bubabar

niedziela, 12 listopada 2023

Cz.9 (2023) Bułgaria, Melnickie Piramidy

Kolejnego dnia jedziemy w stronę Melnika. Już z daleka widać z jakiego powodu tą okolicę odwiedzają turyści. Zapewne fajniej by się to wszystko przedstawiało w słońcu, ale jak się nie ma co się lubi... Nie, zdjęcia nie są robione przez brudną szybę - tam właśnie tak było.




Na obrzeżach miasteczka nabieramy wodę w źródełku. Fajna sprawa, że tu jest tyle ujęć wody przy drogach!


Zażywamy kurortowego życia na deptaku w Melniku - kupujemy lody, alpakę dla kabaka i kolejne dwie Czeburaszki do mojej kolekcji :) Tłumy są tu upiorne, acz jak się łeb podniesie wyżej to widoki zaraz się poprawiają - wszędzie wystają jakieś skałki!




Potem jedziemy pod monastyr Rożen. Stoi tu kościół, klasztor...



...i ciekawy pomnik, upamiętniający jakieś wydarzenia z 1913 roku (wojny bałkańskie?) Sama płyta zdaje się byc dość nowa i jak widać kontrowersyjna. Jedno słowo było wyraźnie wydrapane. Tzn. ktoś podjął próbę jego zamazania. We frazie "wolna bułgarska Macedonia", komuś nie podeszło słowo "bułgarska". Takie miejsca uświadamiają nam jak mało znamy historię tych terenów...



Już stąd widać skałki!


Idziemy przez pastwiska w stronę kolejnych piramid.



Urwiska o ciekawej, słupowatej rzeźbie.

Wioska na krawędzi kanionu...


Widoki nie są dalekie, bo szybko zaczynają się rozmywać we mgle. Horyzont zdaje się być brudny, jakby przesłonięty jakimś pyłem. W powietrzu wisi paskudna duchota, ale jednocześnie nie ma upału. Wyłazimy na jeden z punktów widokowych i ogólnie szału nie ma. Niby ładnie, ale jakoś tak nie do końca. Tak jakoś nijako...


No rozejrzelim się i chyba by było na tyle. Wkrada się pewne poczucie niedosytu. Co robić dalej? Niby są jakieś widoki, ale tak jakoby by ich nie było. Nawet nie bardzo chce mi się robić zdjęcia (co raczej w moim przypadku jest rzadkim zjawiskiem). Bo ta okolica jakaś taka bez wyrazu. Jakoś tak nudno... I to jest właśnie to słowo, które jak przyjdzie do głowy na wyjeździe, to natychmiast magicznie aktywuje lawinę zdarzeń i wiatr zmian. Kilkukrotnie to zauważyłam. Nie wiem jak to działa! Chciałam "wyrazu" i emocji, to je k... mam. Prosze! W jednej sekundzie robi się ot tak...


A zaraz potem tak:


I jest niesamowite wrażenie, bo ten wał zapierdziela prosto na nas. I zdaje się nie być zwykłą chmurą tylko czymś gęstym, jakby zwartym. Jak tsunami albo piaskowa burza. Co to u licha jest? To coś mruczy jakby burzowym głosem, ale takim dziwnym - pomruk jest ciągły i łoskot jakby odbijający się echem gdzieś w wysokich górach. W górach, których nie widać... Nie ma co dłużej myśleć - stąd, z tej krawędzi trzeba dawac nogę jak najszybciej! Przypomina się nam, że 100 metrów stąd była wiata. Mała, dupiana, ale z dachem. To sto metrów okazuje się być za daleko. Do wiaty wpływamy na fali wodospadu...

Siedzimy schowani w wiatce chyba z godzinę lub dłużej. Deszcz wali o dach, a my sobie umilamy czas chrupaniem sucharów, degustacją domowego wina (jeszcze tego od Vangi) i obserwacją wodnego spektaklu w najbliższej okolicy. Skałki schowały się we mgle, krowy w krzakach... Na zdjęcie załapała się też Melniczka - pluszowa alpaka, nowa towarzyszka podróży. Jeszcze więc czysta i mięciutka, acz już nieco zmokła.




Raz już prawie przestało padać i prawie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Odeszliśmy od wiaty o tyle - jak znów sikło... I zaś trzeba było wracać.


W końcu wykorzystujemy 15 minutowe okno pogodowe, by oblecieć najładniejsze skałki. Coś powoli zaczyna być widać.


Wszędzie tu rosną fajne, białe kwiatki. Przypominają rumianki, ale pachną zupełnie inaczej. Tak jakby trochę olejem albo smołą? Tak jak na Stobskich Piramidach było dziesiątki gatunków kwiatów - tu dominuje ten jeden.



Klimaty, które zaczynają nas otaczać, przypominają jakieś lasy tropikalne w czasie monsunowym. Parujące dżungle, wieczne mgły i sterczące nad tym stożkowate szczyty wulkanów. I taka parna duchota w powietrzu, sugerująca, że to bynajmniej nie koniec zlew jakie los przygotował na najblizszy czas. Ptaki również stanęły na wysokości zadania i drą japy jak w ptaszarni.













Niektóre miejsca są strome i przepaściste. Na szczęście nikt ich nie upstrzył barierkami. Żadne g... nie zasłania widoków. Każdy podchodzi do krawędzi według własnego rozumu i ochoty. Wolny świat wolnych ludzi :)








Czasem na trasie są klimatyczne kładeczki, umożliwiające przejście w miejscach, gdzie normalna ścieżka się obwaliła już dawno.


Gdzieniegdzie spośród mgieł i skał wyłaniają się jakieś zabudowania. Patrząc stąd cieżko oszacować na ile łatwo do nich dotrzeć. Czy są to zagubione w górach klasztory czy motel przy głównej szosie ;)




Na przewalające się po szczytach chmury to można się patrzeć godzinami! I chyba nigdy się nie znudzi, zwłaszcza, że co chwilę jest inaczej. Można siedzieć w jednym miejscu i mieć poczucie, że co chwilę jest się wśród zupełnie innych gór!







Miejsce oferuje wybitnie dużo widoków i atrakcji w stosunku do długości przebytej trasy. Z czasem potrzebnym na zwiedzanie już tak nie jest - jeśli doliczyć czas, który kiblujemy w wiacie ;)

Pirynu niestety nie było widać - siedzi w tak gęstej chmurnej czapie, że wręcz ciężko powiedzieć, gdzie on w ogóle jest!

Wracamy przez te same pastwiska, acz teraz więcej jest mgieł. I krów też.


A ja się wcześniej zastanawiałam czemu te groby są tak ogrodzone.... ;)


Śpimy niedaleko klasztoru Rożen na przestronnych łąkach. Wieczorem są świetliki. Te bułgarskie - jasne i migające!



Niedaleko od nas zatrzymuje się kamper z niemieckimi emerytami. Nie byłoby w tym nic dziwnego i szczególnie godnego uwagi - gdyby nie to, że oni obydwoje jeżdżą na wózkach! Babeczka chyba w ogóle nie wstaje. Koleś jakoś o kulach potrafi wejść do samochodu, acz na dłuższy spacer też jedzie na wózku. Jak oni wszystko ogarniają?? Mają też pieska. Nawet podjeżdżają do nas i pytają czy nam nie będzie przeszkadzać ich pies, jeśli wraz z nim staną 100 metrów od nas. Pies jest zupełnie bezinwazyjny, nie szczeka, nie wyje i przeważnie jest uwiązany do zderzaka auta albo ciągnie wózek (poważnie! jak zaprzeg! :) ) Niesamowita sprawa to ich pytanie! Ludzie to zazwyczaj stają w zderzaku, a ich pies włazi ci na głowę, a oni udają, że przecież wszystko w porządku. A tu takie pytanie! Naprawdę wielki szacun dla tych ludzi - nie wiem czy większy za ich determinację podróżniczą czy za kulturę osobistą. Takie osoby chciałoby się spotykać na swoich trasach. Bardzo żałujemy, że nie możemy więcej z nimi pogadać. Mówią niestety tylko po niemiecku...

Poranek wita nas jeszcze gorszą pogodą. Wszystko siedzi w chmurach i to takich, które nie chcą się rozwiewać nawet na chwilę. Odpuszczamy sobie więc kolejną wycieczkę po skałkach, którą na ów poranek planowaliśmy. W takim mleku to mija się z celem. Końca własnego nosa nie widać, a co dopiero mówić o górach.

Jedziemy trasą ponoć widokową, wijącą się u podnóża Pirynu, na Goce Dełczev. Mokro, zimno, jedzie się prawie po omacku.


Dopiero za przełęczą się nieco poprawia.



Jakbym była niedźwiedziem to też bym chciała tu zamieszkać. Nic więc dziwnego, że ich tu sporo występuje!



Duży zoom pozwala zajrzeć do lokalnych bacówek i gospodarstw na zboczach.


Tu wygląda jakby się coś spaliło? I na bazie pozostałości zorganizowano tymczasowe lokum?


Kozy i owce w drodze na pastwisko.


W Goce Dełczev ostatnie bułgarskie zakupy, z widokiem na szare blokowisko u podnóża chmurnych gór.


Ostatnie bułgarskie źródełko przydrożne , gdzie tankujemy chyba z 50 litrów wody (jakimś cudem nam się tyle butelek uzbierało!) Jakby się okazało, że morze wyschło to i tak mamy się w czym kąpać! :P



I walimy na granice. Przed nami kolejny kraj - póki co zupelnie nam nieznany...



cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz