bubabar

środa, 17 marca 2021

W drodze do przedszkola (Oława - Zwierzyniec) cz.2

Zapiski ze zwykłych dni...

TUTAJ można znaleźć pierwszą (zeszłoroczną) część opisów z przedszkolnych szlaków.


I znów minął rok. Kolejny rok naszych codziennych "wypraw" na Zwierzyniec. Zwijającej się spod nóg taśmy i pozornie jednolitych widoków.

Przejście pod blokiem zwane przez kabaka "paszczą". Przecinamy dużą szosę prowadzącą w kierunku Jelcza. Falisty chodnik pod topolami i kolejna ulica. Ścieżka wklinowana pomiędzy Odrę a mur fabryki. "Szurak" - zgrubienie na asfalcie, w które zawsze szuramy nóżkami. "Kaczy most" zwany również "patysiowym" na ciepłym, fabrycznym potoczku, który nie zamarza nawet mroźną zimą i kaczuchy grzeją tu sobie kupry. Łamanie chabaziów i rzucanie ich z mostku. Popłyną czy nie? Który pierwszy? A może wiatr zwieje je na brzeg? Zardzewiała latarnia, gdzie "tankujemy benzynę" robiąc "uuuuu". Drugi most, ten nad śluzą, gdzie zawsze wieje i trzeba trzymać czapki, już nie wspominając o parasolach. Chodniczek skrajem parku. Druga, mocniej śmierdząca fabryczka, do której zawiją terkoczące ciężarówki - kontenerowce wypełnione śmieciami. Trzeci most zwany "rybim", bo tu zawsze kabak zjada rybkę - żelka. Potem stare ceglane kamieniczki, murek przy małym sklepiku, kamienica miłosników spożywania na świeżym powietrzu, "gęsiowy" dom, zielona furtka, za którą czai się wściekły pies i zawsze trzymamy kciuki, aby była zamknięta. Domek z jabłonką i kopanie zgnitych jabłuszek. I już przedszkole...

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Można by powiedzieć, że tylko wyć z nudów. Ale my jakoś pokochałyśmy tą naszą nadodrzańską trasę - i przemierzałyśmy ją nawet wtedy, gdy źli ludzie zamknęli nasze miłe przedszkole. A poza tym, oprócz opisanego powyżej schematu i monotonii - każdy dzień wnosi coś innego, nowego, niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju.

RÓŻNE ŚRODKI TRANSPORTU


W większości przypadków drogę do przedszkola pokonujemy pieszo. Czasem, gdy jest ciepło i ładna pogoda, to zabieramy ze sobą rowerek. Łączy się to jednak z takim problemem, że w jedną stronę trzeba takowy nieść pod pachą - jest za niski, żeby go prowadzić, a w przedszkolu nie bardzo jest gdzie go przechować. No ale troche w ten sposób udało się pojeździć (i pobiegać ;) Tu też czai się odpowiedź na pytania, które pojawiły się kilka razy w różnych komentarzach - jak się udało nam schudnąć ;) I właśnie w drodze do przedszkola kabak nauczył się jeźdżić na rowerze - na którymś etapie odczepiliśmy boczne kółeczka. Szkoda, że nie można tego samego zrobić z pływaniem! ;)



Kiedy się nie chce człowiekowi targać roweru - zawsze można zabrać hulajnogę. Lżejsza, poręczniejsza a i potem tak szybko biegać nie trzeba ;)


Tego roku, po raz pierwszy od fest dawna, w Oławie spadł śnieg, który utrzymywał się dłużej niż godzinę. Można więc było wyjąć z piwnicy sanki i użytkować je w celu przewożenia żywego ładunku. Ładunek się cieszył i tarzał w śniegu. Trzeba więc było zabierać dodatkowe ubranie na zmianę i od tego nieraz ropoczynać dzień ;)





BARKI

- to już niestety nie środek transportu do przedszkola (choć wciąż nie tracę nadziei, że kiedyś się uda takową przejechać), ale ważny element naszych nadrzecznych wędrówek.

Rzecznych pływadeł spotkaliśmy w ciągu ostatniego roku kilka. Zazwyczaj barka przepływa obok i tyle. Jak mamy szczęście i znajdziemy się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie, to możemy sobie obejrzeć jak się takowa śluzuje. Acz raz trafiło się nam istne widowisko! Przedstawienie o skomplikowanym scenariuszu na około godzinę!

A więc najpierw barka wyłania się ze śluzy.


Wiezie jakieś gigantyczne, plastikowe, niebieskie beczki!


Zbliżenie. Wśród załogi widać konsternację, nerwowe rozmowy. Widać, że coś rozważają, planują, w ekipie są jakieś różnice poglądów.


Po raz pierwszy mamy okazję oglądać jak barka cumuje. Kabak zawsze się dopytuje po co są te słupy wystające z wody - i tu ma możliwość naocznie się przekonać, że jej nie oszukiwaliśmy.


"Pchacz" odłącza się od zestawu...


I mocno gazując daje w długą w sina dal!


Rozważamy czy te baniaki zostały właśnie dowiezione na swoje miejsce? Może dla pobliskiej fabryczki są przeznaczone? Ale jak u licha chcą je tutaj wyciągnąć na brzeg? Ciężko sobie wyobrazić wielki dźwig meandrujący między drzewami po wąskiej ścieżce, który nie zwala się ze stromej górki, opadającej tu w stronę przywiązanej właśnie barki.


Odciążony stateczek ochoczo sunie w stronę mostu.


I wszystko staje się jasne! Oni popłyneli zobaczyć czy się zmieszczą pod mostem! Dawno barki nie pływały bo była powódź, a nadal woda jest dosyć wysoka!


Wygląda więc na to, że meldują komu trzeba, że "przejdą", zabierają przyczepkę i oddalają się niespiesznie w kierunku Wrocławia.



A tu inna barka się śluzuje. Zdjęć za dużo nie ma bo w ciemnościach słabo wychodzą.


Inne barki. Ta chyba wiozła na grzbiecie jakiś żółty stateczek spacerowy?





Malutki stateczek też się śluzuje. Ciekawe czy np. dla pontonu by otwarli śluzę, czy jednak by trzeba przenosić brzegiem?






NIEOCZEKIWANE ATRAKCJE


Któregoś razu przechodzimy sobie przez most i wiatr owiewa nas zapachem spalenizny. Ale nie takiej miłej jak z ogniska, ale aromatem palonej gumy czy plastiku i to o natężeniu silniejszym, niz to, które zazwyczaj wydobywa się z domowych kominów. Im dalej - tym zapach nabiera siły! Na skraju małego parku wszystko staje się jasne! Spalony samochód!! I to chyba w miarę niedawno, bo stoi jeszcze w pianie, którą zapewne go gasili. Acz ciepły już nie był - macaliśmy! ;) Kto i po co go tutaj spalił - nie udało się dowiedzieć. Wieczorem już go chyba nie było.






Napotykamy też inny wrak auta. Ten akurat przyniosła powódź!



Innym razem odkrywamy na brzegu rybę giganta! Puszka po piwie dla porównania wielkości.


Toż ona musi ważyć ze 20 kg! Skąd się tu wzieła? Sama na brzeg nie wylazła, to jasne... Ale czemu ktoś, kto ją złowił, jej sobie nie zabrał? A jeśli nie chciał jej zabierać - to czemu nie wypuścił z powrotem do wody? Nie prosto chyba wyciągnąć takiego olbrzyma na brzeg.. I zadać sobie tyle trudu, aby tak po prostu zostawić? Żal ryby... i żal zmarnowanego jedzenia... Mogła sobie dalej żyć albo cieszyć czyjeś podniebienie opieczona w bułeczce..


Psy, koty czy inna zwierzyna kręcąca się w tych okolicach również jakoś nie korzysta z tego podanego na tacy przysmaku... Ryba leży w tym samym miejscu jeszcze dobrych kilka dni. I puchnie... Zaczyna wyglądać jak balon! Już się boje do niej podchodzić, że strzeli, gdy akurat będziemy obok. A ulec ochlapaniu wnętrznościami zdechłej ryby, pewnie w połaczeniu z robalami, jakoś wybitnie nie mam ochoty!


A któregoś dnia ryba znika... Jak sen... Tak samo tajemniczo jak się pojawiła.. Zostaje jedynie kilka łusek i z lekka wygnieciona trawa...

Zaraz przy dużym moście odkrywamy drzewo ścięte przez bobry.. kurcze... prawie środek miasta a one tu tak ochoczo urzędują? Chyba 200 metrów od naszego bloku tak sobie poczyniają! Toperz się śmieje, że niedługo za opony w busiu się zabiorą ;)


"Wypluwki" podwodnych poszukiwaczy skarbów. Kilka razy ich spotykamy. Przychodzą z długimi linkami, na końcu których są przywiązane bardzo silne magnesy - takie o udźwigu nawet kilkanaście kg. I wyciągają żelastwo z dna rzeki. To co im nie podejdzie - zostaje na chodniku. Omszałe, pordzewiałe, porośnięte małżami. O nieznanej historii i pochodzeniu. Zazwyczaj po kilku dniach znika.. Nie wiem czy zabierają je złomiarze czy jakieś miejskie śłużby. Zostaje tylko rudy ślad na betonie, a i ten po jakimś czasie wymywają deszcze... Aż do następnego ujawnienia się "poszukiwaczy pereł". Aha! Miłośnicy skarbów zawsze łowią z mostów! Są zazwyczaj mało rozmowni, łypią spode łba i nie pozwalają fotografować swoich zdobyczy.




Często po drodze spotykamy transport wózeczkowy. Co na tych wózeczkach nie jeździ! Przeważnie złom albo opał, acz kiedyś jechała też piramida ośmiu opon! W rejonie kręci się również dużo kotów, zwłaszcza już na Zwierzyńcu. Zarówno jedno jak i drugie dość ciężko sfotografować, więc przykładowych fotek jest niewiele...





WSCHODY I MGŁY


Często same warunki atmosferyczne uatrakcyjniają nadrzeczną wędrówkę, sprawiając, że jest ona zupełnie inna niż dnia poprzedniego. Czasem zdarzy się wielka mgła. Taka tłusta, gęsta i namacalna, gdy w niebycie znika drugi brzeg, a most zdaje się prowadzić donikąd.





Moim zdaniem najpiękniejsze są te mgły, przez które właśnie zaczyna się przebijać słońce - i stają się one żółte i świetliste.


Krótkie zimowe dni powodują, że mamy okazję podziwiać wschody słońca nad rzeką - z całą właściwą im paletą barw i kombinacji.
























Brzegi oświetlone ciepłymi promieniami wschodzącego słońca - efekt jakby jesiennych liści!



A najcudniejsze to są mgły unoszące się kłębami nad wodą!! Gdyby jeszcze zdjęcie potrafiło oddać to jak one wirują!


I to samo - ale w wersji zimowej, nad rzeka pełną płynącej kry. Im zimniej - tym bardziej malowniczo wyglądają dymy okolicznych fabryczek. Są takie bardziej okazałe, gęstsze i bardzie buchające!


Ciekawe jest też wschodzące słońce nad fabryczkami - gdzie z lekka zatraca się granica gdzie chmura, gdzie mgła, a gdzie dym czy para.








Dym leci nie tylko z komina, również z otworu jakby w środku dachu!


Odkrywamy też kłęby pary wydobywające się zza płotu. Ki czort?


Wychodzi na to, że dymią te "baseny". Nie wiem co w nich trzymają, ale ciekawie to wygląda w mroźny dzień!



Nie omieszkam też upolować jakieś "kwaśne mleko" - mój ulubiony rodzaj chmur!





ZIMA


I w tym roku stała się rzecz niepojęta i dawno niespotykana! Oławę zaatakowała zima! Jest więc taki czas (na szczęście niedługi), że do przedszkola brniemy po kolana w śniegu albo w zadymce i dujawicy!





Nasza osiedlowa ciepłownia więc grzeje na maksa.


W garażach też się dogrzewają.


Tak.. Wiem... Większość ludzi nie lubi dymów i się nimi nie zachwyca. Ale ja mam inaczej. Ja jestem z Bytomia ;) Widok dymu (i zapach) daje mi poczucie radości i bezpieczeństwa - pewnie podświadomie przywołując wspomnienia z sielskiego i szczęśliwego dzieciństwa :)


LÓD


Jak zima - to nie tylko śnieg, ale i lód! Ów w różnych formach będzie nieraz bohaterem naszych wędrówek. Po pierwsze kanał zamarzł. Ten wzdłuż którego idziemy.


Nawet niektórzy po nim łażą... Nie wiem czy wiedzą, że 100 metrów dalej jest wypływ ciepłego potoczku z fabryczki. Bo kaczki to wiedzą! Całą zimę się tam grupują i grzeją kupry!


Na brzegach kanału tworzą się fajne zwałowiska kry!



Pod krą jest powietrze, bo woda opadła. Fajnie więc można sobie ją łupać i nie ulegać zamoczeniu.


Główne koryto Odry nie zamarzło. Ale płynie nim kra... codziennie gęstsza... Acz nie doczekaliśmy momentu, aby Odra zamarzła całkiem.





Struktury lodu najciekawiej obserować z bliska.










Zupełnie jak meduza!


Zalodziałe kawałki stopnia wodnego przy żółtej kładce.



I jedna z moich ulubionych rzeczy związanych z zimą! Sople!!! Coś, co kiedyś było naturalne i popularne, a teraz z uporem maniaka się z tym walczy! Jak z trawą na wiosnę... Ale za murem fabrycznym przetrwały! Tu nie ma przypadkowych przechodniów, którzy mogą się poczuć zagrożeni i dostać ataku paniki. Tu sople mogą szczęśliwie sobie wisieć do kolejnej, solidnej odwilży!







PTAKI


Jak towarzyszy nam rzeka - to oczywiste jest, że również będą tam ptaki wodne. A w tym roku jest ich wyraźnie więcej niż w latach poprzednich. Nie odleciały? Przywędrowały z innych rejonów Polski, bo się zwiedziały, że Dolny Śląsk ma wyjątkowo łagodne zimy? Jedna czapla pozuje przy śluzie.




Stado kormoranów. Czegoś podobnego to jeszcze nigdy nie widziałam. Nawet w jakiś super - rezerwatach reklamujących się jako "wyspy kormoranów". To stado chyba gdzieś migrowało, bo takowe zjawisko było tylko w jeden dzień. Normalnie kormorany na Odrze występuja, ale raczej bardziej pojedynczo. A tu były ich dziesiątki, a nawet nie wiem czy nie setkami wirowały na granicy powietrza i wody, drąc dzioby i bijąc skrzydłami aż tupało w uszach!














Gęsi koło starego domu. Już na wyspie, kilka domów od przedszkola.


Jest napis 1792. Czyżby ten dom serio miał aż tyle lat?


A tu piskle wypadłe z gniazda. Później się okazało to raczej "podlot", który już nieraz gniazdo opuszcza wyruszając na coraz dłuższe wycieczki. Kabak oczywiście chciał go zabrać do domu. To nie brzmiało jak dobry pomysł, ale też nie mogliśmy go zostawić na środku ścieżki, gdzie jeżdża rowery, a ludzie masowo wyprowadzają psy. Ostatecznie zrobiłam mu tymczasowe gniazdko wyplecione z trawy i posadziłam w nim na dosć wysokim ścietym pniu. Donośny świergot z pobliskiego krzaka sugerował, że jego mama jest gdzieś blisko!



KRATOWNICA


Miejscem budzącym od zawsze nasze zaintresowanie jest metalowa konstrukcja położona na skraju wyspy. Nie wiem jakie jest jej przeznaczenie... Może w celu ochraniania koniuszka wyspy przed rozmyciem?


W czasie powodzi zalewa ją zupełnie - jest gdzieś na lewo od mniejszego krzaczka ;) Ale o wielkiej wodzie bedzie w kolejnym odcinku.


Przy niskim stanie wody można do owej kratownicy spokojnie podejść. Jest wtedy zazwyczaj zawalona belami drewna, patykami, śmieciami i wszystkim co osadziła tu woda. Idzie się więc po bezładnej napowietrznej konstrukcji drewnianej, zupelnie nie wiedząc co jest pod spodem. Trzeba uważać bo noga lubi wpaść w solidną dziure i potem niełatwo ją wyciągnąć. Nadmienię, że kabak ma ułatwione zadanie. 20 kg przejdzie bez problemu, a 60 kg się obwali i ugrzęźnie ;)




Widziana spod kratownicy fabryczka - wzdłuż muru której codziennie tuptamy.


Kratownca w śnieznej zadymce prezentuje się nieco surealistycznie.


Zimą kratownica stoi częściowo w wodzie. Nie podchodzimy. Tak jak wpadanie w patykowo - błotnistą breje można zaryzykować, to obwalenie się z lodem już brzmi niezachęcająco. Dziś więc nie poklepiemy w pordzewiały filar.




Czasem poziom Odry jest bardzo niski. Mozna wtedy wleźć pod duży most i skorzystać z tamtejszych atrakcji! (zwłaszcza przydatne, gdy osiedlowe place zabaw były otaśmowane i obwieszone wrażymi kartkami z zakazami.




"Żółta kładka" widziana od drugiej strony. Z tego rzutu widzimy ją bardzo rzadko.


A tu widok z "rybiego mostu", z lekka przyzoomowany. Dopiero po ponad roku codziennego mijania, wypatrzyliśmy stare, niemieckie napisy na małej śluzie koło ruin młyna! Dolny Śląsk nie przestaje zaskakiwać!




Ten budynek, również położony koło starego młyna, też mijamy codziennie.


I wzbudzał on już nasze zainteresowanie, nieraz kukaliśmy do środka przez okienka, próbując odgadnąć czy ów działa, jaką funkcje pełnią ogromne hale lub czy może jest on opuszczony? Więc gdy pewnego dnia zauwazamy wywalone drzwi - nie omieszkamy skorzystać z tej okazji i rozejrzeć się dokładniej w jego środku.








Zwraca uwagę duża ilość solidnych, metalowych sprzętów.



W podłodze jest sporych rozmiarów otwór prowadzący na niższy poziom budynku. Jednak nie jest to zwykła piwnica - wyraźnie słychać, że szumi tam woda! Gdzieś tu pod spodem przepływa jedna z odnóg Odry! Kusi, aby tam zejść i dokładnie się przyjrzeć podziemnej rzece, ale niestety nie widzimy technicznych możliwości dla naszej ekipy... Budynek z obecnością podziemnego przepływu przypomina nam szumiący bunkier/śluzę przy moście w Ołoboku!


Biura tu też były.


Po drodze do przedszkola zdarzyło się również wiele sytuacji, które zapadły w pamięć, ale nie udało się ich zarejestrowac na zdjęciu. Jeden z żulików (z kamienicy na zakręcie) nagminnie chodzi środkiem ulicy i śpiewa albo wygłasza wykłady na tematy zróżnicowane. Dwóch przybyszy zza wschodniej granicy stało kiedyś na mostku i snuli wspomnienia z odsiadek w ukraińskich pierdlach (ech... żadnego innego dnia nie rzucaliśmy patyczków przez godzinę! ;) Kabaczę było zachwycone i zdumione z takiego nagłego przypływu nieuzasadnionej dobroci mamusi. A mi uszy rosły do tych przedziwnych historii ;) Widzieliśmy jak ptak porywa rybę i unosi ją w dziobie w nieznaną dal. Nie zawsze było różówo... Wyliśmy do księżyca ze złości wdeptując po raz kolejny w aromatyczną psią kupę czy śledziliśmy wzrokiem za parasolem, który wiatr wyrwał z rąk i uniósł poza zasięg naszych możliwości jego odzyskania... Były setki ulotnych wrażeń, których teraz sobie za cholerę nie przypomnę i nie mają one żadnego znaczenia pojedynczo, ale zlały się one w ogólne wrażenie i sympatię do przemierzanej codziennie trasy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz