Każdy moment jest dobry na mini trening ju-jitsu.
Wśród niby zwykłego lasu pojawia się coraz więcej skał - to znak, że dobrze idziemy.
Od pierwszego wejrzenia zachwyciła mnie struktura tutejszych skał, a dokładniej ich porowatość.
Jak jakiś pumeks! Jak tysiące mini grot i skalnych miast dla tajemniczych maleńkich skrzatów!
Różne znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie jest to bardzo uczęszczana trasa.
Przejścia bywają wąskie i błotniste...
Nieraz gdy człowiek za długo patrzy na skały, wzrok zaczyna wyłuskiwać zagłębienia czy wypukłości układające się w jakieś gęby czy fantastyczne postacie. Ale tutaj to chyba przesada? To chyba nie może być złudzenie i bujna wyobraźnia?
Podchodzimy bliżej... nosz gęba w pełnej krasie! Ki diabeł? Tak pośrodku niczego??
Zarąbista, wyraźna, solidnie wykonana płaskorzeźba!
Jako zdeklarowany miłośnik wszelakich wąwozów już teraz mogę uznać dzień za mega udany! I to jeszcze w wiosennych zielonościach!
Szczęśliwe dziecko to takie mocno wyczochrane w liściach. Iść kilometrami i szurać, szeleścić, chrupać...
Coś znaleźli. Ale co to było?? Chyba jakaś wyjątkowo pięknej urody gąsienica? A może zabłąkana żaba? A może tajemniczy krążek, który już nie wiadomo czy był monetą czy kapslem od piwa?
Gdzieś tu się trzeba wspiąć! Ale jak tego dokonać?
Otaczający nas las zaczyna przypominać nadmorskie wydmy. Zastygłe w dziwnych pozach drzewa - a nawet zapach! Jakby bryzy, jakby kupy mewy, jakby piachu zmąconego falami? Ale tu? Niemożliwe! Czy obecność jakiegoś obrazu może wygenerować zapach?
Tymczasem pojawia się inny aromat - mrocznej skalnej odchłani i uwędzonych w ogniu miłośników takowych zaułków.
Jeszcze zejść by tam trzeba, a przyroda nie obdarzyła nas posiadaniem skrzydeł. A pod nami grunt się kończy tak... dosyć nagle... Trzeba więc pokluczyć nieco, poszukać, potropić i udaje się zjechać po naturalnej zjeżdżalni. Nasze portki nie mają z nami łatwo. To chyba będzie ich ostatni wyjazd...
Kalfumam
Ogromny nawis skalny dający poczucie mroku nawet w słoneczny, świetlisty dzień. I znów cudne krzesła, fotele, no cały ogniskowy krąg!
Toż to jest przecież dzieło sztuki!!!
Cała grota wygląda jak wycięta w skale w sposób nie do końca naturalny.
Są też pamiątkowe deseczki z obrazkami, koraliki i łapacze snów. Wyraźnie widać fascynację klimatami indiańskimi.
Nie ma opcji w takim miejscu nie zrobić ogniska, nie posiedzieć wśród skał oświetlonych ciepłym płomieniem. Miejsce jest takie, że nie chce się go opuszczać. Chciałoby się siedzieć bez końca i chłonąć jego atmosferę. Zgromadzić w sobie ten zapach, zapisać ten obraz, zamknąć choć kawałek w słoiku i móc potem dawkować łyżką w zimowe wieczory czy w razie braku humoru. Póki co napychamy w kieszenie aromatu chwili! I pod czapki! I do plecaka! :)
Czy wspominałam, że prawie w każdym skalnym obozie są na stanie grabie, a odwiedzający grabią za sobą piasek i ziemię dla wrażenia porzadku? Tu nawet na zdjęciach wyszły smugi od grabi.
My też za sobą grabimy - a jakże! A zwłaszcza ochoczo to robi kabaczę!
A tu zagródki do spania! Umoszczone igliwiem, wygodne do leżenia!
Jakiś stary ścienny napis.
Nowsze podpisy można znaleźć w opasłych wpisownikach :) Wybrane strony z takowych. Szkoda, że nie czaję tego języka. Fest by było fajnych rzeczy do poczytania.
Fotki bywalców.
Pionowe zejścia to tu codzienność!
A to jest już po prostu zjeżdżalnia! Siadasz i po prostu ziuuuuuuuuu!
A to wygląda jak domek! Przynajmniej tak patrząc kątem oka... Albo to nam się coś z głową porobiło?? Ale chyba jednak wyjątkowo tym razem to zwykła, najzwyklejsza skała... Tylko taka dziwna.
Jak las i skały potrafią stworzyć wspólną plataninę, która staje się jednością - prawie nie do rozdzielenia!
Pmek Ykcor
Niektóre miejsca biwakowe nie są jak inne pod skałami - ale są ukryte dosłownie w środku skały! Trzeba przez jakieś pęknięcie dostać się do wnętrza labiryntu i meandrując pomiędzy głazami i powalonymi drzewa wyłuskać z krajobrazu coś poczynione ręką ludzką.
Na miejsce noclegu wchodzi się po drabince.
Wpisowniki sięgają początków bazy czyli roku 1988. Miło się je przegląda i zagłębia w wędrówki z tamtych czasów. Acz czy w tym konkretnie miejscu czas ma jakieś znaczenie?
Niektórzy z ekipy stwierdzili, że i obecne wpisy mogą być klimatyczne! Tylko trzeba się postarać! :)
Dalsza trasa wiedzie w sposób dość klasyczny dla tych okolic.
Momentami wkraczamy w zupełnie zwyczajne lasy. No może nie do końca jest to klasyczna "plantacja kukurydzy", pewien powiew dzikości jednak czuje się tu w powietrzu.
Czasem podłoże posiada nieco większe uwodnienie.
Są i takowe fragmenty - równe jak tafla, porosłe jedynie mchem i porostem...
Chwilę później jednak przekraczamy bramy do kolejnej bajki.
Zaczyna się (oględnie mówiąc) trasa urozmaicona! :)
Zdecydowanie nie jest to nudna okolica - każdy krok dostarcza nowych widoków i wrażeń! Zaliczamy wspinaczki i zjazdy slalomem na zadkach. Paprocie, szyszki i igliwie wbijają się w swetry i skarpety. Wygarniamy z kapeluszy piach i coś na kształt zmielonej kredy. Mchy i porosty mamy nawet w gaciach i za uszami :)
Tu widać miejsce do którego zmierzamy!
Kaidok
Wita nas kolejna wewnątrzskalna pustelnia. Wzmacniana drewnem o aromatycznym zapachu żywicy.
Wnętrza również mogą zauroczyć zbłąkanego wędrowca, spragnionego bezpiecznej przystani na nocleg w morzu osypliwych skał.
Gdy przybędzie tu samotnie - to nie będzie się nudził. Miejsce jest wyposażone w kilka książek. O ile oczywiście rozkminia lokalny język.
Uroki wpisowników...
Inne ozdoby tego miejsca.
Gramy na gitarce, pieczemy grzanki.
Apetyty rosną w miarę jedzenia, więc przychodzi też czas na gulasz wołowy w sosie węgierskim.
Tutaj inaczej postrzega się odległości. Np. widoczne miejsca są niby w zasięgu ręki. Tuz tuż. W linii prostej kilkadziesiąt a może kilkaset metrów. Jednak nie ma pomysłu jak tam dojść, a gdy pomysł taki wpadnie - to może to zająć godzine. Albo nawet dużo dłużej. Albo okazać się, że się nie da w ogóle. Ni chu chu...
I znów odrobina specyficznego humoru w postaci "trampskich opowieści dziwnej treści".
Sporo uwagi w wesołych komiksach z drewnianych skrzyń jest poświęcona konsumpcji piwa i innych trunków. Odnosi się wrażenie, że lokalne trampy nie były (i nie są) społecznością wylewającą za kołnierz.
Dobór miejsc na biwakowiska nie bywał widać przypadkowy!
"Panie karczmarz, nalej nam piwa, ale nie mamy butelki, tylko te pudełka".
Tu też propozycja innych naczyń, bo w tym lokalu leją tylko do malutkich kufli 0.3 litra.
Chyba na inną beczkę chłopaki czekali ;)
Specyficzny rodzaj adwentowego kalendarza.
Obiecał żonie, że każdego dnia tylko jedno piwo.
Takie znaki turystyczne to ja rozumiem!
"Pożycze ci mój otwieracz, już nie szukaj swojego".
Na takim "paliwie" spokojnie można jechać!
"Przepraszam chłopaki, jestem trochę nieobecny, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, hej, chłopaki!"
"Tak, to rachunek za nasze wydatki. Już myślałem, że chcesz mi sprzedać knajpę".
Wizja raju!
Ale nie tylko picie zajmuje uwagę miejscowej braci. Jeść też czasem trzeba. Poniżej aspekty związane z kwestiami żywieniowymi.
Koleś jest chyba zniesmaczony mlaskaniem swego towarzysza!
Nie jedz tego! Zupa jest tu, tam myłem nogi!
Co się może stać, gdy połkniemy gumę do żucia po spożyciu fasoli.
Gulasz lokalnych włóczęgów to chyba coś jak pulpa - wszystko można tam dodać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz