bubabar

wtorek, 11 maja 2021

Raduchów - wyludniona wieś (2021)

Raduchów leży sobie nad Prosną i na chwilę obecną jakaś połowa wsi jest opuszczona. Z wielu domów mieszkańcy się wyprowadzili z racji na plan budowy zbiornika retencyjnego, którego wody zaleją te tereny. O zbiorniku mówi się od ponad 40 lat, ale póki co Prosna płynie sobie spokojnie - czego nie można mówić o życiu mieszkańców wioski, bo ci, którzy tu pozostali, nie znają dnia ani godziny. Bo może jednak plan powróci i zostanie kiedyś wprowadzony w czyn? Temat zbiornika jest chętnie podnoszony przy każdych lokalnych wyborach, ale nigdy jakoś nie ma pieniędzy na ową inwestycję... W wiosce nie ma praktycznie nowych domów (oprócz jednego malutkiego domku letniskowego) - chyba nie dają pozwoleń na takowe budowy. Wszystkie drogi prowadzące do Raduchowa są wyboiste i nie zawierają w sobie zbyt wiele asfaltu. Przybywając tu więc ma się wrażenie podróży w czasie. Czyli coś, co lubimy najbardziej!

Byliśmy tu już przejazdem we wrześniu (relacja) ale akurat wtedy okoliczności nie były sprzyjające, aby spokojnie pozwiedzać. Poza tym wyczailiśmy wtedy tylko bardzo niewielki sektor opuszczonych domów, a o pozostałych malowniczych miejscach położonych dalej - nie mieliśmy zielonego pojęcia.

Mając w pamięci trasę do Raduchowa, prowadzącą od Przystajni przez stary, drewniany most - jedziemy jak po swoje. Tym razem w dużo liczniejszej gromadzie, bo w ponad 10 osób.


Tak… Takim orszakiem to nie ma opcji gdzieś przemknąć niepostrzeżenie i przedrzeć się przez krzaki z dala od oczu miejscowych. Ma to swoje wady przy zwiedzaniu miejsc opuszczonych czy innych nieoczywistych atrakcji turystycznych. Acz z drugiej strony często lokalny bohater, który oczywiście doczepił by się do pojedynczej osoby czy rodziny z dzieckiem, że nie wolno, że zadzwoni po policję - gdy widzi konkretną ekipę, to odwaga i chęć ratowania świata mu spada - i prędzej się zaszyje w piwnicy niż wyjdzie drzeć jape.

Mijamy mostek i kierujemy się w stronę wspomnianej wioski piaszczystą drogą… I bęc! A raczej mlask?


Bo okazuje się, że owa droga to piaszczysta przestała być dawno… Letnie drogi a drogi wczesnowiosenne - to zupełnie inna bajka! Im dalej to błota coraz więcej i na pewnym etapie dochodzimy do tego, że nie przejedziemy! Nie ma szans! Może jeszcze lekkie osobówki by przemknęły, ale tłusty busio zaryje się tak, że nie wyrwą go trzy traktory! Zawracamy… Pojedziemy dookoła i spróbujemy drogi od Cegielni. Szczęśliwie wszyscy dali radę odkleić się od powierzchni bagiennych i zawrócić bez wpadania do rowów. Ufff.... A wyglądało to już bardzo źle!




Wjeżdżając do Raduchowa od zachodu wita nas taka oto malownicza aleja!


Pierwszy namierzony dom stoi w dużym odosobnieniu, wśród pól i zagajników. Dosyć spory, ceglany, otoczony zabudowaniami gospodarczymi.




Ktoś tu nadal składuje siano, na które dzieciaki nie omieszkają powyłazić.



Dziś kabak nie jest jedynym przedstawicielem zwiedzającej dzieciarni. Jest z nami również Żabon, lat 3. Niektórzy twierdzą, że zwiedzanie ruin jest mało atrakcyjne dla dzieci. Nic bardziej błędnego! O! Już wyfasowały stare, plastikowe samochodziki!


Albo wózek!


A ten samochód chyba całe swoje życie marzył, aby posiedzieć na kanapie. I wreszcie się spełniło! Stąd zapewne ta uśmiechnięta i szczęśliwa mina!


We wnętrzach znajdujemy też lampkę…


Kalendarz strażacki sugeruje kiedy mniej więcej zniknęli stąd ludzie…


(acz można się pomylić - u nas w kuchni wisi jeszcze kilkunastoletni kalendarz po poprzednich właścicielach mieszkania ;) Jakoś się nie złożyło, żeby go zdjąć ;)

Uchwyty do szklanek z dawnych lat - zdarzające się jeszcze na wyposażeniu PTSMów czy baz wypoczynkowych nad jeziorami.

No i oczywiście kibelek. Nie omieszkam skorzystać! :)


Na jednej z komórek narysowany jest jakiś numer ewidencyjny. Później widzimy te numery na wszystkich opuszczonych obejściach. Ktoś tu coś oznaczał w ten sposób.


Łazienkę mieli tu całkiem porządnie zrobioną! Nawet kafelki jeszcze nie poodpadały...


Tu i ówdzie walają się resztki pościeli, ubrań czy mebli..




W oknach trzepotają firany. Nadaje to klimatu miejscu, zwłaszcza jak wchodzisz sama i nagle wiuuuuu wszystko tańczy, a z parapetu akurat upada spodeczek...


Ale to tylko wiatr... No bo okna oczywiście musiał ktoś poroztłukiwać. To plaga opuszczonych miejsc - grasujące zastępy miłośników dźwięku tłuczonego szkła i demolki… :(



Są też na wyposażeniu firany z pajęczyn.


A tu chyba kilka pająków wkomponowało się w swoje nitki na zawsze…


Zdjęcie Chrisa chyba wyszło najmroczniej:


Akuku! (zdjęcie zrobione przez Bożenkę)




Kolejny dom też jest ceglany, ale dla odmiany ma skośny dach. Dawny ogród porasta skłębiony chaszcz kolczastych roślin. Do muru przytulił się wysoki świerk. Pewnie gdyby nadal mieszkali tu ludzie to juz dawno by mu zrobili kęsim.


Firana wylazła z okna. Kabakowi skojarzyła się ze ślimakiem, który wylazł z muszelki.


Zaraz po wejściu w progi tego domostwa dostajemy zawrotu głowy. Wita nas boazeria, ale jakaś taka psychodeliczna. Jej asymetria ułożenia powoduje zaburzenia równowagi. Przez chwilę też wydaje mi się, że dach wali mi się na łeb.


Do pokoi zaczynają się wdzierać bluszcze…



Obecność firan i żaluzji im również nie przeszkadza!



Fajny stolik tu mieli!



Przepaściste stodoły..




Butwiejące płoty stające się powoli nawozem dla krzewów...


Jedna z przylegających do domu szop robi na nas mega wrażenie! Całe ściany są wyłożone fragmentami skrzynek po herbacie z Bangladeszu! Ot powiew pełnej egzotyki nad Prosną! Ciekawe czy właściciel posesji zrobił taki wystrój ze względów estetycznych czy po prostu miał taki budulec?






I miał też jakiś dyplom! Ale jaki - to się już nie dowiemy…


A przez okienko widzimy, że tych domów wydmuszek to jest tutaj znacznie więcej!




Następny dom wykazuje podobny poziom obluszczenia, ale większy omszenia, no i zamiast cegły jest szary pustak.


I znowu te numery wysprejowane na elewacji…


Ten dom jest utrzymany w konwencji obuwniczej - zupełnie jak pewna zatoka w Albanii! ;) Są buty damskie, męskie i dziecięce. Zimowe i letnie. Zwykłe i takie z łyżwami bądź wrotkami. Leżą i wiszą. Do wyboru do koloru.




(zdjęcie Bożenki)

Nawet ścienne rysunki skupiają się na tym aspekcie.


A nie, przepraszam! Można odnaleźć także przedmioty związane z górną częścią korpsusu. W ogrodzie kaski wypuszczają wiosenne świeże pędy!


Na strychu wisi też pętla, łagodnie bujając się na wietrze. Jakaś taka profesjonalnie zawiązana. Chyba ktoś musiał tu robić jakiś plener fotograficzny lub filmowy. Nie wiem czy tak było w rzeczywistości, ale jakoś wszyscy bardzo chcemy w to wierzyć ;)


Zaciekawiony kabak w mrocznej scenerii (zdjęcie Bożenki)


A drzwi, niezależnie od wielkości czy miejsca gdzie prowadzą, skrzypią i wypadają z zawiasów…




Zaokienny klimat komponuje się z tym wewnątrz pomieszczeń.




Dalej kierujemy się pieszo, brukowaną drogą pełną kałuż, które nie omieszkamy wykorzystać w sposób zróżnicowany.


(zdjęcie Bożenki)

Ech... jak już rzadko na obecnych wsiach można spotkać takie płoty!


Dom zamieszkiwały niegdyś jakieś pobożne osoby.



Na stanie mieli również dzieci.



Narty, liczydło i typowe ilustracje w zeszycie do religii ;)


A tu z dumą przyznam, że naprawiliśmy podartą fototapetę! Coś jak puzzle dla dzieci do lat 2 ;)


Kabak i jego fanty ;)


I to samo miejsce z lotu zmutowanego chrabąszcza, którego wypuścił Dawid.


Ekipa kolektywnie śledzi podniebne poczynania chrabąszcza ;) Zdjęcie Bożenki.


A ten dom to prawie przeoczyliśmy!



Nawet fotele zapodały tutaj maskowanie!


W środku można przysiąść na mięciutkich, acz mocno zakurzonych (zatynkowanych?) kompletach wypoczynkowych.


(zdjęcie Bożenki)

Gazeta z czasów, gdy nasz busio był nowy i wart miliony!


Czyli jak nie czytasz akurat tej gazety - to zostaniesz uznany za zmarłego! Proste i logiczne!


Przeciąg o zapachu historii...


No poważnie - podmuch przywiał nam pod nogi akurat tą gazetę…


Powiew nowoczesności tyż jest!


Gdy ciekawość walczy ze strachem...

(zdjęcie Bożenki)



Docieramy w końcu do ostatniej ulicy wioski (albo pierwszej - zależy jak na to spojrzeć ;) ) Droga jest wyjątkowo asfaltowa, ale przy niej stoją same opuszczone domy. Tu część dzielnej ekipy została uwieczniona jak podąża ku kolejnym ciekawym miejscom!



Asfalt staje na wysokości zadania i za chwilę się jednak kończy!


Chyba jakieś nietypowe podłączenie do prądu?


Domek drewniano - ceglany. Z eternitem muśniętym mchem. Szkoda, że tak rzadko jest możliwość taki domek wynająć i w nim legalnie zanocować...





Wyjątkowo ten jest zamknięty, więc zaglądamy tylko przez okno. Jak widać palono tu chyba ognisko z książek i biesiadowano przy nim siedząc na kanapach.


Znaleziska ogrodowe! Skądinad ciekawe ustrojstwo - ni to widły, ni to grabie?


Kolejne domostwa prawie udaje się przegapić. Jeszcze miesiąc i całkiem nie będzie ich widać z ulicy!



Zagłębiamy się w mroczne wnętrza. Jakoś tutej jest wyjątkowo ponuro. Może dlatego, że jakby trochę okopcone od pożaru? Może z racji na małą ilość wpadającego światła? Może wiszące wszędzie ubrania, sugerujące, że zaraz ktoś wróci i je nałoży? A może zatęchły zapach tych wszystkich skłębionych szmat? Meble są tu chyba dużo starsze niż w pozostałych chałupach. I takie solidniejsze, z grubych, ciężkich kawałów drewna.






Rowerkiem już nie pojeździmy…


Obwalające się drzewo wyrwało kawałek płotu.


A ten płot to mi się jakoś kojarzy z cmentarzem!


Dachy stodół osiadają, tworząc fantazyjne kształty pogiętych kratownic..


I chyba ostatnia na ten dzień chatka, otulona kłębami bluszczu i nieśmiało zaczynającej kwitnąć forsycji.







Jak nic te kasetony ktoś skubał! Po kiego czorta? One same tak nie odpadły!


Co za chamstwo! Skandal! W gumiakach na skórzaną kanapę!! :)


A kanapowy wypoczynek mija z takim widokiem!



Nie zwiedziliśmy wszystkich domów. Kilka na bank zostało, gdzieś na bocznych dróżkach. Jedna chatka była np. na środku zaoranego pola i nie chciało nam się taplać w błocie oraz ryzykować spięć z rolnikiem, który zapewne naszą kolumnę aut śledził zza firanki ;) Do jednego z domów już już prawie wbijaliśmy, ale okazał się zamieszkany… Dym z komina leciał… ;)

Jest też chyba coś takiego, jak stopniowo wkradający się przesyt i zmęczenie powtarzalnością. Przynajmniej ja tak mam. Pierwszy dom zawsze zwiedza się z otwartą japą i duszą pełną oczekiwań. Zagląda się w każdy kąt i bierze do ręki każdą rzecz. A potem ten zapał słabnie. Dziesiąta chata tego dnia - już oddziałuje mniej, i mniejsza jest presja, aby gnać do kolejnych. Zaczęło nam też burczeć w brzuchach i najmilsza była myśl o ognisku na Końcu Świata. Więc i tam skierowaliśmy swe kroki, zostawiając w mgle i mżącym deszczu na wpół opuszczoną wieś, z jej problemami i niepewną przyszłością. Na pewno zostanie w naszej pamięci jako miejsce niezwykłe, bo jednak rzadko zdarza się, aby w polskich warunkach było gdzieś aż takie nagromadzenie niezamieszkanych domów.

Może kiedyś w przyszłości będziemy się kąpać, pływać łódka i patrzeć w jakieś szumiące wody zbiornika skrywającego w swej toni resztki zarośli, cegieł i zapomnianej historii. I z nostalgią wspomnimy “stare dobre czasy” i ten wyjątkowo zimny kwiecień roku 2021...

2 komentarze:

  1. To są "widły" do ziemniaków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dzieki za informacje! Jak sie czlowiek od dzieciaka hoduje w miescie - to takich rzeczy nie wie!

      Usuń