Dzis musimy upolowac jakis sklep bo żarcie sie nam konczy. Na 4 osoby mamy puszke rybek, troche chleba i musztarde ;) I kawe warzoną na ognisku!
Ku dalszemu przeznaczeniu tuptamy rozgrzanym asfaltem o różnych strukturach. Wędrówka starą drogą jest nie tylko przyjemniejsza niz taką świeżo wypolerowaną - ale jest tez dużo ciekawsza! Mozna np. patrzec w dół i analizowac jej desenie! Jakos tak jest, ze obecnie wykonywane remonty zabijają wszystkie kawałki przestrzeni gdzie mozna zaczepić sie wzrokiem i uśmiechnąć choc na chwile…
Dawno nie widzialam takiego znaku! A moze nawet - nigdy?
Kolejna miejscowość na naszej trasie to Dubienka. Tu poczyniamy zakupy i troche siedzimy na podsklepowych ławeczkach, gawędząc z żulikiem, sympatykiem Odessy i Krymu. Sporo spędził tam czasu jeżdząc jako kierowca.
Ciężko juz znaleźć wiejskie sklepiki bez szyldów sieciówki. Czasem to tylko napis a reszta pozostaje bez zmian. Często jednak ma to juz wpływ na cały wygląd sklepu. Tu jest wlasnie tak. Dobrze, ze choc ławeczki zostały...
Inni sympatycy ławeczkowego spozywania napojów patrzą na nas wilkiem. Chyba ich podsiedlismy. Gromadzą sie wiec na sąsiedniej posesji i tam oddają kolektywnej konsumpcji, zerkając czasem spode łba na zajęte przez obcych podsklepie.
Po nadwyraz skromnym, porannym śniadaniu - biesiada jest solidna!
zdjecie z aparatu eco
zdjecie z aparatu Pudelka
W Dubience zerkamy tez na cerkiew obłożoną szczelnie rusztowaniami. Robotnicy sa nieco agresywni, krzyczą, ze nie wolno robic zdjec, coś tam nam wygrażają. Nie wiem czemu jest na świecie tyle osób bezinteresownie niemiłych. Lepiej im sie na duszy robi jak wydrą ryja? Zdjecia i tak robimy a w duchu im zyczymy aby ich żółć zalała, bydło sparszywiało albo zlecieli z rusztowań ;)
zdjecie z aparatu eco
Jest tez częściowo zdekomunizowany pomnik tzn. czołg został ale tablice zdjeli.
Zwiedzanie statyczne.
I takie z wiekszą dynamiką :)
zdjecie z aparatu eco
Potem odwiedzamy jeszcze dworzec autobusowy, gdzie odprowadzamy Pudelka, ktory wraca juz do domu. Okolice dworcowe są bardzo sympatyczne. Siedzi sie tu chyba jeszcze lepiej niz pod sklepem.
Coś opuszczonego. Widząc z daleka mam zamiar pozwiedzac, jednak okazuje sie dość wyzamykane i obok kręcą sie ludzie. Chyba do jakis celow jest wciaz uzywane...
Na obrzeżach Dubienki, juz tylko w trojke, korzystamy z walorów miejscowego, małego jeziorka. Plaża, wiaty i kąpiel! I wineiro zakupione przez Grzesia - niby jabol ale wyjątkowo dobry. Nigdy nie bylam miłośniczką tego typu napojów, a tym bardziej ostatnimi czasy gdy takowe walą tylko chemią. Ten specyfik ma aromat domowego kompotu wieloowocowego, ktory lekko sfermentował.. Sielanka wiec trwa i nigdzie sie nam nie spieszy.
Na horyzoncie sie zbierają burzowe chmury… I robi sie cos jakby mini trąba powietrzna? Na szczescie sie po chwili wsysa spowrotem… ;)
Potem troche idziemy a potem znow siedzimy w wiacie przystankowej w wiosce Krynica. Pod czujnym okiem takiego towarzysza!
Kawałek dalej udaje sie złapac stopa. Dwoch chłopakow jedzie ale tylko do Skryhiczyna. Po chwili jednak decydują sie nas podwieść tam gdzie chcielismy czyli do wioski Matcze. Dla nich 6 km to nic a i tak jeżdżą bez celu. Tak z nudów, żeby sie przejechac, moze sie cos zdarzy, kogos sie spotka. No i prosze udało sie, spotkali zamiejscowych. Bedzie o czym mówic z kumplami dwa dni.
Krzaki za oknem migają jakos za szybko, patrząc kątem oka zaczyna mi sie kręcic w głowie. Zerkam na licznik i robi mi sie słabo - 180 km/h. Na szczescie wlasnie migneła tabliczka Matcze i zatrzymujemy sie pod sklepem.
Sklep na wygląd jest średni, ale zapach podnosi jego klimat o 200%. Pachnie w środku dawną chatką studencką, schroniskiem z minionych lat, jakich obecnie chyba próżno juz szukac w polskich górach. Ni to zapach dymu, ni impregnatu do drewna. A moze wiatru albo ludzi strudzonych drogą? Kilkoro miejscowych siedzi na ławeczce, cos do nas zagadują. Jeden opowiada jakies wojenne wspomnienia swojego dziadka - jak lokalnego ksiedza pokrojono piłą spalinową na 3 części. Ja jakos zwracam uwage i zastanawiam sie - czy wtedy byly juz piły spalinowe? Ktos sie śmieje, ze akurat dokladnie zostało zapamietane, ze ukrojone części byly trzy. Staje na tym, ze zarówno ze mna jak i z autorem opowiesci jest cos nie tak - bo tu niby taka masakra a ci o szczegółach ;)
Mam jakies dziwne przebitki z rajdu świetokrzyskiego.. Te same schodki, ta sama poręcz, ten sam zapach..I takie identycznie jak wtedy chmurki na niebie, podświetlone promieniami poznego popoludnia.. I ten sam Grześ z browarem w ręku.. Tyle kilometrow … tyle czasu (15 lat) dzieli te dwa miejsca.. A jakby wczoraj, a jakby obok.. Dziwne czasem sa przebitki myśli, wspomnien, nakładajacych sie obrazów, gdzie czas i przestrzen traci na znaczeniu…
Kawalek dalej jest drugi sklep. Rownie miły ale juz sie nie zatrzymujemy, wieczor za pasem, trzeba miejsce na biwak jeszcze wyczaić.
Pod wioskowym krzyżem minimajówka. 4 babiny śpiewają pieśni maryjne. Akurat gdy przechodzimy intonują moją ulubioną, “Czarną Madonne”. Przypadek? Ich zawodzący śpiew niesie sie wśród kwiatów i aromatu wiosennego wieczora… Chyba żadna majówka w kosciele nigdy nie osiągnie takiego klimatu jak przy polnej kapliczce na rozdrożu wiejskich dróg...
Domek w czapie z dzikiego bzu!
Fajna psia buda!
Jakis kiosk z dawnych lat… Juz nieczynny.. Ciekawe co niegdys w nim sprzedawali?
Przydrożne kapliczki...
Skręcamy w strone Szpikołosów. Szukamy gdzie by tu wklinowac nasze namiociki. Według mapy mial byc las. I jest las, ale taki, ktory sie do niczego (nam potrzebnego) nie nadaje.. Gęsty, podmokły, mocno robaczywy.. Zaglądamy w kilka ścieżek. Dupa... Zjedzą nas komary, kleszcze albo wylezą z bagna jakies topielce i nas tam wciągną razem z namiotem ;) Trzeba napierac dalej mimo ze nie chce sie isc jak cholera... Słonce coraz nizej, w koncu zaczyna nas otaczac zapadający zmrok.. Kazdy ma juz dosyc, chetnie by zrzucił plecak, wyjąl piwo, zapatrzyl sie w ogien lub gwiazdy. A tu tylko szara wstęga asfaltu, zwarta ściana lisciastego lasu, o poszyciu do przebycia chyba tylko z maczetą. Kolejne kroki i wciaz ten sam widok przed oczami, jak zwijająca sie spod nóg taśma. Minuty mijają i znikąd nadziei.. K... ile jeszcze??? Czasem przemknie jakies auto z prędkościa jak nasi znajomi z Matcza (Matczów? Matczy?), oślepiając reflektorami i zmuszając do skoków do rowu. W koncu las sie konczy. Zaczynają sie łąki. Poczatkowo wszystko podmokłe. Juz w ciemnosci rozdzielamy sie i kazdy idzie w inna strone szukac dogodnego miejsca. Jak w dobrym horrorze ;) Czy jeszcze sie spotkamy? ;) Ja obczajam jakąs żwirową droge. Jest kilka miejsc gdzie akurat nie ma ani zwalonego drewna ani zasysającego bajora ale szału nie ma. Eco ma wiecej szczescia. Za wielką łąką jest sosnowo brzozowy zagajnik. Nieco muldowaty ale nie mozna miec wszystkiego. Namioty szybko wyrastają wsrod niewielkich drzewek.
Dzis zamiast duchów rozmowa schodzi na tematy polityczno - obyczajowe. Ale ile mozna sie ze sobą zgadzac i klepac po plecach? Ile mozna mowic "no wlasnie", "ja tez tak mysle", "to samo chcialam powiedziec". Szkoda, ze juz nie ma Pudla - jego obecnosc napewno dodałaby tej rozmowie pikanterii ;)
Wieczór znów w blasku ognia!
cdn
Czyta się to jak dobrą przygodową powieść:)
OdpowiedzUsuńDwikozy najlepsze! To przecież od nich jabuszko sandomierskie i gruszka sandomierska...
OdpowiedzUsuńPrzy poprzednim poście pytałem o cerkwie a tu proszę. Zwróciłem uwagę na podnoszenie tematu dekomunizacji ulic i pomników. Też uważam że I Armia WP mogła zostać.
OdpowiedzUsuń