bubabar

sobota, 6 marca 2021

Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek) cz.18 (2021) - między Kopaniem a ujściem Nysy Kłodzkiej

Jak tylko stopniały śniegi, ruszyliśmy na poszukiwania kolejnych starorzeczy. Tym razem mamy na oku teren pomiędzy wioską Kopanie a Nysą Kłodzką, która tutaj niedaleko wpada do Odry.

Pierwsze starorzecze przytyka do wsi.



Przedostanie się na drugą stronę jeziorka okazuje się dużo prostsze niż myśleliśmy!


I tu odkrywamy smutną prawdę - zwały śniegu faktycznie prawie wszędzie stopniały, ale wszelakie bajora nadal są zamarznięte.. Więc na piękne odbicia powalonych drzew w lustrzanej tafli wody - to raczej nie mamy co dziś liczyć ;) A i śnieg w wielu miejscach się jeszcze przyczaił…


Nasza droga okazuje się być koszmarnie błotnista. Pokrywająca ją breja jest lepka i zasysająca. Przy każdym kroku nogę trzeba wręcz wyrywać z objęć zalegającej mazi.






Z daleka udaje się dostrzec jakieś spore ptaki, siedzące na czubku zjedzonego przez jemioły drzewa.


Wszystko na to wskazuje, że są to orły bieliki! Chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji takowych napotkać!


Są też kormorany, ale to akurat bardzo codzienny widok w nadodrzańskich okolicach.


Dwa starorzecza łączy kanałopodobny potoczek.




Przypudrowane śniegiem, wijące się drogi…





A tu już kolejne rozlewisko wśród pól…







Nad nim robimy sobie pierwszy mini popas. Na herbatkę i ciasteczka. Krecik oczywiście dobrał się do nalewki. Skubaniec! :)



Sarny nam chyba pozazdrościły pikniku, bo stanęły jak wryte i się gapią chyba przez 15 minut!




Widoczki dalekie…


I te bardzo bliskie…


Napotykamy całkiem spory krzyż pokutny!


Dalsza wędrówka wzdłuż starorzecza wymaga ciągłego pokonywania różnych cieków wodnych.


Drzewa wmarznięte w lód…




Dziwne to drzewo na środku. Takie jakieś proste! Jakby spadło z księżyca! A może to słup?


A to chyba największa atrakcja dzisiejszej wycieczki. Powalone drzewo. Ale nie byle jakie! Drzewo gigant! I jakieś zdecydowanie zabytkowe - miało nawet tablice pomnika przyrody. Rosło na skraju rozlewiska i chyba mu podmyło korzenie. Skądinąd te korzenie jakieś takie strasznie mikre w stosunku do gabarytów pnia i korony… A może niegdyś były większe ale stopniowo zgniły?? Miejsce wywołuje bardzo sprzeczne uczucia. Bo z jednej strony ogromnie żal, że takie piękne drzewo już nie żyje, a z drugiej miejsce jest tak urokliwe, nietypowe i jedyne w swoim rodzaju, że człowiek podświadomie się cieszy, że może je oglądać i go doświadczać. Rozsiadamy się na pniu. Zakątek jest też niesamowicie nasłoneczniony i ciepły. Temperatura tu panująca jest gdzieś o 10 stopni wyższa niż na całej naszej pozostałej wędrowce. Taka wyspa lata pośrodku przedwiośnia… Leżymy więc, siedzimy, skaczemy jak małpy po konarach - a czas nieubłagalnie płynie….









Idąc dalej odkrywamy, że jakimś cudem znaleźliśmy się na terenie zamkniętego, ogromniastego pastwiska. I musimy pokonać solidną bramę, aby je opuścić!



Potem idziemy długo wzdłuż płotów, drogami zmienionymi w lodowiska...


Las jemiołowy. Nie wiem jaki to gatunek drzew tu występuje. I wiem, że te drzewa są biedactwa chore, ale jest w tym zagajniku jakiś niesamowity urok. Może przez to, że ten las jest taki… inny?



Szukanie ostatniego starorzecza jakoś nam nie idzie… Znajdujemy pola…


Malutki, prawie prostokątny stawik...


Albo grodzisko! Miejsce całe jest poryte tunelikami, jamami. Albo archeolodzy, albo poszukiwacze skarbów, albo stado wściekłych borsuków!


Już, już się nam wydaje, że docieramy nad poszukiwane bajorko, gdy odkrywamy, że ono…. płynie! Taaaaa… To Nysa Kłodzka na chwilę przed wpadnięciem do Odry.


Chyba juz będzie wiosna, co nie?


Podążamy szlakiem zgryzionych drzew…


I w końcu się udaje!




Tu nam się podoba - tu robimy ognicho!


Oczywiście, zgodnie z tradycją naszych zimowych biwaków, ognisko ni cholery nie chce się palić. Dymi, dymi i... gaśnie…


Jak z drewnem się nie udaje - to próbujemy palić zeschłymi szuwarami ;)


Są ognie normalne, które płoną lepiej lub gorzej, w zależności co się do nic włoży, jak rozpali, jak często dokłada itp. Są te pomarańczowe, lepliwe, żyjące własnym życiem i z lekka upiorne - takie jak mieliśmy okazję widzieć np. pod chatką w krainie pogiętych sosen ;)

I są też ognie, które zgasisz zalewając je benzyną. Bo one palić się nie zamierzają i są bardzo konsekwentne w tym swoim postanowieniu… Zjadamy więc letnie kiełbaski, zagryzając je kilkudziesięcioma haustami aromatycznego dymu.



Wracamy malowniczymi drogami pełnymi pośniegowych jezior.





A ciepłe barwy wieczoru mieszają się z coraz bardziej lodowatym powietrzem. Cóż… luty, nawet ten najbardziej wiosenny, ma swoje prawa….




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz