bubabar

poniedziałek, 14 października 2024

Mazury bez deszczu cz.6 (2024) - Drogosze, Korsze

Obładowana karawana ciągnie w stronę Modgarbów.




Przy drodze stoi ciekawy kamień z wyrytym krzyżem. Jakby jakiś stary drogowskaz? Nie wiem czemu, ale trochę mi przypomniał kamienne słupy granicy św. Jana. Dla dopełnienia dziwnego uroku ktoś jeszcze na szczycie kamulca postawił porcelanowy dzbanuszek.


Modgarby obfitują w stare domy i przyjemne pyliste drogi. Miłośnik kocich łbów również nie będzie tutaj zawiedziony!






Sielska, nieśpieszna atmosfera okolicy powoduje, że rozsiadamy się na PKSie. Degustujemy pyszny bimber o aromacie dębu, rozważając co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem.


A obok stoi tyle tych kolorowych kubłów na śmieci, że prawie świata zza nich nie widać...


Kaśka jak to Kaśka - zaraz łapie stopa. Jak jej to łatwo przychodzi! Stop wiezie nas do Drogoszy (Drogoszów?), gdzie rzucamy się na sklep i w pobliskiej wiacie dużo jemy. I odpoczywamy ;)


Po samej miejscowości też warto się trochę pokręcić, bo mają tu dużo różnistych zabytków. Pierwsze wpadamy na kościół. Też taki typowy dla mazurskich okolic - ceglany i zamkowy. Ponuro wygląda na tle solidnie chmurzącego się nieba.



Wieża na zbliżeniu przedstawia się interesująco! Fajnie by ją móc obejrzeć też od środka!


Miejscowość jest najbardziej znana z posiadania na stanie pałacu, który jest ogromny! Gdy tylko przekraczamy skrzypiącą furtkę uderza nas aromat starych murów i bujnej roślinności. Otacza nas zarosły mchem asfalt, bluszcze, stare herby, kolumnady, zdobienia z dawnych lat i wpełzające w każdą szczelinę malutkie kwiatki.












Coś pominęłam? Jeszcze wesoła ekipa węsząca po wszystkich zaułkach, która teraz niespodziewanie przysiadła na schodkach.


Zabudowania przypałacowe.


Nad pobliskim jeziorkiem jest ruina kościoła, kaplicy czy tam innego mauzoleum. Też imponujących rozmiarów. Ciekawa jest ta pryzma kamieni leżących obok. Czy to fragment zawalonych ścian? Czy może wyorane z pola?





Nie brakuje też w okolicy "pomników" okresu powojennego.




I znów łapiemy stopa. (zdjęcie zrobione przez Pudla)


Kolejna miejscowość na trasie to Korsze. One zapadły mi w pamięć jako miejscowość "utopiona" w klimatach przykolejowych.






Oglądam sobie dwie wieże ciśnień położone przy dworcu. Niestety nie udaje się wejść do środka. Jedna wieża jest całkiem zwyczajna.


Druga ma niesamowity zbiornik metalowy na górze - taka bania na wierzchu! Jedna z ciekawszych wież jakie widziałam.


Wieczorne Korsze mają dość senną atmosferę. Rozsiadamy się na ławeczkach w mini parku i postanawiamy coś zjeść. Wybór pada na pobliskiego kebaba, na którego bardzo długo czekamy. Ale cierpliwość popłaca - kebab był wyjątkowo smakowity. W barze dwie panie obszernych rozmiarów próbują poderwać pracujacego tam śniadego obcokrajowca. Robią to w sposób dość hmmm... bezceremonialny. Nie wiem z jakim skutkiem, bo potem juz sobie poszliśmy.

Korsze wieżami stoją. Zdecydowanie! Już o zmierzchu zmierzamy na nocleg w tereny przykolejowe koło trzeciej wieży. (zdjęcie zrobione przez Pudla)


Śpimy w wysokich trawach, w których jesteśmy dobrze ukryci. Chyba nikt nas tu nie wypatrzy, mimo że teoretycznie jesteśmy bardzo blisko miejscowości, więc jutro będziemy mieć rzut beretem na stację. Miejsce okazuje się spokojne, jedynie czasem obok przemknie pociąg.

I wreszcie jest ognisko! Bo na trzech poprzednich noclegach nie było - jakoś się nie składało.



Rano możemy w pełnej krasie obejrzeć łąkę, na której wypadło nam spać. Namiociki:




I hamaki:


Za namiotami na nasypach i hałdach żwiru zaczynają jeździć ciężarówki. Ale nie jest to problem, bo i tak byśmy nie pospali - musimy się zbierać na pociąg powrotny.


Ja w ogóle specjalnie wstaję wcześniej, coby się jeszcze wybrać na mały spacer. Obrzeża Korszy w upalny poranek:



Główny cel owej mini wycieczki to trzecia wieża. Okazuje się być bardzo wysoka.


Budynek zamieszkują setki gołębi!


Wieża ta ma zdecydowaną przewagę nad dwoma poprzednimi - jest otwarta! Da radę wejść na górę!! Wnętrza są chłodne i aż całe trzęsą się od gruchania, które potęguje i powtarza echo na wszystkich poziomach!








Cień wieży.


Fajny tu jest punkt widokowy! Widać ładnie np. tą wieżę z metalowym baniakiem. Super by było jakby można tak przefrunąć na ten balkonik! Skądinąd też bardzo przyjemne te latarnie po lewej.


Jakieś opuszczone zabudowania przykolejowe, do których już dzisiaj nie zdążę pójść. A za dwa lata (jak tu wrócimy) już pewnie ich nie będzie. Pewnie skończą jak te na pierwszym planie...


Ostatnim miejscem jakie odwiedzamy w Korszach jest dworzec PKP. Tu rozsiadamy się na śniadanko...


I w drogę powrotną... Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc nasza majówka również. Upychamy się do pociągu (zdjęcie Piotrka)


Ja, Pudel, Szymon i Iwona jedziemy razem do Olsztyna. Wiezie nas fajny, stary skład. Jest normalny kibel, który ani się nie zatyka, ani nie bryzga na wszystkie strony przy hamowaniu. Jest wagon bydlęcy, gdzie można się wygodnie rozsiąść z plecakami.


W Olsztynie mamy trochę czasu na przesiadkę. Idziemy więc z Pudlem się przejść. Po drodze fajne mozaiki.



Mam okazję też jeszcze zobaczyć pomnik, który szlag wie czy niedługo nie rozbiorą. Namnożyło się ostatnio tych wszystkich ogarniętych obsesją bojowników o zacieranie historii, więc żadnemu kawałkowi betonu nie odpuszczą. Pomnik zwany jest szubienicami - kształt ma faktycznie taki jak trzeba ;)



Czołgi czy tam inne łodzie podwodne ;)




Są też krowy i barany! :)



No i z mojej strony tyle... Jeszcze długi powrót pociagiem w nasze południowo - zachodnie strony. Szczęśliwie udało się siedzieć mimo braku miejscówki.

Kasia sunie stopem do swojej krainy samogonu.

Krwawy i Piotrek wracają rowerami do Kętrzyna, gdzie zostało ich auto. Po drodze mają jeszcze trochę przygód, np. odpadający bagażnik rowerowy, który trzeba zamocować na łopacie. Super patent, co nie? :)


Mijają po drodze kolejne, zamkokształtne kościoły...



I piękne stare cmentarze, utrzymane w stylu "raj złomiarza" ;)





Mieli też okazję iść do cyrku, ale się spieszyli i chyba nie skorzystali? A wreszcie taki normalny cyrk ze zwierzętami - wprawdzie niestety nie z tygrysem co zjada tresera i niedźwiedziem co biega po trybunach, ale zawsze coś ;)


I coś, czego zazdroszcze im najbardziej - mieli okazję odwiedzić "Bar nad Rozlewiskiem". Przybytek o wyjątkowym klimacie i z przesympatycznym gospodarzem. Niestety niebawem kończący swoją działalność. Szkoda, że nie udało mi się w nim być osobiście, no ale co zrobić - nie da się być wszędzie. A na tym wyjeździe to na przygody, klimatyczne miejsca i wspaniałych, gościnnych miejscowych - narzekać nie możemy.





Powyższe 12 zdjęć jest autorstwa Piotrka. No bo mnie tam nie było, więc mojego aparatu również ;)


Była to póki co pierwsza majówka, gdzie nie ubrałam kurtki przeciwdeszczowej i nie zmarzłam w nocy. Mam nadzieję, że kolejne też takie będą, bo do dobrego człowiek szybko przywyka :)

KONIEC


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz