Znów kabak buszuje po placach zabaw. To duża odmiana od tego co mamy przed domem. Oj czego tu nie ma! Jaka obfitość rozmaitych pojazdów i tajemniczych kul.
Na pierwszy rzut idą urządzenia pływające. Są łódeczki żaglowe...
... oraz motorówki
Nie brakuje też pojazdów lądowych. Autka.
A to co? Kareta?
Lokomotywa?
Są też kule, gdzie można się wspinać i wewnętrz, i na zewnątrz.
Kula w barwach narodowych.
Kostka. Dość gęsto w środku wypchana szczebelkami. Jakby ich było o połowę mniej - byłaby chyba wygodniejsza do zabawy.
Ławko-wieszak
A tu po prostu zwykła drabinka
No i huśtawki rzecz oczywista! Normalne, na prętach.
Znajdujemy też rewelacyjną knajpę. Stoi w środku osiedla i wygląda jak typowa piwiarnia. Ale można tu też zjeść - kebabczeta, sałatki, frytki. Widok mamy na gęste krzewy i ledwo co przezierające bloki. Koty pod stołem, koty na kolanach. Sroki na płocie czekające na frytkę. Nie chce się wierzyć, że to stolica i uchowało się takie miejsce jak przeniesione z innej rzeczywistości.
Od ulicy prezentuje się dość zwyczajnie.
Zdecydowanie nabiera wyrazu od strony cienistych ogródków.
W gorszą pogodę i w środku mozna posiedzieć.
Jeden ze wspomnianych wcześniej sierściuchów :)
Ceny w knajpie początkowo wydają się nam dosyć wysokie, ale tylko do czasu zobaczenia wielkości porcji.
Ja pierdziuuu! Mogliśmy wziąć jedną i chyba by starczyło! Miejscowi mają tutaj taki spust?? Resztę wieczoru spędzamy więc jako toczące się kule, a na kolację pijemy tylko miętową herbatkę. A połowa porcji i tak została wkarmiona w koty i sroki ;)
Nieopodal trafiamy na mural, gdzie wymalowano jakiś lokalnych bohaterów.
Wieżowce, którym robiłam zdjęcia już ostatnio. Minęły dwa tygodnie, a one nadal mi się podobają :) Wytłaczane zdobienia (trochę jak te malowidła z wałka w starych domach. I dziwne rombowate okienka poddachowe.
Spore zagęszczenie klimatyzatorów i okienne kraty przywodzące na myśl siatkę ogrodzeniową.
Przyroda wkracza na betonowe place.
Ciekawy motyw pół ażurowej ścianki na parterze jednego z bloków.
Czy kiedyś tu była knajpa? Czy mieszkancy sobie klub w piwnicy zrobili? Czy może po prostu ktoś dał upust swojej sympatii do owego napoju?
Balkony na nóżkach. Chyba żeby nie odpadły?
A pod balkonami - kocia stołówka! Ale mi tego brakuje na naszym osiedlu! Żeby mieć takie swoje, półdzikie koty. Móc je dokarmiać, pomiziać, ale nie musieć więzić w domu.
Trylinkowe chodniki o dużym stopniu oszczędności surowca.
Szukaliśmy tego wideo-klubu "Aleksandra", ale nie udało się go znaleźć...
Częstym widokiem na osiedlu są miejsca biesiadne.
Tu dodatkowo napotykamy starą skrzynię po aptecznym ładunku. Transport maści oksolinowej, której termin ważności minął zanim ja się urodziłam ;) Ale by pasowała ta skrzynia u nas pod stołem - obok zielonej kuzynki po nabojach, przywiezionej niegdyś z poradzieckiej bazy na Łotwie. Acz głupio tak zajumać komuś skrzynię... No a poza tym przecież nie weźmiemy jej do samolotu! Pokusy więc nie ma!
Na obrzeżach osiedla jest park. Właściwie to według naszych, polskich standardów to las, bo tu są drzewa, krzaki, zarośla, a nie tylko ławeczki i beton.
Na skraju owego parko-lasu można znaleźć przyjemne artefakty dawnej motoryzacji.
Aż ciekawość zżera jakie skarby mogą się znajdować w takim garażu!
Tak wędrując zaułkami trafiamy pod bramy ZOO. Niestety jest już zamknięte. Czynne tylko do 18. Czy ZOO też jest utrzymane w klimatach osiedla i parku? Może tygrysy włóczą się alejkami i zjadają tylko co dziesiątego zwiedzającego? A na słoniach można pojeździć za dodatkową opłatą? Cieć nie chce nas wpuścić po godzinach pracy. Może jest coś na rzeczy z tymi tygrysami?? ;) Możemy więc tylko snuć domysły i podziwiać ogrodzenie z mozaiką oraz przestrogi dla odwiedzających.
Nie wiem czemu, ale urzekło mnie obrazowe ujęcie wrotkowicza wpadającego do zagrody z niedźwiedziami :) Nie tylko walnęli zakaz, ale próbowali wyjaśnić przyczyny.
No i zrobił się wieczór, a jutro trzeba wcześnie wstać. Pozostaje więc pewien niedosyt i niedopowiedzenie odnośnie klimatu tej okolicy i "zasięgów" mojej dzielnicy cudów.
A! I kupiłam jeszcze szczotkę. Moim zdaniem to szczotka do ściągania kurzu z półek albo do czyszczenia butelek. Taki fajny sklep był, że musiałam coś w nim kupić.
Szczotka jest nam potrzebna, aby pozamiatać szaraka zanim go oddamy. Nie wiem czy to coś pomoże, ale może chociaż będzie wyglądał jak brudne auto, a nie pojazd do przewozu siana i bydła ;) No ale wracając do szczotki. Toperz i kabak twierdzą, że to jest szczotka do kibla i ciągle się ze mnie śmieją. I twierdzą, że przynajmniej wszyscy na osiedlu będą mnie brać za miejscową, bo żaden turysta nie spaceruje ze szczotką do kibla w ręce ;)
Poszliśmy też na pocztę szukać pocztówek. Bez sukcesów. Mieli tylko takie z kwiatami "w dniu urodzin" czy z niemowlętami w bieli (chyba na chrzciny).
Ta Sofia to nam zupełnie wyszła w stylu naszych zimowych wyjazdów na małe, zadymione miasteczka! Tu w prawdzie nie zima, nie zadymione, a i miasteczko zdecydowanie nie małe - ale klimat i wątek przewodni jakiś taki mega zbliżony! :)
No i to by było na tyle jeśli chodzi o Bułgarię. Wracamy...
A tak się przedstawia Oława widziana z okien samolotu. I nasza wspaniała rzeka! Nasze miejsca ogniskowe! Ba! Nawet nasz dom widać! Ech... że też nie można wyskoczyć ze spadochronem! Byśmy już byli w domu i mogli się pakować na kolejny wyjazd, a nie włóczyć się po jakiś Wrocławiach przez kilka godzin!
W domu mamy jeden dzień na przepakowanie, pranie, wymianę map, ładowanie bateryjek, zgrywanie zdjęć, załadowanie busia - i jedziemy na tydzień w nasz ulubiony region Czech. W krainę grot, skalnych rozpadlin i ognisk. To ten bonusowy tydzień, który mamy dzięki lataniu samolotem :)
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz