Opisywany obiekt znajduje sie w Gubinie, zaraz koło nieczynnego budynku stacji PKP. Sa tam dwa podobne budynki, szesciopoziomowe oraz jeden mniejszy z duzym kominem. Nie moglam nigdzie znalezc informacji jakie bylo przeznaczenie owych budynkow - acz dwie osoby podpowiedzialy ze to elewatory zbożowe. A ten z kominem to piekarnia. W srodku duze puste hale, na wyzszych pietrach duzo dziur w podlodze i takie jakby zsypy.
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cześć Buba!Obudziłaś wspomnienia :) Mieszkałem w Gubinie w latach 80/90, więc coś napiszę. Wysokie budynki faktycznie miały coś wspólnego ze zbożem, ten z kominem szczerze mówiąc nie wiem. Piekarnia GS-u była niedaleko, ale nie w tym miejscu. Niewykluczone, że może to była piekarnia, ale działająca na potrzeby wojska. O ile dobrze pamiętam, to jeszcze w latach 80-tych wojsko miało gdzieś w tej okolicy swoje gospodarstwo pomocnicze (świniarnie), może to też było ich. Dalej na północ od torów było lotnisko zapasowe Luftwaffe, trawiaste, ale z betonowymi pasami manewrowymi. Zachowały się do dziś, widać je na google maps. Na północ od pasów były resztki budynków, podziemne zbiorniki na paliwo i masa pozostałości infrastruktury melioracyjnej, jakieś kanały, stawidła, przepompownie. Kiedy w Gubinie było jeszcze wojsko, na terenie lotniska był poligonik, stało tam trochę rozbebeszonych pojazdów pancernych. Jako dzieciaki jeździliśmy tam na rowerach i zaczepialiśmy żołnierzy. Fajne to były chłopy, czasem pogonili, ale i nieraz dali pooglądać "kałacha" :) Obecnie to niestety teren prywatny, obwarowany zakazami wstępu :( Obecnie budynek stacji PKP i elewatory są wyburzone... Jeszcze jedną, chyba do dziś zachowaną ciekawostką są betonowe fundamenty między torami, na lewo od przejazdu kolejowego (widoczne dobrze na street view). Podobno były na nich posadowione pomosty, z których wopiści kontrolowali jadące do NRD pociągi z węglem, czy się w tym węglu imperialistyczni szpiedzy nie schowali :) Fajnie, że udało Ci się jeszcze udokumentować coś ze starego Gubina.
OdpowiedzUsuńKurcze, ale bym chciala tak moc sie przeniesc w czasie i zobaczyc Gubin z tych lat 80 tych! Choc na godzine isc sie powloczyc po tamtym miescie! :)
OdpowiedzUsuńWitam, zgadza się, była to piekarnia wojskowa... Moja mama była kier. pociągu i często od wojaków dostawała chleb w puszce w zamian za tańszy bilet :P Pamiętam że żołnierze z Gubińskiej jednostki za każdy dzień pobytu odkładali stare 10 grosze i w ostatni dzień wywalali z hukiem wszystko przez okna pociągu, mama przywoziła ich całe kilogramy :)
OdpowiedzUsuńale ciekawy zwyczaj z tymi monetami! :) bardzo mi sie spodobal! :D
UsuńRzucanie monet było jednym z rytuałów rezerwy wychodzącej "z MON-u", tak samo jak kolorowe chusty.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Gubin z lat 80/90, to lata 80 to przede wszystkim wszechobecne w mieście wojsko. Było widoczne na każdym kroku. Pełno było umundurowanych wojskowych na ulicach, z okazji różnych świąt ogólnopaństwowych i ogólnowojskowych, a także lokalnych wydarzeń, były defilady, apele itp. Z całą oprawą: grała orkiestra, były salwy honorowe. A gdy uroczystość odbywała się na terenie którejś z jednostek, były też wystawy broni i sprzętu. Czasem też, bez żadnej okazji, orkiestra wojskowa maszerowała przez miasto i grała marsze. Fajny zwyczaj, szkoda że obecnie już chyba zapomniany...
Oczywiście cywilna część miasta też istniała i miała się dobrze :) Funkcjonowała fabryka obuwia Carina, no i oczywiście Spółdzielnia Inwalidów "Pokój" produkująca podstawowy asortyment lokalnych środków odurzających, czyli popularnych jaboli :) Generalnie żyło się powoli, spokojnie, trochę z dnia na dzień. Smutnym akcentem była ilość pijanych. Widok zataczającego się pijaka w środku dnia to była norma, szczególnie w okolicach pijalni piwa, "mordowni": koło WDT-u (Wiejski Dom Towarowy) i tzw. "Kurdyka", a także restauracji "Parkowej", ale to była mordownia na trochę wyższym poziomie :) Wojskowi z jednostek w Komorowie z kolei udawali się na "podoficerskie śniadanko" w miejsce zwane Oleandrami. Były to krzaki koło prywatnego sklepu zwanego "Bal", albo "U Bala". Z tamtych lat zapamiętałem też pewien ciekawy szczegół: jako że były to lata kryzysu i braków, to wielu z tych, którzy dysponowali kawałkiem działki czy ogródka, trzymało kury, a niektórzy też i świnie :)
Lata 80 to też, podobnie chyba jak w całej Polsce, lata dzieci, wyżu demograficznego. Dzieci były wszędzie, a na osiedlach bloków to już całe chmary uganiały się po placach zabaw. Place zabaw też zresztą były specyficzne, często budowane przez wojsko. Urządzenia były solidne, stalowe, ciężkie. Huśtawki na łożyskach kulkowych kręcące się dookoła, czy karuzele na starych łożach od jakichś działek (podobno), przyprawiłyby o zawał dzisiejszych speców od "bezpieczeństwa". A jakoś za mojej pamięci ofiar śmiertelnych nie było, choć patrząc na to, co wyrabialiśmy na tych placach, to połowa tamtego pokolenia powinna już nie żyć :)
Atmosferę nadawała też oczywiście granica z NRD. Na zawsze zapamiętam to dziwne wrażenie, jakie robił fakt, że tam, za rzeką, jest już inny kraj. Nieznany i niedostępny, choć prawie na wyciągnięcie ręki, o kilkadziesiąt metrów zaledwie odległy, a jednak zakazany. Oczywiście granica dostarczała też atrakcji dla dzieci. Czyż może być wspanialsze miejsce do zabaw, niż pilnie strzeżony pas drogi granicznej, regularnie patrolowany przez żołnierzy WOP-u? Jasne że nie :)
Natomiast dzikie lata 90 zasługują na oddzielny wpis. Ale to już innym razem.
Dzieki za taki wspanialy i ciekawy komentarz! Choc odrobine moglam sie poczuc, ze znalazlam sie na chwile tam, wtedy, pod ta NRDowska granica, wsrod dzieciarni i jabolowego powiewu!
UsuńU nas w Bytomiu tez byly takie hustawki, ktore sie krecily dookola! To byl czad! Tylko najodwazniejsi robili obroty, ja sie balam, raz tylko wyszedl mi przypadkiem ;) Mialam pelne gacie! I solidne karuzele byly! I "wioska indianska" - zespol roznych mostkow podwieszanych, bramek i drabinek, ktorą zbudowalo kilku sąsiadow. Po prostu sie skrzykneli, wzieli siekiery, jakies stare belki, deski i cos stworzyli. Zeby byla atrakcja dla dzieci. Wszyscy sobie tam drzazgi wbijali, mnie kiedys noga wpadla miedzy deski mostku- pol mostu trzeba bylo rozebrac zeby mnie wyjac. Ale tez nikomu nic sie nie stalo, najwyzej jakies zadrapania. Takie to bylo wszystko normalniejsze i prostsze... Kiedys napisze relacje o "normalnych placach zabaw", bo szukam ich resztek na wszystkich naszych wyjazdach i czasem cosik trafie.. Ale nie jest prosto, mocno ktos pracowal zeby wszystko przerobic na plastikową tandete...
A na wpis o latach 90 tych juz sie strasznie ciesze! :)
Dzięki za świetny wpis o latach 90. :) Widzę, że post jest z listopada 2017 - byłem tam w grudniu i elewatora już nie zastałem :/ Na google też już nie ma (pozostał ślad na zdjęciu satelitarnym): https://www.google.pl/maps/@51.9784641,14.7205949,3a,75y,114.97h,85.95t/data=!3m6!1e1!3m4!1saPaAWS312lYZlHUPGILHiQ!2e0!7i13312!8i6656
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńpamiętam jak byłam młoda i biegało się po takich miejscach. W jednej z opuszczanych fabryk znalazłam srebrną monetę http://www.skarbnicanarodowa.org/srebrne-monety i to właśnie od tej sytuacji rozpoczęła się moja przygoda z numizmatyką. Od tamtego momentu staram się kolekcjonować stare monety i medale kiedy tylko mam taką możliwość.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń