bubabar

środa, 2 października 2024

Mazury bez deszczu cz.2 - Kamionki, Doba (2024)

Suniemy w stronę Kamionek. Zatrzymuje się jedno z trzech aut, które nas dzisiaj minęły. I to samo z siebie. Nawet mu nie machaliśmy. Koleś proponuje podwózkę. Okazuje się, że to miejscowy ksiądz z parafii w Kamionkach i Dobie. Jakoś udaje się nam upchać - umieścić 4 osoby z wielkimi plecakami w aucie nie będącym ciężarówką jest zawsze wyzwaniem logistycznym. Na kolanach oprócz swoich bambetli trzymamy księgi liturgiczne. Trochę trzepało na wybojach więc zdjęcia takie niewyraźne...



Szymon bardzo się wykazuje w rozmowach tematycznych z kierowcą, ponieważ ma kuzyna księdza, który jak widać wtajemniczył go w różne wydarzenia i obchody związane z tą profesją. Ów kuzyn np. niedługo ma "prymicję" - pierwszą mszę odprawioną osobiście i z tej racji jest impreza rodzinna. Nasz ksiądz natomiast opowiada o lokalnych klimatach. W Kamionkach jest ponoć zameldowane 500 osób. Mieszka na stałe 100, a na dzisiejszej mszy było 10 osób.

W Kamionkach ledwo wysiedliśmy a już wpadamy na lokalnych dżentelmenów. Panowie poczuli się bardzo spragnieni i właśnie idą po babkę, żeby otworzyła poidełko. A właśnie się zastanawiliśmy po drodze czy tu mają sklep i czy aby w niedzielę będzie otwarty.

Ekipa zmierza do punktu przeznaczenia:


Ekipa dotarła i założyła pierwszy obóz:


Przyjemny balkonik. Ciekawe czy kiedyś stały na nim jakieś stoliki lub ławki?


Wnętrza świeżo otwartego dziś przybytku wyglądają całkiem przytulnie.


W okolicy są w modzie takowe specjały.


Naprzeciw sklepu są zarośla z ławeczką. Tu zakładamy drugi obóz ;) Siadamy tam na chwilę z naszymi nowymi znajomymi. Jeden to Wiesiek. Z nim się najlepiej gada. Sympatyczny, ogarniety gość. Wiesiek bywa drwalem w pobliskich lasach. Drugi z panów niedawno pochował ojca. Ojciec ów też był zdeklarowanym bywalcem tego podsklepia i pryzma puszek widoczna na zdjęciu to jego zasługa. Ot taki swoisty pomnik. Syn jest dumny ze swojego taty i chyba bardzo chce mu dorównać. Jest z nami też trzeci koleś, najmłodszy. Dziwny taki. Jakieś takie rozlatane oczka, głupie hasła rzucane zupełnie nie na temat. Widać jednak, że czuje respekt przed Wieśkiem, więc ogólnie biesiada jest sympatyczna.


Obok za płotem jest podwórko sąsiada. Wychodzi na to, że podsklepowe żuliki podpadły mu już wcześniej, bo ni stąd ni zowąd postanawia nas poszczuć psami. Hoduje 3 bydlaki ras sporych, a płot ma ażurowy, psy więc wystawiają łby w naszą stronę. Chyba wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią dobitnie, że czas nam w drogę...

A droga jest bardzo miła! Słoneczna, wygrzana i prawie całkiem pusta. Wokół trawy i tonące w zielonościach dachy zostających za plecami domostw.


Fajną strukturę ma tu szosa. Pytanie - czy to bardzo porowaty asfalt czy może zminiaturyzowane do granic możliwości kocie łby? ;)



W końcu schodzimy na drogi już o całkiem właściwej nawierzchni.


Mijamy malutką miejscowość z popegieerowską zabudową.





Potem zagłębiamy się w lasy. Zarośla są gęste, skłębione i uroczo przesiane z lekka już wieczornymi promieniami.




Czasem w chaszczu pojawia się jakaś rozpadlina, o podejrzanie równych brzegach.


Tak znajdujemy świetnie zamaskowane bunkry!


(zdjęcie z aparatu Chrisa)

W sumie nie wiem czy to są bunkry czy może raczej jakieś schrony przeciwlotnicze albo inne magazyny?



(zdjęcie z aparatu Chrisa)

Zejście do niektórych betonowych umocnień ktoś wyposażył w sznurek. Cieniutki, ale trzeba przyznać, że jest pomocny przy tych stromiznach.


Wnętrza o różnych żebrowaniach sufitów.






Potem nasze ścieżki prowadzą przez Dziewiszewo.


Mijamy ciekawe budynki z ogromnych, kolorowych kamulców.



Jeziorko, w którym wyjątkowo nikt nie zapodał przekąpki.


Malownicze aleje.



Na obrzeżach wsi Doba odwiedzamy ruiny mauzoleum. Jest legenda, że została tu pochowana para. Dzień przed ślubem okazało się, że ona go zdradza. Niedoszły mąż w akcie zemsty rozjechał ją traktorem. Tak przynajmniej opowiadał ktoś z miejscowych. Acz w tamte czasy to chyba jeszcze traktorów nie było?? Więc może jednak wozem? Potem pan młody popełnił samobójstwo. No i oni we dwoje sobie tam leżą. I straszą. Pojawiają się w lipowej alei w strojach ślubnych. Jakoś bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić zjawy w tym miejscu!



Dziś jednak nie ma fazy na duchy. Tajemnicze byty postanawiają przybrać postać roju komarów i nas pożreć żywcem ;)

Druga legenda głosi, że do budowy kaplicy użyto cegieł z rozmontowanego zamku krzyżackiego znajdującego się nieopodal. Być może więc cegły są starsze niż się wydaje.




Lekko uchylone drzwi zapraszają do środka. Wręcz ponaglają delikatnym skrzypieniem.


Na niższe kondygnacje nie schodzimy, choć by się dało. Dopiero na zdjęciu zauważyłam, że wygląda to nieco jak przymrużone oczy...


Potem mijamy zabudowę miejscowości. Głównie zapadły mi w pamięć budynki ogromnego folwarku. Czego tu nie ma - silosy, krowy, maszyny rolnicze.



Dużo tu przedwojennych, kamiennych budynków gospodarczych.



Aż by się prosiły jakieś ruiny pałacu do kompletu. Zapewne był, ale już nic z niego nie zostało.

Nowsza zabudowa, zapewne z okresu PGRów.


Jest tu też kościół. Wygląda na stary, ale to złudzenie, bo zbudowali go prawie od zera w latach 80 tych.



W końcu widać jezioro! Znaczy koniec wędrówki na dziś.


W rejonie tych wiat rozkładamy się na nocleg.


Dziś do ekipy dołącza Pudel. Przywiozła go tu złapana na stopa sympatyczna, acz nie całkiem trzeźwa kompania. Ponoć nawet mieli wpaść do nas na wieczorną imprezę, rozochoceni faktem, że mamy takie wielkie plecaki, więc zapewne w ich wnętrzach jest dużo alkoholu ;)

Z Szymonem idziemy po wodę. Sklepu tu nie ma, ale udaje się pozyskać wodę od miejscowych. Zdjęcie z aparatu Pudla.


Gdzieś w oddali chodzą burze, ale nam nie dolewa. Mamy tylko tęczę! :)


Ja na wszelki wypadek rozbiłam namiot pod przewróconą wiatą. Spało się cudownie - zacisznie, wygodnie, w zapachu siana. Bo akurat ściętą trawę ktoś w dużej ilości walnął pod tą wiatkę :)



Oprócz nas biwakują tu również Niemcy w kamperze. Szymon wdaje się z nimi w krótką pogawędkę. Ponoć są pozytywnie zaskoczeni Polską, bardzo im się tutaj podoba. Szymon opowiada im o pobliskim mauzoleum, jednak oni szybko przerywają, że "wojna nas w ogóle nie interesuje, nie mamy z nią nic wspólnego". Żeby to o bunkry chodziło? Ale co ma stary cmentarz z wojną?

Przewija się też miejscowa młodzież - to ci, którzy nam opowiadali legendę o mieszkańcach mauzoleum. Bardzo sympatyczna ekipa :)

Przy pobliskiej wyspie zacumowali żeglarze. Oni są najbardziej uciążliwi, bo puszczają muzykę i strasznie drą japy. Na szczęście są nieco od nas oddaleni, więc idzie jakoś wytrzymać.

Nie sądziłam, że moja sprytna wiata będzie mnie chronić nie przed burzą czy wiatrem, ale przed... światłem! Tak jest fajnie ustawiona, że zasłania namiocik od napier*** latarni! To jakaś wybitna choroba naszych czasów - paniczny lęk przed ciemnością. Obsesyjna mania stawiania wszędzie latarni o intensywności szperaczy okrętowych i to nie tylko w miastach, ale w miejscach takich jak tu - na obrzeżach wsi, nad jeziorem. Wszyscy ciągle mają ból odwłoka o "śmieci", bo ktoś puszkę rzucił w krzaki, ale zaśmiecanie każdego skrawka przestrzeni hałasem i światłem - to już ok. Ba! Wręcz pożądane... Chcąc nie chcąc mamy więc ognisko pod reflektorem.


Chmury całą noc są malownicze, acz zła pogoda ostatecznie idzie gdzie indziej i nie zaczepia nas nawet ogonem.


Zastanawiamy się też czy łamiemy regulamin terenu nadjeziornego - jeden z punktów wypisanych na tablicy brzmi dziwacznie: "zakaz czynów gorszących". Czy kąpiele na waleta do takich należą? ;)

Jedna z porannych kąpieli została uwieczniona przez Pudla.


Czy wspominałam już, że to jezioro Dobskie jest upiornie zimne? Chyba najzimniejsze z jezior na naszej trasie. No ale co zrobić - innego dziś nie mamy.

Leniwy poranek w zapachu dymu, siana i wodorostu.



Dobę opuszczamy pylistą drogą kierując się na Parcz.


Łagodne wzgórza i zieloność pól.


Mój plecak jakoś zawsze wygląda najmniej foremnie ;) (zdjęcie Pudla)



cdn