bubabar

piątek, 10 stycznia 2025

Beskid Sądecki (2024) cz.6 - okolice Piwnicznej

Schodzimy z Niemcowej. Nasze alternatywne miejsce (rozważane na nocleg) też okazuje się być bardzo ładne. Z miejscem na duuuże ognicho!




A zaraz obok kapliczka, położona w cieniu starych drzew.



Nieco się nawet rozpogodziło i idzie się całkiem przyjemnie. Zwłaszcza, że dzisiaj jest głównie w dół :)



Druga "kapliczka" znaczona na mapie i przewidziana na naszej trasie, okazuje sie być przedziwnym zakątkiem. Jest to miejsce pamięci po zmarłych przewodnikach, księżach i innych osobach zasłużonych w jakiś tam sposób w lokalnym środowisku.


Niektórym można zajrzeć w oczy...


O innych przeczytać wiersz lub notkę na wycinananych, kutych w metalu tablicach.


Czasem trafi się też pomniczek bardziej domowej roboty, taki po prostu wydrapany w skale.


Mniej zasłużeni trafili tylko do księgi o metalowych stronicach, a nie na osobny pomnik.



Choć szlag wie jaka działa tu hierarchia i kto decydował o przyznanych zasługach i ilości poświeconego miejsca? Napewno papież ma pomnik największy i najbardziej okazały.

Spora część dalszej trasy jest wybrukowana dziurkowanymi płytami.





Im niżej, tym w krajobrazie zaczynają dominować nowe i wypaśne dacze, acz czasem trafi się jedna czy druga drewniana chałupka dająca obraz jak tu cała okolica musiała dawniej wyglądać.











Nad samą Piwniczną mijamy tzw. "Park Węgielnik", z platformą widokową i lekko już zbutwiałymi schodkami, poręczami, podwieszanymi ścieżkami.


Ktoś kilka/kilkanaście lat temu wsadził tu gigantyczną kasę - nie wiedzieć po co... Normalną ścieżką po zboczu szło by się dobrze, a na drewnianych kładeczkach po deszczu można się zabić...


Z wieży widokowej podziwiamy tyle samo co z jej podnóża. Widać duży rozmach, zabudowane pół góry, dziesiątki tablic, drogowskazów. Nawet okopy sobie zbudowali! No poważnie - okopy! Coby się można lepiej wczuć w lokalnych partyzantów, którzy tu niegdyś działali? Albo żeby harcerze mieli gdzie w podchody grać? Acz obecnie drewno z owych okopów to już nawet na ognisko się średnio nadaje...



Sztuczne ruiny okopów ... hmm... może jest w tym jakiś urok? Zwłaszcza teraz, gdy się już rozpadają? Taki trącący solidnie bezsensem i zadumą nad ludzką psychiką, w której się coś miesza od nadmiaru pieniędzy, które koniecznie trzeba szybko wydać na cokolwiek.

Gdzieś w tym rejonie planowaliśmy nocować - blisko na pociąg, a jednak nieco na uboczu. Póki co schodzimy do miasteczka celem zrobienia zakupów. Ale mój główny cel jest inny. Idę obejrzeć okolice ulicy Zdrojowej, gdzie przyjeżdżałam na wakacje w latach 93-96. Byłam wprawdzie w Piwnicznej jeszcze potem w roku 2004 i 2007, ale tylko i wyłącznie na stacji PKP i potem szliśmy na Niemcową do chatki.

Lekko mży deszcz. Toperz zostaje z bagażami w knajpie w rynku. W końcu to wyłącznie moje wspomnienia. Z pewnym niepokojem i podekscytowaniem przekraczam łukowaty most na Popradzie. Co tam zastanę? Czy poznam to miejsce? Czy w ogóle odnajdę coś z moich wspomnień? 30 lat jakby nie spojrzeć to szmat czasu!

Tu akurat widok prawie identyczny jak przed laty.


Bez problemu znajduję poszukiwaną okolicę. Teren się nieco zmienił i co ciekawe - nie w tą stronę, w którą zazwyczaj zmieniają się miejsca. Tutaj jakby... zdziczało. Sporo domów, które pamiętam jako działające - teraz są opuszczone. Podobnie ogromny, drewniany "Dom Wczasów Dziecięcych" położony naprzeciw domku, w którym mieszkaliśmy.


Droga w stronę pijalni, która wtedy była z nowiusiego asfalciku i jeździliśmy tam z kuzynką na rolkach - stała się porządnie wyboista. Dach samej pijalni porósł nieco mchem.


Zaraz obok pojawiły się jakieś nieznane mi budynki - tzn. ich niedobudowane i porzucone fragmenty.



Jest to naprawdę ciekawe doświadczenie, bo zazwyczaj jak gdzieś przyjeżdżam po latach to jest: "ale tu odpier*** lunapark, ale odnowili, ale wycięli, ale zabudowali".

Znane mi budynki kąpią się w chaszczu. Tu chyba nawet kiedyś szłam z dziadkiem, już nie pamiętam po co... Chyba po mleko?


Najciekawsze okazuje się jedno gospodarstwo, które w ogóle nie zapisało mi się w pamięci z dawnych lat. Teraz nikt tu nie mieszka. Podwórko zarósł młody las, a dom całe zasłony pajęczyn.




W środku zachowało się o dziwo trochę mebli, sprzętów czy innych rzeczy dawnych właścicieli.








Zaglądam też do stodół. Można by tu nawet zanocować - jest dużo czyściej niż w samym domu. Można by - pod warunkiem, że gospodarstwo stałoby w jakimś górskim przysiółku, a nie prawie w centrum miasta.



Najdziwniejsza rzecz leży na ziemi w ogrodzie - jak tablica nagrobna. Kim była owa, nieżyjąca już od ponad pół wieku, Kunegunda? Czy tu mieszkała? Czy tabliczka zaplątała się tu przypadkiem?


Oblatuje jeszcze miasteczko, gdzie w rejonie rynku niewiele się zmieniło. Nawet mój ulubiony sklep pozostał. No stacyjka przeobraziła się solidnie i wyrżneli wszystkie drzewa na terenie przykościelnym. Widać księża ulegli ogólnopolskim trendom, że drzewo to zło wcielone i mieszka w nim szatan.

Dochodzę też do wniosku, że nasza Odra wcale nie jest taka brudna jak mi się wydawało. Poprad wygląda tak:


Z bliska prezentuje się to nawet na swój sposób malowniczo! Wirująca sztuka współczesna ;)


Nie pamiętam czy 30 lat temu stan wód Popradu był podobny? Ale jeśli tak - to rozumiem czemu mama nie pozwalała mi się w nim kąpać ;)

Wieczorem wracamy na naszą górkę wiatowo-wieżowo-okopową. Niestety zaczyna znów lać i to tak solidnie. Siedzimy w wiacie i strasznie nam żal, że stół jest totalnie nieprzesuwalny. Bo gdyby nie on, to tak idealnie by tu wszedł nasz namiocik...


Sama wiata niestety jest przewiewna, nie chroni ani przed wiatrem, ani przed kolejnymi falami zacinającego deszczu. No ale po co robić ściany w wiacie jak można drewno użyć na okopy! Kit z deszczem. Grunt, żeby się można schować przed wrogiem! Z braku wroga można też pograć w siatkówkę ;)


Acz w sumie dupiana wiata lepsza niż brak wiaty, więc jakieś namacalne plusy powstania tutejszego dziwnego kompleksu są - nawet dla tak wybrednych użytkowników jak my :)

Gotujemy ziołową herbatkę, gdzie dominuje dziurawiec i macierzanka. Trafiła tam też mięta i liście malin. Było to coś niesamowicie przepysznego!


Wyłazimy pod wieżę i stawiamy nasz domek.


Skoro i tak bedziemy moknąć to wolimy dalej od cywilizacji, drogi itp. I chyba decyzja była dobra, bo w nocy słyszeliśmy od strony wiatowiska wycie motorów. Coś tam jeździło.

Jeszcze kilka innych ujęć namiotu z wieczora i poranku.





Chmury pływały (my też), wiatr zwiewał lub nawiewał mgły, widoki były zmienne, ale utrzymane w podobnym klimacie.




Na stacyjce meldujemy się dobrą chwilę wcześniej. Kurde, jak tu łyso! Ciekawe czy ktoś prowadził statystyki, ile w Polsce zniknęło drzew w ciągu ostatnich 30 lat? Chyba byłyby to astronomiczne liczby...


Mamy czas poobserwować jeżdżące tu w sporym przechyle pociągi.



Plus jest taki, że pogoda powoduje, że nie żal wracać! A przynajmniej nie tak bardzo :)




KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz