bubabar

środa, 14 kwietnia 2021

Nasza skodusia i 12 wspólnych lat (2008-2020)



Skodusia (rocznik 1999) została pozyskana przez nas w roku 2008. Toperz odkupił ją od swojej siostry, gdzie wiodła spokojne i monotonne życie drugiego samochodu w rodzinie. Jeździła do pracy, na zakupy i chyba rzadko opuszczała rogatki Wrocławia. Na liczniku miała chyba poniżej 50 tysięcy... Przez 9 lat swojego żywota stała sobie w ciepłym garażu, na eleganckim osiedlu o równych alejkach i pewnie myślała, że już ją nic ciekawego nigdy nie czeka ;) Jak to można się pomylić! ;) Pewnie wtedy w najśmielszych snach nie przypuszczała, że za kolejne 8 lat będzie spoglądać w nieprzebrane mgły kaukaskiej przełęczy Goderdzi, zdobywając po zderzaki w błocie ponad 2 tys metrów, prawie każdy kawałek karoserii będzie innego koloru, a pod brzuszkiem wkręcone sprężyny z dostawczaka ...

No ale po kolei :)

2008



Posiadanie skodusi otwarło przed nami nowe możliwości zwiedzania Dolnego Śląska. W pierwszym roku chyba nie jedzie z nami nigdzie na wschód. Wdrażamy ją stopniowo, coby się miała czas przyzwyczaić i nie zapodała jakiegoś buntu. Pył, błoto i wgniecenia osadzają się więc stopniowo.... ;)


Jedna z naszych pierwszych wspólnych wycieczek - to połowa kwietnia. Okolice Ząbkowic.. i pierwsze spotkania skodusi z szutrem.

Ech… ten lśniący, nieskazitelny lakier, praktycznie bez śladów rdzy i porysowań!
W zachowaniu skodusi było widać pewną dozę niepewności, ale i nieśmiałej fascynacji - przy zdobywaniu kolejnych pagórków i waleniu podwoziem w koleiniaste namulenia. Coś jak cielak po raz pierwszy wypuszczony wiosną na zielone pastwisko!

Droga ze Starczowa do Kolonii Biernacice.


Droga, której nie było na żadnej mapie (a przynajmniej na tych przez nas posiadanych ;) Gdzieś w rejonie przeł. Braszowickiej ;)


Z przeł. Braszowickiej w strone Tarnowa.


Z Grochowej w stronę Srebrnej Góry.


W stronę Wiatraczyna... ostatecznie niestety bez sukcesu, bo na forsowanie jednej z kałuż brakło nam hartu ducha… Jeszcze wtedy tak bywało, z czasem nabraliśmy odwagi.
P.S. To nie była ta kałuża ze zdjęcia ;)


Skodusia otwiera przed nami również erę wycieczek popołudniowych - w środku tygodnia, po pracy! Dzień jest długi! I szkoda go spędzać w domu!

Droga z Radzieszyna do Przeczowa.


Z takowych wycieczek nieraz wracało się późną nocą, a droga nagle postanawiała się skończyć ;)


Skodusia okazała się również bardzo pojemnym samochodem - tu już nie pamiętam czy 7 czy 8 osób ewakuowało się w nawałnicę z okolic Długopola.


I te pierwsze wgniecenia na masce na poradzieckich bazach Opolszczyzny ;)


Startowe pasy opuszczonych lotnisk i próby jak bardzo da się skodzinke rozpędzić. Max chyba 165 km/h wychodziło ;)


Roztocze… W stronę Budomierza.





2009



Nieudana próba przebycia odcinka Nadolice Wielkie - Brzezia Łąka przez rozlewiska rzeki Widawa ;)



Pierwszy wypad w lubuskie i zachodniopomorskie. “Ściana Zachodnia” do tego czasu była dla nas białą plamą na mapie Polski.
Spotkanie z lubuskimi kocimi łbami! Tu na trasie Glisno - Nowa Wieś.



Wrzosowiska Kłomińskie. Nie mamy dokładnej mapy. Chcemy dostać się do Kłomina, ale ni cholery nie wiemy czy jedziemy dobrze.. Dojechaliśmy, ale chyba nie najkrótszym wariantem. Wodziło nas po tych wrzosowiskach chyba ze 2 godziny. W Kłominie byliśmy już po ciemku… Wróciliśmy dzień później, już w miarę drogę pamiętając.


Borne Sulinowo - wizyta w zakładzie mechanicznym. Bo dźwięk silnika płoszył już ptaki i głuszył okoliczne traktory ;) Gdzieś na wertepach upierdzieliliśmy tłumik. Mi się nawet ten odgłos podobał. Ciekawe było wrażenie, gdy gasząc silnik zaczynała dzwonić w uszach oszałamiająca i namacalna cisza. Toperz jednak podszedł do zagadnienia bardziej racjonalnie - jeśli wjeżdżamy nie zawsze tam, gdzie jest to dozwolone, to może lepiej rykiem silnika nie informować wszystkich w promieniu 50 km o swej obecności? ;)


Droga z Próchnowa w stronę Próchnówka i Jamienka.



To tam, gdzie chwilę później spotkaliśmy stado żubrów. Przedefilowały pięknie przed maską. Niestety nie udało się zrobić takiego zdjęcia, jak prawie ocierają się o zderzak…



Pierwsze spotkania z oznakowaniem legalnych przejazdów przez las. Wcześniej myśleliśmy, że jak nie ma zakazu to można jechać!


A na powrocie przebiło się koło!



Przez rzepak w stronę opuszczonego przysiółka koło Lubskiej.



Uwieńczone sukcesem poszukiwanie alternatywnej drogi Oława - Wrocław ;) Nie trzeba wjeżdżać na 94!




Droga z Jaszkowej Górnej do Kolonii Gajek.





Pierwszy skodusiowy wypad zagraniczny. Ukraina, maj 2009. Tu ostatni przystanek przed granicą. w Słomnikach jeden gosciu prosił nas by mu dać 3 zł na herbate w barze, w zamian dał nam 10 jaj. To właśnie jajecznica z nich :))) W tle skodusia.


Silent bardzo docenił walory noclegowe tylnego siedzenia!


Skodusia już wie, że to co uważała w Polsce za wyboje - było niewinną igraszką! Tu falista, wielopoziomowa droga w rejonie Rohatyna.


Bereżany. Pyliste podwórko u Natalii. Z braku miejsc w hotelu recepcjonistka postanowiła nas przenocować u siebie w domu, bo przecież nie zostawi nas na ulicy. Dziwnie nam się wtedy zrobiło - zwłaszcza, że mieliśmy jeszcze na świeżo w pamięci jak wylecieliśmy na bucie z górskiego schroniska Szwajcarka w pewną mroźną, zimową noc… Na zdjęciu widać jak próbujemy się upakować w skodusie. W 3 osoby z dużymi plecakami nastręczało to już pewne problemy techniczne.


Bereżany. Ciekawy szlaban ;)


W malowniczej scenerii centrum Podhajców. Knajpę oczywiście odwiedziliśmy. Ruiny także!


Posiadanie lekkiego auta miało swoje ogromne zalety. Busiem wiele razy w takich warunkach czujemy się dużo mniej komfortowo! ;) Łuka - most na Dniestrze.


Suchyj


Kuty. Ukraińska benzyna całkiem skodusi służy!


Przerwa dla obwąchania kwitnących sadów podnóża Karpat.


Droga do Bystreca okazała się zadziwiająco dobra. 5 lat wcześniej pokonywaliśmy ją ładą samarą nieco z duszą na ramieniu. Ale wtedy ta trasa była chyba świeżo zniszczona przez powódź.


Jakiś lokals nas docenił! :P


Tak, tak… To te czasy, że jak się stanęło przy przystanku to ludzie nie biegli myśląc, że to marszrutka! ;)


Przełęcz między wsią Roztoka i Husnyj. Nieprzypadkowe miejsce. Powrót do “wsi wampirów” ;) (opis gdzieś w 2/3 tej relacji ) Za drugim razem wieś już nie zrobiła takiego wrażenia jak w czasie wędrówki z plecakiem ;) Auto jednak nieco izoluje od otoczenia i odczuwania wrażeń.




Nawet wesoły konik docenił skodusie - wylizując jej dokładnie drzwi!


Droga przez karpacką wieś…


A tu już znów na dolnośląskim podwórku. Płytówka po deszczu dostarcza mocnych wrażeń! :) Droga z Solnej do Cieszyc.



Gdzieś na końcu Korbielowa. Porzucamy skodusie w rowie. Wrócimy po nią za kilka dni! A my suniemy na zlot forum beskidzkiego.


Na tym dachu różne rzeczy się walały! :) Dobry ekwipunek podstawą turystyki :)


Tereny opuszczonych fabryk koło wsi Zasieki.



Gdzieś tu, w drodze do Toporowa, po raz pierwszy ubiliśmy skutecznie skrzynię biegów. Olej się wylał, skrzynię szlag trafił… Tak… lipiec 2009. Kupujemy nową skrzynię… Jeszcze nie wiemy, że za 2 miesiące znów będą z nią przeboje... ;)

Miejsce zwane "trzy sosny" choć są cztery ;)


Pułapka w drodze z Toporowa do Polany.


Pętając się po Pogórzu Kaczawskim.


Gozdno i krzywe domy, których pewnie już nie ma…


Powrót znad Stawów Milickich. Pamiątka z wyjazdu być musi! Zawsze lubiłam spać w stodole! Co zrobić, aby choć trochę mieć klimat i aromat stodoły w bloku? Można np. zajumać z pola snopek! A jak go przewieźć? Oczywiście skodusią!!!!!!




Wrześniowy wypad w Gorgany okazuje się przełomowy w naszych relacjach ze skodusią. Dotychczas była po prostu samochodem. Po powrocie z tego wyjazdu staje się pełnoprawnym członkiem rodziny! :) Wspólne kłopoty i skrajne emocje jakoś bardzo łączą… Skądinąd też z innego względu jest to pamiętny dla mnie wyjazd - bo właśnie z niego napisałam pierwszą w życiu relację, która zobaczyła światło dzienne w odmętach internetu. Jeśli by kogoś interesowała to jest tu LINK. Bo w tej relacji skupiam się tylko na fragmentach o skodusi.

Gdzieś za Drohobyczem zaczyna strasznie szarpać kierownica, wiec widać, że coś jest nie tak.. Zatrzymujemy się i faktycznie - jedna felga ma kształt lekko kopniętego prostokąta ;) więc dalej nam jechać nie bardzo i trzeba poszukać jakiegos miejsca naprawy. Zakład z napisem "szynomontaż" pojawia się nad podziw szybko…


Po wjechaniu nawet nie musimy mówić co się stało, mechanik od razu wita nas komentarzem: "szczo ty tak ujebał?!?" Zdejmują kółko i zabierają do warsztatu na jakąś dziwną krecącą się maszynę, która bardziej wygląda na narzędzie tortur niż sprzęt mechanika (i takowe dźwięki wydaje). Ale po chwili nasze kółko wyglada już jak dawniej i można je zakładać. Mechanik pyta na ile pompować koła, więc mówimy, że przednie były na 2.2. Gościu robi głupią minę i idzie sprawdzić stan drugiego kółka, faktycznie 2.2.. Spora grupka miejscowych, która sie już zebrała i nam asystuje - dostaje ataku śmiechu. W końcu nam tłumaczą, że chcąc jeździć po Ukrainie należy pompować koła na 1.8, bo inaczej za 5 min. znów będziemy mieć kwadratowe felgi...Cóż, człowiek uczy sie całe życie.. Ładnie dziękujemy, odjeżdżamy, a cała wioska chyba będzie się długo bawić i opowiadać anegdoty o tym, jak to przyjechały jakieś takie głupie z zachodu i były takie niekumate i nieodpowiedzialne, że napompowały koła na 2.2.



Trasę z Kałusza do Osmołody pokonujemy już po ciemku. Zjeżdżamy z kolejnego mostku i nagle rozlega się donośne "pierrrdut", słychać metaliczny dźwięk, chrupnięcie, szarpniecie, gaśnie silnik, gasną światła, a spod maski podnoszą się kłęby siwego dymu... Rzut oka pod maskę i na drogę w świetle latarki nie nastraja optymistycznie.. Leje sie olej, płyn z chłodnicy, a cała droga jest usiana rurkami, pierścieniami i innym żelastwem... Nie pozostaje nic innego jak zepchać autko na pobocze... Rozkładamy namioty w przydrożnym rowie i układamy sie spać...


Za dnia wygląda to wszystko jeszcze gorzej.. Skrzynia biegow się urwała, urwała sie tez oś od koła i cały silnik przez to opadł w dół i tak dziwnie wisi.. Nawet holować tego się nie da, bo czochra silnikiem o ziemię.. I jeszcze jest niedziela...

Pozostaje wyruszyć pieszo w poszukiwaniu mechanika. Acz mamy poczucie, że zaistniała sytuacja oznacza koniec naszej wspólnej drogi “ze skodusią przez życie”. Zdajemy sobie sprawę, że trzeba być cudotwórcą, aby to naprawić… Roztacza się też przed nami wizja sporego problemu: jak tu wrócić do Polski bez auta, jeśli się nim wjechało? Ze słyszenia wiemy, że to pachnie solidnymi kłopotami na granicy…

Jak się okazuje cudotwórców na ukraińskich wsiach nie brakuje. W Jaseniu trafiamy na Walerkę, który bez szemrania zgadza się podjąć tego ambitnego wyzwania. Już widząc jak zabiera się do holowania skodusi (jego warsztat jest 15 km stąd) widzimy dobitnie, że jest nadzieja! :)

Otóż Walerka biegnie za rzekę przynosi spory kij, do którego można przywiązać wiszący gdzieś nisko silnik.


Z płotu urywa pęto drutu, podnosi silnik na podnośniku, przywiązuje drutem.


Jeszcze parę belek na podkład, jakiś kamieni i już możemy jechać na sznurku do jego warsztatu :) Aha, jeszcze wcześniej Walerka nam każe wyzbierać do końca pogubione na ulicy śrubki, które skrzętnie chowa do pudełka po fajkach.

Skodusia zostaje na kilka dni w Jaseniu - a my ruszamy ku górom…

Po kilku dniach nastaje chwila prawdy. Czy żeliwo można zespawać??? Czy do skody mozna wlozyc ośki z łady??? Czy do chłodnicy można nalać wody ze studni??? TAAAAK!!!! dla ukraińskiej myśli technicznej nie ma rzeczy nie do zrobienia!!! Nasza skodusia od wczoraj stoi naprawiona!!! Najpierw pojechała na sznurku do Iwanofrankiwska na spawanie, a wróciła już o własnych siłach :) Walerka ją nawet testowal na "dziuroodporność" i ponoć na osmołodzkiej drodze wytrzymywala prędkość ok 70 km/h :)

Możemy więc kontynuować wycieczkę i kolebać się trasami, gdzie gąski i kaczuchy uciekają nam spod kół.



...oraz zwiedzać opuszczone fabryki (“Sirka” nieopodal miejscowości Szkło)




A to znów Polska. Przeprawa przez Odrę w okolicach Czerwieńska. Jedziemy na pierwszą imprezę bunkrową - Mikołajki na Schillu! Tym razem skodusia posłużyła nam również za miejsce sypialne. Przy rozłożonych siedzeniach mi się spało całkiem dobrze. Toperz był zdecydowanie odmiennego zdania. Więc już nigdy więcej w skodusi nie spaliśmy.






2010



Czasem nie wszystko się udaje… Zalany dojazd do promu Majówka - Chobienia.



Moczydlnica Dworska. Ze skodusią odwiedziliśmy chyba z 300 opuszczonych pałacyków.


Głębowice i kolejne pamiątki z wędrówek jadą z nami do domu! :)


Chyba Kęszyca. Po wyjściu z bunkrów na jasny i zimny świat.


Liczne niegdyś wyjazdy na MRU to ciągłe poszukiwania jak najmniej głównych dróg!





Mglisto i rdzawo gdzieś na trasie…


Topimy się w rzepakach gdzieś pod Legnicą.


Bory Dolnośląskie, 10 kwietnia 2010. Zazwyczaj nie umiem zapamiętać dat “dniowych”. Ale tu jakoś się udało ;)


Biernatów. Właśnie szczęśliwie wyjechaliśmy z leśnych dróg.


Dawne lotnisko w Wiechlicach i grzejący się do słoneczka toperz.


Bezkres dawnego lotniska koło Różyńca.


W maju wracamy w Bory. I udaje się wjechać do hangaru w Tomaszowie. Wcześniej w Skarbimierzu ani w Wiechlicach jakoś nie było okazji.



Przez długie lata zawsze w tym sklepie kupowaliśmy musztardę, jadąc w stronę Strzelina, Ząbkowic czy Kłodzka.


Niedamirów. Dalej suniemy w stronę wiaty na granicy, ale to już piechotą. Zostawiamy skodusie na noc pod dobrą opieką :)


W cieniu dawnej cerkwi w Ujkowicach.


Wjazd na prom na Sanie, na drodze Krzywcza - Chyrzyna wymaga wspomagania się deską.


I kolejny miły, mały promik Dąbrowka Starzeńska - Nozdrzec.



Jeden z węższych mostów jakie pokonywaliśmy - kładka koło Bachowa.


Już myśleliśmy, że nasz przejazd jest nieco naciągany, gdy okazało się, że i traktor po kładce jedzie!


Słonne - nocleg nas Sanem. I najlepsza suszarka!


Na pamiątkę :)


Tyrawa Wołoska i miła stacja kontenerowa. Chyba ją potem zamknęli.. Tak przynajmniej mówił sprzedający, że dni jej są policzone, bo nie spełnia jakiś unijnych norm :( Acz w Estonii potem jeszcze nieraz takie widzieliśmy!


Po zlocie forum sudeckiego w Maciejowcu. Na trasie z Barcinka w kierunku jaskiń koło Lwówka. Błotne kąpiele są ponoc dobre dla zdrowia! :)





2011



Malownicza, szeleszcząca droga pomiędzy Sobotą a Pieszkowem.


Nieraz i mroźnym porankiem skodusia się do nas śmieje!


Przy ruinach kościoła w Twardocicach.


Zimą jeździ się trudniej niż latem… w drodze do młyna koło Pisarzowic.


Zdzieszowice. Grunt to mieć na promie doborowe towarzystwo! I żeby prom był klimatyczny! Te ręcznie sterowane mają swój niezaprzeczalny urok. Tu skodusia jeszcze się nie bała maszyn rolniczych… ;)


Przepakowywanie na bunkrowej imprezie ;) Wygląda groźnie, zaś trzeba będzie upychać na siłę, a Tomek skończy z torbą na kolanach ;)


Tu przewóz chyba 10 plecaków i jazda wiejskimi drogami z półotwartymi drzwiami. Gdzieś pod Ślężą.



Drogi na MRU pokrętne są! Ruiny pałacu w Studzieńcu.


I bruki… Lubuskie bruki po horyzont!


Wtulona w budynek stacyjny w Wolimierzu :)


To był wielki plus skodusi - wszędzie się ją dało wcisnąć i świetnie maskowała się kolorem! A my idziemy zwiedzać opuszczony pałac w Lipowej!


Na twierdzy w Kłodzku.


Sympatyczna stacja benzynowa kolo Słońska. Zacinający sie dystrybutor i miła obsługa, z którą można pogawędzic o okolicach, jeziorkach, ujściu Warty i innych atrakcjach.


Z Żelisławia do Rudawicy. Skodusia dobrze radziła sobie na sypkich piachach. Tu najważniejsza była niewielka masa!





2012



Fajnie się jedzie taką drogą, gdzie widać tylko tropy zwierząt. Chyba tylko raz nam się tak trafiło. W drodze na MRU. Gdzieś w okolicach Sienawy, Boryszyna… Różowawy bruk z okrągłych kamieni teraz tonie pod zwałami śniegu.. I ten biały bezkres równej śniegowej tafli przed nami, zmącony tylko odciskami jakiś małych łapek!



Droga z Morawy do Jaroszowa. Taka jak trzeba - widokowa, dziurawa i mało ruchliwa.



Majówka owego roku to wyjazd do Mołdawii. Na wysokości Trzebini coś dziwnego dzieje sie z hamulcem.. Tzn działa, hamuje, ale nie chce odbijać - jak sie nacisnie to pedał zostaje wciśnięty, trzeba dodać gazu albo podnieść go nogą.. Jako że hamulec to rzecz dosyć istotna - trochę nas to martwi i zaraz w Trzebini uderzamy do pierwszego z brzegu mechanika. Koleś wsadza łeb pod maskę i pod auto, maca koła i coś pod nimi, wsiada i wysiada, po czym twierdzi, że wszystko w porządku z hamulcami. On, jako że jest pedantem, by coś wyczyścił, wypolerował, wypiaskował i polakierował, bo jest brudne, ale nie teraz bo teraz on jedzie na majówke. Ogląda też skodusie dookoła, krzywi się i wyraża wątpliwość: "to coś ma dojechać do Mołdawii???". Wiec albo sie nie zna na skodusiach albo jest cienki z geografii i pomylił Mołdawię np. z Australią. Wtedy sie zgodze - skodusia do Australii zdecydowanie nie dojedzie!

W długim korku na ukraińskiej granicy w Krościenku. Czas oczekiwania 5 godzin.



Zachód słońca zastaje nas kawałek za Chmielnickim.


Gdzieś w okolicach Międzyborza nocujemy w namiotach na skraju pola uprawnego. Nocleg mija miło i spokojnie, no może oprócz tego, że Piotrek odkrywa, że zapasowy olej w bagażniku się odkręcił i zalał mu śpiwór.

Rano wyjeżdżamy z pola, my niestety jako ostatni.. Kilkunastometrowy odcinek polnej drogi dzieli nas od asfaltu. Z głównej drogi w pole nagle odbija koparka, z wielka łychą na przodzie.


Droga wąska... jedna koleina z pasem zieleni na środku. Ale koles z koparki na pewno nas widzi, przecież jedziemy na wprost siebie. Jemu na tych wielkich kołach łatwiej zjechać w bok na gliniaste pole. My nie damy rady zjechać, ugrzęźniemy tam! Na pewno nas ominą. Na pewno zjadą gdzieś w bok... Widzą nas przecież! Koles z koparki nawet lekko przyhamował.. Nie uciekamy w bok, teraz nas na pewno zacznie omijać. W tej chwili koparka dodaje gazu.. i już nie ma jak uciekać!! wali wprost na skodusie!! widzimy tylko wielką łopatę i rozlega sie "jebuuuuttt" i nieprzyjemny dźwięk giętych blach.. Skodusia odskakuje gdzieś z metr do tyłu... No to żeśmy sobie k**** pojechali na Mołdawię... Trzeba było za dnia szukać noclegu, a nie po nocy sie rozkladac na jakimś pier**** polu uprawnym.. Wyskakujemy z auta. Huk był na tyle duży, że zbiega się reszta naszej ekipy i część rolników.. Zderzak trochę pogięty, odpadają z niego kawałki, ale reflektory w całości..

Zaglądamy pod maskę.. Chłodnica się troche przesunęła od uderzenia, ale nie cieknie... I silnik o dziwo nie gaśnie.. Kolejne osoby z ekipy wsadzają głowę pod maskę w celu oceny strat, ale wydaje się być wszystko w porządku.. Ciekawe czy włączy się chłodzący wiatraczek?? Każdy rolnik też chce zajrzeć, wręcz się przepychają kto pierwszy zajrzy i rzuci bardziej fachowy komentarz...

Jadąca z nami w ekipie dwuletnia dziewczynka bardzo przeżywa tą sytuację. Ponoć zapytana po powrocie do domu przez kogoś z rodziny jak było na majówce - to pierwsze powiedziała, że "było zderzenie".


"Kriepkaja maszyna" - rzuca któryś rolnik w przelocie.. Pojawia się też winowajca. Kierowca felernej koparki to młody chłopak. Roztrzęsiony tłumaczy, że ma nową pracę i teraz na pewno go wyleją.. A dziś pierwszy raz jechał tą koparką.. Twierdzi, że nas widział. Staram się obwąchać go dokładnie - nie jest pijany. Wszystko na to wskazuje, że koleś pomylił gaz z hamulcem. Chłopak pyta jak oceniamy straty, że może nam dać pieniądze. Jakoś jesteśmy tak zakręceni, że ostatecznie nic od niego nie bierzemy. W końcu wygląda, że wszystko jest w porządku i nic nie trzeba naprawiać, a czy silnik oberwał to wyjdzie dopiero na trasie. Wiatrak się włącza, chłodnica działa. Zbieramy kawałki zderzaka i kleimy taśmą odpadające elementy...

Kurde, mieliśmy szczęście, że nie miał tej łopaty 5 cm wyżej, masakra by była... Ale uraz do maszyn rolniczych pozostał już na zawsze…

Na promie Jampil - Coseuti.



Pyliste drogi Mołdawii. Pierwszy raz przekraczamy jakąś granicę drogą wodną.



Pylistością drogi można się dopiero w pełni nacieszyć podróżując za oknem :))) Piasek w zębach, wiatr we włosach i poczucie wolności w sercu :)))



Za wioską Ciniseuti skodusia robi pffff... i odmawia dalszej jazdy. Wybrała sobie chyba najbardziej nasłonecznione skrzyżowanie w całej Mołdawii. Samodzielna diagnostyka problemu na niewiele się zdaje.



Ruszam więc na poszukiwanie mechanika. Tabliczki informacyjne prowadzą na teren dawnego kołchozu. Socjalistyczne malowidła ścienne oraz rozrzucone tu i tam wraki samochodów sugerują, że warsztat zdecydowanie tu kiedyś był, ale chyba bylo to jeszcze za radzieckich czasów.



Szukamy więc dalej czegoś bardziej współczesnego. Kolejni miejscowi pokazują nam kierunek do centrum wsi gdzie ponoć jest warsztat. Po piątym pytaniu o drogę już chyba cala wioska wie, że do wioski zawitali turyści z zepsutym autkiem. Warsztat znajduje się w wyraźnym centrum. Oprócz niego, w tym samym budynku mieści się komenda policji i weterynarz.

Mechanik Sasza zgadza się obejrzeć auto - ale musimy mu je przywieźć do warsztatu. Wracamy więc do skodusi - linke mamy, Adam decyduje się nas pociągnąć. Nie udaje nam się jednak wkrecić haka, który z niewiadomych przyczyn strasznie się skrzywił.. Więc kolejny raz przemierzam wioskę, aby w warsztacie ów hak wyprostowali.. Zadowolona wracam z prostym hakiem - a tu wychodzi, że jest kolejny nieprzewidziany problem. Belka, do której przykręca się hak jest pęknięta - prawdopodobnie od spotkania z koparką... Mamy więc obawy czy w czasie holowania belka nie zrobi donośnego chrup! i po raz kolejny, jak niegdyś w Gorganach, będzie trzeba zbierać skodusie z asfaltu na przestrzeni kilku metrów... Szczęście nam jednak znów dopisuje - skodusia dociera w całości pod warsztat.



Sasza wsadza łeb do silnika i ocenia, że zepsuła się pompa paliwowa. W warsztacie wydaje się, że jest wszystko - ale pompy do skodusi niestety akurat nie ma... Pompa przyjedzie jutro z Kiszyniowa. Nie mamy więc wyjścia i stawiamy namioty przy warsztacie, w miejscu gdzie dwa razy w tygodniu odbywa się duży bazar. Wieczorem lokalne Cyganięta rzucają w nas kamieniami. Trochę się obawiamy, że w końcu któryś z nich trafi w jakieś auto… Tylko skodusia jest bezpieczna, stojąc zamknięta w warsztacie!


Kolejnego dnia na wycieczkę musimy się upakować w dwa auta. Część plecaków zostawiamy u mechaników. Przynoszą dużo kartonów i podkładają je pod plecaki - "żeby się nie pobrudziły". Gdy wchodzimy do warsztatu około dziesięciu osób ogląda bebechy skodusi, a nasz mechanik z zapałem coś tłumaczy pozostałym po mołdawsku trzymając w ręku odkręcony tłumik.

Skodusie odbieramy wieczorem. Oprócz naprawy pompy zrobili jej chyba cały przeglad. Nawet wykryli, że jakies kontrolki nie świecą się na pulpicie, ale nie umieli ich naprawić. Cóż.. owe kontrolki nie świecą się od zawsze ;)

Na obrzeżach wioski Zorile skodusia uczestniczy w wieczornej imprezie. Też się przysiadła do kręgu biesiadników.


O poranku na mołdawskim pastwisku.


I w dalszą drogę!


Sniatyn - skodusia zmierza na nasze miejsce noclegowe - pod zrujnowany most na rzece Prut.


I znów nasz Dolny Śląsk! Jakiś odpoczynek w zaułkach Srebrnej Góry.


Tereny dawnej wsi Pilce - szukamy jeziorek. Czasem patrzymy na drogę, a czasem skodusi pod spód - co się utrąciło tym razem ;)


Nieraz zupełnie nie ma gdzie przywiązać odciągu ;)


Odciąg na niewiele się zdał… Po nocnej i porannej burzy nasze miejsce biwakowe zmieniło się w jedno wielkie błotniste bagno....



A i droga przez tereny wysiedlonej wsi prezentuje się zgoła inaczej niż jeszcze wczoraj…


Chwalęcin - cegielnia i dziarski wyjazd z opuszczonych hal!


Pokonywanie przekopów w drodze do fortu Sarbinowo


Skodusia pogromca komarów ;)


Różne znane i modne miasta też czasem odwiedzamy! Nie że tylko ciagle zadupia i zadupia! My ludzie światowi! :P


Gdzieś wśród industrialnych klimatów wybrzeża Zalewu Mietkowskiego.


Wśród nierozszyfrowanych ruin w Pastewniku.


Rudawy Janowickie. Droga z Wieściszowic do Raszowa.


Wieściszowice - dawny kamieniołom amfibolitów.


W kierunku Jury, na biwak nad jeziorem w Kostkowicach, docieramy koło północy. Tomek znalazł fajne miejsce na namioty, nad wodą, z daleka od łupiącej dyskoteki. Zjeżdżamy z asfaltu w polną drogę, mijamy różne namioty i przyczepy. Droga powoli zaczyna się kończyć, tzn tworzy ją już tylko piaszczysta koleina, jak się potem okazuje, chyba wyryta przez jakas terenówke. Jakieś około dwa metry przed miejscem gdzie planowaliśmy dojechać, skodusia odmawia współpracy i grzęźnie w piachu. Próbujemy ją wypchnąć, do przodu, do tyłu, podłożyć coś pod koła.. Na darmo... Co u licha się dzieje? W ogóle koła się nie chcą kręcić, a okolice spowija zapach palonego sprzęgła. Udaje się odkryć przyczynę. To nie koła nie radzą sobie z za głębokim piachem, ale cały spód się zarył - tzn skrzynia biegów, tłumik, miska olejowa... Nie pozostaje nic innego jak wyciągnąć łopatę i zaczął odkopywać. Zapach mokrego piachu miesza się z zapachem rozgrzanego mocno podwozia. Pył, piach i inne drobinki kleją się do twarzy, rąk, szyi, włażą do nosa i oczu. Pot spływa po gębie ułatwiając lepienie się drobinkom ;) Kopiemy zielonym szpadlem - to wielki nasz przyjaciel, który już nieraz nam tyłek uratował w najróżniejszych przypadkach. Potem, gdy bardziej liczy się już precyzja ruchów, kopiemy patykami, a na koniec po prostu rękami. Wyglądamy już jak nieboskie stworzenia pokryte litą warstwa szarej skorupy. Ale zwycięstwo! Udaje się skodusie odpalić i przestawić na pobocze wypełnione ciut mniej lotnym podłożem.




