Pełzniemy na szczyt. Fragmenty szlaku wyglądają jak wykładane kostką brukową.
Schronisko siedzi we mgle. Fajny ma kształt - jakby wieża. Obok jest do towarzystwa druga - wyższa, z masztami i cała obita gontem. Ona dopiero jest pojemna - jak wieżowiec. Ciekawe co tam w środku się mieści?
Czasem przewieje chmury i się pojawi widoczek. Ten utrzymał się jakieś 10 sekund.
W schronisku można kupić w miarę smaczną szarlotkę, ale zamawiając więcej niż jedną trzeba sie liczyć z fochem. A chcąc do tego jeszcze drugie piwo - to już oburzenie sięga zenitu: "Jeszcze coś, czy będziecie trzeci raz tu łazić? Wy tylko żreć w te góry przyjeżdżacie?"
Z drugiej porcji już więc rezygnujemy, mówiąc, żeby sobie wsadzili w d... szarloteczkę razem z piwem. Trudno. Kupimy sobie coś w Rabce w Żabce. Będzie pewnie taniej i napewno z lepszą energią.
Z jednej strony smutno by było jakby schroniska PTTK upadły, a ich miejsce zastapiły takie obiekty jak na Mosornym. Acz patrząc co się wyrabia, to szczerze się dziwię, że się tak jeszcze nie stało...
Obsługę mają tu mega wredną, ale przynajmniej jest fajny wychodek w jarzębinach. Zawsze coś...
Schodzimy w stronę Rabki Zaryte przez strome zbocza i wąwozy. Patrząc z daleka na tą niepozorną górkę, nigdy by człowiek nie przypuszczał, że jest poryta aż takimi rozpadlinami! Jak zagłębie nieczynnych kamieniołomów!
Dalej ścieżka stromo opada w dół przez gołoborze. Miejsce to zwą "perć Borkowskiego". Całkiem solidne głazy porosłe jarzębinami. Pewnie bywają stąd ładniejsze widoki, gdy wszystko nie siedzi w tej cholernej mgle...
Jest też kapliczka w skalnym zagłebieniu wśród kamulców. Niestety jest mocno porozbijana :( Nie wiem co musi mieć we łbie typ, który wyłazi w takie miejsce, specjalnie zadaje sobie trud i pnie się pod górę, a potem niszczy taką uroczą kapliczke?? I to raczej nie jest ten przypadek, że nabuzowana ekipa, która wraca z dyskoteki, wywraca kosze czy łamie ławki, bo akurat weszły im w drogę.
Dobrze, że ktoś ją naprawił! "Matka Boska Trudnych Szlaków" - tak zwą mieszkankę tego skalnego zagłębienia. Ciekawe czy są jakieś hardkorowe babuszki, które by tu przychodziły śpiewać na majówki?? :)
Schodzimy niżej i niżej. Na łąkach nad wsią uderza nas wiatr, wcześniej w lesie w ogóle nie było go czuć. Też dopiero tu zauważamy jak te wszystkie chmury zapierniczają!
Mamy więc Rabkę Zaryte, peryferyjną dzielnicę położoną przy szosie w strone Raby Niżnej. Mijamy kilka starych, drewnianych domów, dających obraz jak kiedyś było tu sympatycznie.
Zazwyczaj miło się wędruje okolicą przykolejową :)
Mamy szczęście - trafiamy na przejazd parowozu! :) Nie dopisuje ono jednak w 100%. Nie damy rady podjechać nim do Chabówki, bo jedzie w przeciwną stronę ;)
Wspinamy się pod górę między Banią a Grzebieniem.
Jest takie powiedzenie "zamieść coś pod dywan" - ale żeby od razu cały samochód??? ;)
Schodzimy do Rabki. Zaczyna lać, a my mamy całe miasto do przedeptania.
Coraz mniej ochoczo myślę o noclegu w namiocie, rozkładaniu go na mokrej trawie. Świdruje więc oczami w każdy drewniany pensjonat pokroju np. tego. Może wynajmują w nim pokoje? A przy okazji będzie można połazić przepastnymi korytarzami albo zajrzeć na strych. Niestety wszystko pozamykane... :( Jak potem wyczytałam w intenecie - budowla nazywa się willa Józef i nawet jest na sprzedaż.
Mijamy też taki fajny budynek. Tu na bank trzeba by wbijac na dziko, bo to już raczej ruina. Wszystko jest jednak pozamykane, a poza tym miejsce jest już zasiedlone - przez gołębie. W środku zapewne nie ma gdzie położyć karimaty i się nie usyfić w g...
Pozostaje więc stary plan - rozbić się gdzieś na zboczach Zbójeckiej Góry, aby jutro mieć blisko na zejście do Chabówki. Wąskie, asfaltowe drogi prowadzą przez kolejne skąpane w deszczu przysiółki.
Czemu akurat wybraliśmy to miejsce na ostatni biwak? Zbójecka Góra jako jedyna w okolicy zdawała się być niezabudowana przysiółkami. Na miejscu jednak okazuje się, że rozłożyła się tu obwoźna bacówka. Gdzieś w dali biegają owce (słychać tylko ich beczenie we mgle). Widać za to wyraźnie dwa psy pasterskie, co od razu zniechęca nas do noclegu tutaj, a także dalszego spacerowania po terenie owczym. Teraz psy odgwizduje pasterz. Są wychowane, posłuszne, zaraz chowają kły, przestają ujadać i biegną w kierunku wskazanym przez szefa stada. Ale chyba nas tu nie trzeba. Trochę słabo zostać zeżartym wychodząc w nocy do kibla, jak akurat pasterz będzie smacznie spał.
Osiedlamy się więc ciut wcześniej, w chaszczu na skraju łączki. Dość wczesnie wpełzamy do namiotu bo zaczyna lać bardzo solidnie. W tym roku chyba w każdy weekend w górach leje. Tylko skąd pogoda wie, że akurat jest sobota???
Rano chmury nieco pękają, czasem błyśnie nawet słońce.
Nad Gorcami tworzą się ciekawe formacje z mgieł.
A my suniemy w stronę powrotnego pociągu. Lokalne koty się nam bacznie przyglądają.
Czasem wpadnie w oko jakiś widoczek...
albo ciekawa faktura drewna na jakiejś wymuskanej willi.
Jesteśmy na stacji trochę wcześniej, jak mamy to w zwyczaju. Początkowo mamy zamiar zaopatrzyć się w piwo i spożyć je gdzieś w terenie przykolejowym.
Jednak nie znajdujemy odpowiednio dogodnego miejsca (tzn. zadaszonego), nie ma też sklepu z zaopatrzeniem. Ale trafiamy na bar! Taki baaardzo pasujący do miejsca, w którym się znajduje! Nie ma wątpliwości, że jest to miejsce zaraz przy torach! Miło w nim posiedzieć, zwłaszcza, że znowu świat nawiedziło oberwanie chmury!
Na koniec zdjęcie związane z pewnym zakładem ;) Kto ma wiedzieć - ten wie ;) A dla pozostałych po prostu idiotyczna fotka w kiblu pociągu pośpiesznego, który nas wiezie do domu z ociekających wodą gór ;)
KONIEC
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O mamo, podjechał taki parowóz a Wy nim nie pojechaliście tylko dlatego że jechał w drugą stronę? Ja takim parowozem w takim wagonie pojechałbym nawet gdybym miał wracać ze 2 dni! :)
OdpowiedzUsuńByć moze popełnilismy błąd... Moze trzeba było jechac?
Usuń