Dzisiejszą wędrówke rozpoczynamy od kąpieli w zalewie Husynne ;) Oczywiscie jak to w Polsce - wszędzie wiszą zakazy kąpieli. Oprocz tego to calkiem fajne miejsce - piaszczysta plaża, żelazista woda, nawet dosyc ciepła jak na maj. I tylko my. Sezon plażowy widac sie jeszcze nie rozpoczął. Robimy wiec za prekursorów. Kąpiel zwyczajowo oczywiscie na waleta!
Używszy na jeziornych odmętach ruszamy w strone wioski Husynne. Kiedys byl tu folwark. Z tamtych czasów zostala kaplica grobowa i park. Do kaplicy prowadzi pachnąca ścieżka.
Potem był PGR. Z tych czasów pozostało więcej. Jest kilka nieco rozpadnietych juz stodół, krytych eternitem. Chyba ktos o nie jednak troche dba (jacyś ludzie siedzą na dachu i wygląda jakby wykonywali jakies drobne prace remontowe). Owe stodoły sa częściowo uzywane - w ich pobliżu drepta spore stadko rogacizny. Służą też chyba m.in. za składy drewna.
Kawałek dalej jest kilka bloków mieszkalnych.
Tu zapewne mieszkają jakies bratnie dusze - miłośnicy kotów! :)
A na sam koniec miejscowosci wspaniała niespodzianka! Sklepik! Nie spodziewałam sie, ze w tak małej miejscowosci bedzie takowy! A tu prosze - i to jeszcze taaaaki klimatyczny, utopiony w zieleni! Oczywiscie zasiadamy w jego pobliżu.
Przed oczami mamy widok na garaże - takie fajne, gdzie kazdy jest inny. Zresztą - sklepik wygląda jak jeden z nich!
Jest tez ogolnodostepny podjazd dla aut, gdzie kazdy moze swojemu pupilowi zajrzec pod brzuszek.
Kiedys tego bylo wszedzie sporo, a teraz znika z krajobrazu miast i wsi. I czasem nawet drobna kontrola czegos w aucie staje sie problemem, jak nie masz wlasnego garazu z kanałem czy warsztatu u kuzyna.. Co to komu przeszkadzają takie konstrukcje na osiedlach czy przy drogach?
Pod sklepem przysiada sie do nas dwoch braci - Janek, gadający calkiem sensownie i Staszek, ktory sie strasznie mota w opowiesciach, niekoniecznie odpowiada na zadane pytania, cała jego paplanina jest zbiorem jakis rozłażących sie dygresji. Rozmowa jest wiec bardzo uciążliwa i jako ze początkowo probuje śledzic jego tok myślenia - juz po chwili zaczyna mi sie kręcic w głowie..
zdjecie z aparatu eco
Sklejając do kupy opowieści mozna sie domyślic, ze był kolejarzem, jezdzil tez na delegacje po całej Polsce. Najbardziej podobały mu sie Mazury bo mozna było tanio pozyskac rozne gatunki ryb. Gór sie zawsze bał. Jeden z jego kumpli poszedł kiedys na zakładową, darmową wycieczke nad Morskie Oko i dostał zawału. Wniosek - góry sa zdradliwe i niebezpieczne. Rodzina Janka pochodzi z terenów dzisiejszej Ukrainy, z wioski Rymacze - o tu, za miedzą. Po wojnie trafili na Pomorze. Jednak spora część braci, stryjków, kumów i pociotków wrócila na wschod aby byc jak najblizej ziemi dziadów (tu nastepuje około 20 minutowe motanie sie w nazwiskach, koligacjach, wieku osobników, ich zainteresowaniach i paragrafach na mocy, ktorych trafiali do pierdla lub szczesliwie nie)..
Janek, ten drugi brat gadający bardziej składnie, idzie z Pudlem i eco pokazac im dawny dworski park. Ja zostaje pod sklepem - boli mnie noga - juz kiedys wspominałam, nie? Gdy tylko sie da to daje jej odpocząc. Troche rzuciło sie to cieniem na cały wyjazd, ale super, ze w ogole udało sie w nim uczestniczyc i dotrzymywac kroku chłopakom.
Staszek próbuje tez nam wcisnąc jakies wielkie słoje z przetworami. Niestety musimy odmówic - plecaki i tak mamy ciezkie jak cholera!
We wsi chyba niezbyt czesto bywają turysci. Wszyscy sie nami interesują, babki z dziećmi zagadują, ludzie wylegają na prawie wszystkie balkony tutejszych bloków.
Po wsi rzadko coś jeżdzi. A jak juz cos sie pojawi to od razu warte uwagi :)
Idziemy w strone Bugu, bo wzdłuz niego zamierzamy kontynuowac naszą wędrówke. Tu okazuje sie, ze wioska wcale nie jest taka malutka jak sie początkowo wydawało! To nie tylko te kilka bloków. W tą strone zabudowania ciągną sie i ciągną.
A prawie na kazdym słupie bociania rodzinka.
Raj złomiarza :)
To chyba niegdys była gorzelnia. Dawniej przypałacowa, potem rowniez sie utrzymała - okazało sie, ze i w powojennych realiach była przydatna (w odróżnieniu od pałacu). Teraz, jak widac, to juz nawet wóda na dużą skale nie jest potrzebna... Z rozmowy pod sklepem wynikało, ze ktoś tam we wsi pędzi w domu, ale strach przed podkablowaniem przez obcych jest wiekszy niz chęć zarobku na jednorazowej sprzedaży "produktu regionalnego".
Nawierzchnia drogi jest dosc nietypowa - jakby otoczaki z tłuczonego niegdys, bardzo dawno, szkła?
zdjecie z aparatu Grzesia
Kawałkami nasz trakt jest tez wysypany jakby fragmentami... wtyczek?
Wyrazy sympatii do służb mundurowych widac na kazdym kroku ;)
Droga wije sie łąkami, bagienkami, rzeka meandruje, jej zakola porasta malowniczy chaszcz i połamane pnie drzew chylące sie nad spokojną taflą wody...
Nawet ucieczka z gór na niziny nie gwarantuje spokoju od szlaków... Niedługo cieżko bedzie w Polsce znaleźć nieoznaczoną, dziką ściezke, niepoprzecinaną drogowskazami łączke czy zagajniczek. Niewazne, ze gdzies jest jedna, wyrazna droga.. Niewazne, ze wioski dzieli od siebie kilka kilometrów. Kazdy powód dobry aby wyrzucic kase w błoto i zepsuc krajobraz...
Ekipa w komplecie wsrod dzikich, nadbużańskich łąk tzn.. w cieniu nowych szlakowskazow...
Zdjecie z aparatu Pudelka
Mijamy wioske Kolemczyce. Miejscowość tak malutka (chyba kilkanaście osób tu mieszka), ze tylko nam migneła - zwlaszcza ze przecinamy ją w poprzek a nie wzdłuż ;)
Kwiaty, starorzecza i … coraz wieksza duchota… Przed Uchanką zaczyna nas gonić burza! Wygląda to malowniczo ale nieco stresujaco. Pudel z eco wyrywają do przodu i szybko nikną nam z oczu.
Uchanka okazuje sie byc bardzo klimatyczną wioską. Jest sporo drewnianych domów, sielskich podwórek, komórek i przydrożnych kapliczek. Czasem zarży koń, czasem zagdacze kura, czasem rąbnie gdzies calkiem niedalko piorun ;)
Sklepu nie ma. Tylko rano przyjezdza obwoźny. A to nas Staszek z Husynnego wykolegował! Zarzekał sie, ze jest. I że obok w domu mieszka właściciel i w razie potrzeby otworzy swe podwoje. Tylko, ze to bylo chyba w latach 70tych.. Tak jak akcja wiekszosci opowiadan i gawęd Staszka i Janka..
Mijamy krzyż z ciekawym obrazkiem - jakby granica Polski zrobiona z różańca.
Nie widziałam jeszcze takowego motywu na wiejskich kapliczkach, wiec zagaduje babuszke, ktora nieopodal pieli grządki . Ponoc ten krzyż to pamiątka po sporej, zeszłorocznej akcji “różaniec na granicach”. Ponoc tu, w Uchance, wyglądało to dosyc malowniczo. Przyjechało kilkaset osób, sporo pielgrzymów spało po prywatnych domach, stanelo tez kilka namiotów, mimo ze to była juz pozna jesien. Wieczorem wszyscy poszli na nadbużanskie łąki, mieli ze sobą świece, trzymali sie za ręce w długi łańcuch (ale chwila! gdzie wtedy trzymali świece??) i odmawiali rózaniec za ojczyzne. Część babuszek popiekła ciasta i częstowała przybyłych. Ktos rozpalił ognisko. Nie jestem osobą jakos przesadnie religijną - ale chciałabym móc przenieść sie w czasie i uczestniczyc w tej “imprezie” w Uchance! Słucham tej babci a przed oczami mam jesienny wieczór nad Bugiem i ciemność rozświetloną setkami pełgających świec. Jakies śpiewy, wieczorne dymy z kominów, gwiazdy albo szarość mgły i szum targanych wiatrem opadłych liści. Jesli gdziekolwiek mozna znaleźć Boga i jakas mistyke, to własnie tak, wsrod przyrody i przestrzeni..
Burza nie odpuszcza. Pierwszy atak ulewy przeczekujemy w pierwszej wiacie przystankowej.
Po drodze mijamy tez kopiec, nie za wysoki, pewnie dlatego, ze kilkukrotnie go rozwalano i usypywano ponownie. Mozaiki na słupie dekorujacym jego szczyt tez ponoc kilkukrotnie zmieniano. Teraz jest taka:
Kopiec ma upamietniac bitwe pod Dubienką i nazywają go "Kopcem Kościuszki". Koleś wyfasował chyba najwiecej kopców w Polsce ;) Ciekawe czemu akurat ten rodzaj upamietnienia wiąże sie z tą postacia tak nagminnie?
Chwilową przerwe w opadzie udaje sie wykorzystac dla teleportacji do drugiej wiaty, solidniejszej, na obrzezach wsi.
Jest juz 19:30. Warto by sie rozbijac z biwakiem, drewna na ognicho szukac - zaraz bedzie ciemno! Nie lubie szukac miejsca na nocleg po zmroku. Ale troche strach wyjść z budy - pioruny walą rzadko, ale jak juz to bardzo solidnie. Jest nawet chwilowy plan aby zostac na nocleg w tym przystanku - rozwazamy czy namiot sie zmiesci w srodku. Bez namiotu nie ma opcji - komary by nas zywcem pożarly juz na kolacje.. Gotujemy herbate, cos tam przekąszamy, humory sie nieco poprawiają. Snujemy marzenia na temat zabłąkanej nalewki, w ktoryms z plecaków…
zdjecie z aparatu Pudelka
Przed 21 przestaje padac, niebo sie lekko przeciera. Wyłazimy z wilgotnych murów budki autobusowej na obrzezch Uchanki. Powietrze przepełnione jest świezoscią. Pachnie mokry asfalt i jakies bagienne zioła o aromacie zbliżonym do macierzanki. Spod czarnych chmur zamykających horyzont przebija sie łuna zachodu słonca. Wszystko to odbija sie w mokrej powierzchni drogi. Jest jakos magicznie. Sa chwile, gdy człowieka przepełnia radość, jakas taka irracjonalna, bez powodu, jak na jakims haju. To jeden z tych momentów - idziesz przed siebie i bezgranicznie cieszysz ryja, samemu nie wiedząc do konca dlaczego :)
Nie idziemy daleko. Mijamy tylko bagna i skręcamy w pierwszy sosnowy las. Namioty stawiamy w przecince, która konczy sie zasiekami z drutu kolczastego. Obiektywnie szosa jest bardzo blisko, ale jestesmy fajnie schowani.
Okoliczne łąki spowija gęsta mgła, podnosząca sie wszedzie wokół. Niedługo dołączaja do niej dymy naszego ogniska, ktore jakos wspolnymi siłami udaje sie nawet ładnie rozhajcowac z bardzo mokrego drewna. Acz kopci przeokrutnie ale ja akurat wędzic sie lubie :)
Suszenie drewna :)
Smażymy kiełbasy a temat jakos schodzi na opowieści niesamowite. Jest wiec o zjawach przychodzących na wlasne pogrzeby, duchu niemieckiego żołnierza straszącego dziewczeta w łazience, niewidzialnej babci stukającej kosturkiem, ktora przyszła sie pożegnac. Wokół nas gęstnieją mgły podnoszące sie z łąk. Eco uchwyca na fotce dziwne smugi dymu. Ktoś mówi, ze niegdys na jakims klasowym zdjeciu pojawiła sie dziewczynka - zmarła pół roku wczesniej. Ktoś opowiada o zimnych rękach dotykających w czasie snu albo o duszących zmorach… Nikt nie chce iść spać pierwszy w pustym namiocie ;) A zbiory chrustu w lesie są bardziej ekscytujące niz zazwyczaj… W najgorszej sytuacji jest dzis Grześ - śpi sam w namiocie. W najlepszej jest Pudel - śpi w trójce i to pośrodku ;)
cdn
Piękne napisane. Bardzo dziękuję - z przyjemnością przeczytałem całość. Pamiętam Uchańkę z mojej podróży szalkiem Kościuszki od kopca w uchance do Krasnegostawu.
OdpowiedzUsuńCześć Buba! Relacja jak zwykle świetna, czekam na kolejne :)
OdpowiedzUsuńWypowiem się na temat osiedlowych najazdów dla samochodów. One poznikały, bo obecnie zakazane jest dokonywanie napraw, mycia itp czynności poza wyspecjalizowanymi zakładami. Co dokładnie wolno, a czego nie, regulują lokalne samorządy, ale wiadomo: jak można zakazać to się zakazuje. Polska. Inną sprawą jest z kolei kultura, a raczej jej brak, przy korzystaniu z takich urządzeń. Akcje typu spuszczanie starego oleju na ziemię były niestety nagminne. Także z punktu widzenia dbałości o środowisko, to dobrze że najazdy znikają. Tyle że jak zwykle rozsądni ludzie cierpią przez ignorantów.
Osobiście ten zakaz napraw olewam i różne swoje graty od zawsze obsługuję przed blokiem :) Nie mam zamiaru z pierdołami typu świece, paski, czy klocki hamulcowe bujać się po warsztatach. Tyle że po robocie sprzątam, no i uważam żeby nie porozlewać płynów! Póki co nikt mi straży miejskiej na głowę nie ściągnął...
To to mnie zaskoczyles! Nie przypuszczalam ze dokonywanie napraw samochodu przed blokiem tez jest zabronione... Masakryczne w jak chorym i zniewolonym kraju zyjemy....
Usuńzniewolonym? Buba, z całym szacunkiem, popłynęłaś parostatkiem po jeziorze.
OdpowiedzUsuńżeby nie było, proste naprawy czy szybka diagnostyka pod blokiem jest jak najbardziej okay, jeśli nie brudzą. ale czegoś tu nie rozumiem, przepraszam, jedziesz na Polesie napawać się naturą, bo dzicz, bo czystość, a oleje i płyny wylewane do gleby na Twoim osiedlu na co dzień są okay? gdy dziecko przyjdzie do domu, bo, przykładowo nażre się takiej brei, albo wbije sobie zafajdany olejem metal po łokieć i będzie trzeba mu pilnie pomóc, to dalej będzie zamach na Twoją wolność? Polacy do tej pory nie nauczyli się dbać o przestrzeń publiczną, niestety.
tak czy owak, niecierpliwie czekam następnego 'odcinka'. pozdrawiam ;)
Troche oleju na trawie jest mega straszne - ale to ze cale lato zlewają na osiedlach wszystkie boki chodników jakims toksycznym środkiem - zeby przypadkiem nie uroslo zdzbło trawy miedzy plytkami chodnika czy kraweznika - juz jest dobre? I substancje od ktorej trawa i chwasty od razu zdychaja, brązowieją i skrecają sie w sprężynke juz nie zaszkodzą dziecku ktore dotknie tego łapkami? Ale tym sie nikt nie martwi bo to sie wpisuje w obraz ostatnio modnego i promowanego sterylnego swiata pod linijke - a nawet malutka plama oleju juz nie..
UsuńWiekszym problemem na osiedlu dla dzieci niz "nażarcie sie oleju" są wszechobecne psie kupy - nie ma opcji wejsc na trawnik aby dziecko nie wdepło lub nie umazało sobie rączek zbierajac liscie. Ale nad kawałkiem metalu wszyscy by dostali apopleksji jakie to niebezpieczne - a pieski i ich g... sa obecnie obiektem wrecz kultu.
Leżące na osiedlu kawalki złomu w zadnym wypadku by mi nie przeszkadzaly. Ja sie w takich miejscach bawilam jako dziecko - niech by i moje dziecko sie bawilo. Dla dziecka najwiekszym osiedlowym zagrozeniem sa śmigające auta - wyasfaltowali rowniusienko wszystkie uliczki to i wyscigi sobie urzadzaja milosnicy dynamicznej jazdy.. Po ulicach, po parkingach.. Ale to jest ok... a złom jest straszny i pożera dzieci w calosci..
Coz.. Gdy tylko mamy troche wiecej czasu - to wyjezdzamy na wschod. Do krajow gdzie trawniki nie sa zasrane i opylone chemią, za to sa polane czasem olejem i leży złom. W tereny gdzie jest jeszcze normalnie i ludzie nie maja chorej wizji "dbania o przestrzen publiczną". I mam nadzieje ze u nas tez kiedys wroci wolnosc.
Widac inna mamy definicje wolnosci, natury i dziczy.
Pozdrawiam rowniez! :)
najwidoczniej tak, skoro syf ma być ostoją wolności i normalności, a ilość debili na drogach wprost proporcjonalna do ilości wyasfaltowanych dróg(dziwne, że poza Polską zjawisko niemal niedostrzegalne). nikt nie mówi o popadaniu z jednej paranoi w drugą, ale nieco dbałości o to, co wspólne, nikomu ujmy nie zrobi.
Usuńprzy temacie psiego kloca przypomina mi się Dzień Świra i scena z Bożeną Dykiel: "Wolność jednych nie może być kosztem drugich". i to działa w obie strony.
pamiętaj ponadto, że to co dla mnie czy dla Ciebie wydaje się na wschodzie klimatyczne, dla tych ludzi stanowi żmudną codzienność, od której często chcą uciec. coraz częściej wśród imigracji ze wschodu nie kasa przebija jako główny argument przyjazdu tutaj.
buźka!
No tak, migracja ze wschodu zapewne nie jest za pracą i lepsza wypłatą ale zeby móc nie móc sobie naprawic pod domem samochodu! ;)
UsuńDbac mozna (choc tez warto by zdefiniowac to slowo), ale ostatnio mam wrazenie ze w tej kwestii sie bardzo popada w przesade.. I glownym celem owej dbalosci jest nie zwiekszenie funkcjonalnosci i uzytecznosci roznych rozwiazan, ale jakies leczenie kompleksow, chec udowadniania jacy to my zachodni jestesmy oraz zabicie dawnego klimatu i ograniczenie wolnosci innych - tych ktorzy mają nieco inna filozofie zycia... Tych co zamiast tuj i trawnika z rolki wolą miec w ogrodzie sad, komórki i mini skłąd złomu - bo im tak pasuje... Taka troche walka ideologii i podejscia do swiata..
Piękna opowieść.. przeniosłam się na chwilę w letni, zielony czas.. dzięki :)
OdpowiedzUsuńJa piszac ta relacje tez sie w niego przenosze, podczas gdy za oknem ciemno i pizga listopadowym wiatrem!
UsuńTe tereny to dawna ziemia ruska, zamieszkiwali je prawosławni, potem unici - grekokatolicy. Jakoś zupełnie nie widać na tych zdjęciach cerkwi czy prawosławnych krzyży. Czy obiektyw omijał czy faktycznie nic już nie ma?
OdpowiedzUsuńKilka cerkwi napotkalismy na tym wyjezdzie, w innych czesciach relacji zapewne zalapaly sie na zdjecia. Tu akurat jakos nic nie wpadlo w oczy
Usuń