwnicznej. Zaczęłam więc je znowu kitrać i... suszyć! Na gałęzi drzewa i nad ogniskiem. Wyglądało to zapewne na tyle idiotycznie, że chyba mnie podświadomość powstrzymała przed zrobieniem zdjęcia ;) No bo niestety żadnego nie mam...
O zmierzchu poszłam do kibelka i nie wzięłam aparatu. I tu ukazały się piękne mgły ścielące się po dolinach. Nie było czasu wracać. Mam tylko w kieszeni mój zabytkowy telefon. Szczerze mówiąc jestem w szoku, że cokolwiek w ogóle widać i 15 lat temu robili takie porządne aparaty w telefonach. A może tylko ja je widzę, bo zostały w mojej pamięci? ;)
Poranek wstaje jeszcze bardziej duszny niż był wieczór, a horyzont wygląda tak, jakby patrzeć na niego przez brudną szybę. No ale grunt, że nie leje i nie jest zimno. I że nie było porannej rosy, więc moje chusteczki wyschły.
Namiocik stoi na skraju jakiejś starej drogi. Wyraźnie widać wygniecioną koleinę jakby coś tu kiedyś jechało. Acz idąc w stronę szlaku bardzo szybko koleina zanika, zamieniając się w pojedynczą ścieżkę. Idąc w stronę przeciwną - na środku owej "drogi" wyrastają spore świerki. Ewentualny pojazd musiał więc tu wylądować albo ulec teleportacji. Innej opcji nie ma.
cdn