Namiot przychodzi nam postawić prawie na środku piaszczystej "drogi". Śledzie nie bardzo trzymają w takim podłożu, więc jeden odciąg mocujemy na łopacie.






Trochę mam obawy, że w nocy albo nad ranem będzie tu jechał jakiś rozpędzony debil na quadzie albo motorze i nie zdąży wyhamować przed namiotem. Na wszelki wypadek stawiamy więc na drodze trójkąt ;) Może nikt nie zajuma w nocy ;)


Odkrywamy też, że mamy na skodusi współpasażera!!! Ciekawe gdzie już z nami był zanim zauważyliśmy jego obecność? Na brzegu okna wyrósł porost! Podobny jak porasta gorgańskie gołoborza. Ulubił sobie przyokienną gumę w skodusi! Nie wiem jaki to gatunek - ale nazwaliśmy go Chrobotek! Zastanawiamy się jak należy się opiekować porostem, aby ładnie i bujnie rósł? Podlewać? a może właśnie zostawić w spokoju? Ale wiemy już, że będzie miłym towarzyszem naszych wędrówek!



Inną nocą, przez zalane kocie łby, suniemy na bunkrowy festiwal w Wysokiej.


Jakaś narada w Kozubniku.


A tu jedziemy z Oławy na sylwestra do Kotów (koło Tarnowskich Gór) przez lotnisko w Różyńcu ;) To co, że to 200 km w przeciwną stronę? Tak nam w duszy zagrało!






2013



Na leśnych drogach w lubuskim. Tam gdzie skacze dużo saren! ;)



Pasterka, zlot forum sudeckiego.


W Lubawce pod śniegową kołderką.


Z malowniczymi soplami w Górach Stołowych.



Taki Kraków to ja rozumiem!!! :-D Gdzieś w rejonie kopca Wanda.


Ściąganie z baku benzyny do kuchenki! ;)


Majówka 2013 to wypad na Łotwę. Trzy terenówki ruszają na podbój północy :P


W drodze do Nidy, próbuje jechać za oknem (tak jak rok wcześniej w Mołdawii), ale trochę za zzzzzimno.


Pierwsze spotkanie z Karostą. I oczywiście miłość od pierwszego wejrzenia! Wjeżdżamy na klify z baterią nr 3.


Nadmorski biwaczek.


Nasz namiot stawiamy na samej krawędzi urwiska. Skodusie zostawiliśmy ciut wcześniej, aby nie obciążać klifu. Skodusia lekka, ale swoje jednak waży…



Przed warsztatem na obrzeżach Skrundy. Ale tym razem wyjątkowo zepsuł się Misiek, a nie my ;)


Jeden z fajniejszych biwaków! Nocujemy w ruinach garażu przy opuszczonym domu w okolicach Vibini.


Takie tankowanie to bardzo cieszy! Miła stacja benzynowa gdzieś w rejonie Kolki.


Typowy łotewski znak drogowy - tam gdzie zaczynają się szutry… Gdzie piach zaczyna chrzęścić w zębac, a bagaże pokrywają się płową mgiełką pyłu :)


Miły sklepik w Adzuni - ostatnie miejsce do wydania łatów. Skądinąd też ostatnie spotkanie z łatami… Za rok już nie będą w użyciu…


Leśna baza koło Kiburi. Zwoje siana, autka i my!


Ekipa prawie w komplecie!


W drodze do jednej z kilku baz w okolicach Dzeldy, już prawie zupełnie zburzonej.


Hangary dawnego wojskowego lotniska w okolicach Vainode.


I znów nasze Sudety! Biwak na przełęczy Wilczej.


Pod szkołą w Przewornie. Przez wiele lat, co roku w lipcu, odwiedzaliśmy tu uczestników praktyk archeologicznych.


Z Samborowic ruszamy w poszukiwaniu kamienia granicznego.


Pod słodownią w Chojnowie. Kilka dni później spora część budynku się zawaliła i przysypała jakiś złomiarzy. Do dzisiaj robi mi się nieco zimno jak patrze na to zdjęcie.


W stronę słońca. Pylista droga do Michałowa. Jedziemy na Łemkowską Watrę. No bo ile można jeździć tylko do Zdyni ;)


Góry Stołowe gdzieś między Niwą a Batorowem.


W ten oto sposób, na jednym z festiwali bunkrowców, skodusia zyskała porządne wgniecenia w dachu… Od tego czasu już zawsze będą się tam zbierać kałuże…



A tu się okazało, że po całej nocy puszczania muzyki - niekoniecznie chce odpalić ;)




Biskupi kamień graniczny między Chróściną Nyską a Czarnolasem.


Droga z Czarnolasu do Jaszowa.




Droga z Przystronia do Ratajna.


Miękinia. Szukamy młynów kamieniarskich.


Tego dnia zmierzamy do chatki na Pietraszonce. Ostatni kawałek drogi przez wioskę jest miejscami mocno oblodzony przez wypływające źródełka i jestesmy zmuszeni po raz pierwszy w historii nałożyć skodusi łańcuchy. Jest z tym sporo śmiechu, bo nikt z nas wcześniej tego nie robił. Początkowo nakładamy je odwrotnie co skutkuje tym, że ciągle spadają, jeden sie urywa i musimy go związywać sznurówką...


Lodowisko udaje się przejechać, ale każda kolejna górka jest wyzwaniem. Skodusia chętniej jeździ w bok niż do przodu czy do tyłu. Kolejne jazdy bokiem zwykle kończą się w zaspach dochodzących czasem do połowy drzwi. Poczciwy szpadel, którym latem wykopywaliśmy skodusie z jurajskich piasków znów się przydaje!




W końcu przy udziale zaprawionego w śnieżnych bojach miejscowego i kilku pożyczonych przez niego łopat udaje się ustawić skodusie w wykopanej zatoczce naprzeciw jednego z domów. Zabawa się jeszcze nie kończy, w śniegu zakopuje się jeszcze kilka aut w tym również terenówki…


Góry Stołowe. Pewnego dnia na Lisiej Przełęczy skodusia odmawia współpracy. Różne próby odpalenia spełzają na niczym, wygląda na jakieś spięcie w elektryce. Dzwonimy do naszego gospodarza z Radkowa, który obiecuje przyjechać nam pomóc - o ile znajdzie kierowcę nadającego się do użytku w sobotni wieczór. Przyjeżdża niebawem ze swoją synową. Skodusia nie odpala nawet z kabli... więc pozostaje odprowadzić ją do Radkowa na sznurku. Jakiś kilometr dalej zrywa się nasza linka…


Gospodarz na szczęście zabrał swoją, która przypomina linę okrętową i ponoć wciągają na niej bele drewna na pierwsze piętro. Na niej dojeżdżamy kawałek za Karłów, ale jakieś licho się widać do nas przyczepiło - bo i ona się zrywa…


Ale z tego miejsca jest już do Radkowa tylko w dół.. Jeżeli ktos widzial w sobotnią noc (a mijały nas chyba z naprzeciwka 4 auta) zjeżdżający serpentynami na zgaszonym silniku nieoświetlony samochód (światła oczywiście nie działały, nawet awaryjne) to jest spora szansa, że mogła to byc skodusia. No dobra, przesadziłam z tym "nieoświetlony" - wystawiłam przez okno rękę z czołówką!! W Radkowie żaden mechanik nie chciał się przyjrzeć skodusi - wszyscy byli już "nieczytelni" ;) Przemiły gospodarz bierze nasz akumulator do ładowania - może to coś da? Zatem skodusia trafia na parking pod Dino, a my jeszcze spory czas włóczymy sie jasnymi i ciemnymi uliczkami miasteczka.


Rano, mimo pełnego akumulatora, skodusia nie odpala normalnie, ale na pych z górki już się to udaje. Mamy więc przed sobą m.in. wizje tankowania bez gaszenie silnika (raz to już praktykowałam, ale było to Ukrainie i w innym aucie ;) Ostatecznie droga przebiega bez przygód dodatkowych, skodusia trafia na parking pod mechanikiem we Wrocławiu, a my wracamy do domku z nadzieją, że do sylwestra ją naprawia..



2014



Widoki z drogi Krzeszów - Grzędy (z okolic przełęczy Grzędzkiej)


Droga z Kluczowej do Brodziszowa.


Początek 2014 to bardzo zły i smutny czas w życiu skodusi (jak i naszym). Któregoś wieczora we Wrocławiu współużytkownik drogi wjeżdża skodusi w boko - tył. Pogniecione są i boczne drzwi, i tylna klapa, i koło uszkodzone :( Dodatkowo okazuje się, że wszelakimi ubezpieczeniami to można sobie d… podetrzeć jak przyjdzie co do czego… To nic, że wina była tamtego kolesia... Określają to jako “szkoda całkowita” i że wartość naprawy przekracza wartość pojazdu, więc nie dostaniemy praktycznie nic. Oczywiście wartość naprawy liczyli według nowych, firmowych części z salonu. Za samo lakierowanie naliczyli chyba 3 tysiące! Więc, że auto tylko na złom. Wielu znajomych też twierdzi, że takich aut się nie naprawia, że to się nie opłaca... To nic, że silnik sprawny i praktycznie wszystkie kawałki, tylko trochę blachy do wyklepania. Przez 2 tygodnie buczymy w poduszkę i jeździmy obrzydliwym białym autem zastępczym na warszawskich blachach, którym gdzie byśmy nie wjechali to miejscowi są niemili, drą ryja i nas przepędzają. To jest niesamowite jak rodzaj auta, z którego wysiadasz, zupełnie inaczej nastraja do ciebie lokalsów. Teraz widzimy to namacalnie. Ostatecznie podejmujemy decyzję - niech się pier*** ze wszystkimi ubezpieczeniami, naprawimy skodusie we własnym zakresie! I to autko przejedzie jeszcze wiele tysięcy kilometrów!

Części skupujemy po różnych szrotach, a lakierowanie sobie podarujemy. Po kiego diabła lakierować jakąś część, gdy ona już jest polakierowana? Kto w ogóle mógł wpaść na taki pomysł? A to że owa część ma inny kolor niż reszta karoserii? A co to komu przeszkadza? To nawet lepiej! Tym samym skodusia zyskuje sobie nowy, niepowtarzalny wygląd! Ma czarne drzwi i czerwony zderzak. Tylna klapa niestety się trafiła zielona (bo zielonych jest chyba najwięcej!) Chcieliśmy żółtą, ale żółtych skoduś chyba nie robili ;)


Pod sklepikiem w Krzelkowie.


W tunelu koło Kamieńczyka.


Na bocznych drogach koło Torunia. Nie sądziliśmy, że te drogi będą aż tak “boczne” ;)


A w końcu zatarasowane przez drzewa..


Majówka 2014 to podobnie jak rok wcześniej Litwa i Łotwa.

Przejscie graniczne polsko - litewskie na małej drodze lesnej na południowy-wschod od wioski Berżniki.


Miejsce biwakowe przy szutrowej drodze na zachodnim wybrzezu jeziora Veisiejis.


Nieplanowany postój na drodze w stronę Petroskiai...


... bo od skodusi odpadła właśnie wycieraczka!


Przystanek na kibelek gdzies pomiedzy Kaisiadorys a Ruklą.


Biwak na skraju poligonu niedaleko Rukli.


A tu się zastanawiamy - to już poligon czy jeszcze nie? ;)


W plątaninie szutrowych i piaszczystych dróg pomiedzy Vepriai i Ukmerge.



Biwak w lasach kawałek za Panevezys w kierunku na Vabalninkas.


Burza piaskowa po przejeździe ciężarówki gdzieś w rejonie Vabalninkas.



Opuszczony kołchoz gdzieś w okolicy Satkunai.


Poradziecka baza koło Vepriai.




Kvetkai


Małe przejscie graniczne litewsko - łotewskie między Kvetkai a Pilskalne na rzeczce Nereta.


Prom w Ligatne. Wyjątkowy w swoim rodzaju, bo wygląda jak pływający pomost.



Miła stacja benzynowa w okolicy Straupe.


W stronę upatrzonego biwaku nad jeziorem Aglona.


Jeden z wielu przydrożnych popasów. Tu chyba w Koknese.


Opuszczona poradziecka baza koło Zeltini.



Czasem są chwile, gdzie droga jednak zdaje się nas przerastać. Skodusia niestety została tu w lesie, nie mieliśmy odwagi forsować ostatniego zjazdu.. tzn zjechać by napewno zjechała, ale na podjazd następnego dnia raczej szanse byłyby już mniejsze. Ostatni kawałek na pole biwakowe nad rzeką Gauja przy czerwonych klifach "Kuku iezis" na północny - wschód od Skalupes poszliśmy więc pieszo. Wygnieciona zatoczka wskazywała, że nie my jedni podjęliśmy taką decyzję ;)


Wschodzące nad rzepakiem słońce w okolicach Bierutowa...


Między Ludowem Śląskim a Stogami.


Unużani w rzepaku czyli droga z Radłowic do Racławic Małych.


Dobrze zamaskowane auto u podnóża Krzyżowej Góry.


Widoki z drogi do kamieniołomu Kozia Góra.



Ruiny fabryk koło Krzystkowic.


Opuszczony budynek, wypchany po brzegi starymi gazetami, przy torach kolejowych koło Służejowa.


Przy malowniczym ryneczku w Pobiednej.


Widoki z Przełęczy Komarnickiej.



W Komarnie przy kościele.


Jedziemy sobie przez Marcinków.





Zabawy podczas festiwalu bunkrowców. Wożąc się pylistymi, lubuskimi ścieżkami. Droga z Bukowca do Janowa…




Droga z Policka do Kuligowa.




Czyżby coś jednak się urwało? ;)


Jesiennie gdzieś w Górach Kaczawskich. Grudno



Droga z Lipy do Dobkowa.


Gdzieś za Złotoryją, chyba w rejonie wsi Rokitnica.


Droga spod ruin radiostacji do chatki Marianówka (w połowie jednak przyszło się wycofać... ;)


Ruiny radiostacji na górze Rosocha.


Droga spod owej radiostacji do Stanisławowa.


Wśród opuszczonych zaułków Pstrąża.



Forsowanie górek w przy bunkrze w Wilkocinie. Już nie pamiętam teraz co, ale coś żeśmy tam sobie utrącili ;)



Suszenie namiotu koło Mieroszowa. W wiacie stał a cały mokry!


Cegielnia w Mieroszowie.


Gdzieś w lubuskim pod sympatycznym sklepikiem.


Jak przez rzekę to tylko promem!



Lubuskie drogi okołobunkrowe.



Prawie okrągła liczba! 7 grudnia 2014. Do trójki na przodzie już niestety nie dociągnęliśmy...





2015



Przy pałacu Modła.


Okolice wsi Paprotki.


Zimowe uroki wsi Raszów.



Biedronki obsiadają skodusię w Marczowie, nietypowo, bo w pewien styczniowy dzień.


Z Ostrzycą w tle.. Gdzieś w okolicach Marczowa.


Droga z Soboty do Pieszkowa. Zaznajamiamy się z nią już po raz drugi! Poprzednio zachwycaliśmy się dywanami jesiennych liści, którymi była zasypana... Po solidnych deszczach robi jeszcze większe wrażenie! :)




Nad Sosnówką. Miejsce na zaparkowanie skodusi na czas nieokreślony jest wszędzie!


Błażejów. Jest niby tabliczka, ale przeczytać niełatwo.


Skodusia to nie tylko wyprawowy samochód terenowy! Nieraz robi też za ciężarówkę! Nie tylko niskie zawieszenie, ale i gabaryty są do przeskoczenia! :P
Bytom. Giełda staroci. Hmmm… Jest problem. Oprócz tego co już jedzie w skodusi (plecaki, śpiwory, snopki) musi wejść jeszcze ta taczka! Ratunku! Toż nie po to kupiliśmy taką wspaniałą zabytkową taczkę, żeby ją teraz zostawić w rowie!



I weszla. Ale chyba trzeba było jechać max na trójce bo wyższe biegi nie wchodziły, tzn. tam już była taczka ;)

Droga z Podlesia do Gęstwiny.


Dwie równoległe drogi - szutrowka do Gęstwiny, a za rzeka ruchliwa szosa przez Ondrejovice. My oczywiście jedziemy tą właściwą drogą!



Ruiny domów na obrzeżach wioski Gęstwina.




Podlesie - opuszczona przędzalnia Frotex.


Z Olbrachtowic na Młyńska Górę.



Z Kryształowic do Starego Zamku.


Z Okulic do Milina.


Przy sklepie w Wilkowie Średzkim.


Kulin. Jedna z wielu wypraw “na krzyże pokutne”.


Biwak w okolicy Pokrzywna.


Nie wiem co tam kwitło, ale wszystko było przysypane żółtym pyłkiem.



W kamieniołomie koło Romanowa.


Gdzieś na zboczach Krzyżowej.


Zapomniane przygraniczne wioski po czeskiej stronie. Libna







Majówka to wyjazd na Bałkany. Szykujemy dechy! Ziuta nam przywiozła! Półtorametrowe, pięciocentymetrowe dechy do przejeżdżania rowów antyskodusiowych ;) Ale musimy im uciąć brzeżki, bo nie wlezą do środka ;) Ostatecznie nie przydały się ani razu na tym wyjeździe. Po powrocie skończyły jako podstawka pod regały. Ale oddały niesamowitą usługę wspierając nas psychicznie! ;)


Węgry, Sarmellek - opuszczone poradzieckie miasto.



Chorwację witamy pulpą pod pomnikiem Podgaric.


Biwak przy wieży na Petrovej Górze.


Gumance. Ruszamy w mgliste góry pełne ruin i osuwisk.





Nocleg w opuszczonym hotelu Haludowo.


I nawet szlaban udało się uruchomić! :)


Miejsce noclegowe w przydrożnej zatoczce gdzieś między Kruscica a Kozjaca.



Przy willi Tito w górach nad Plitvickimi jeziorami.


Gdzieś na trasie Split - Omis - Makarska.


W stronę majaczącego wśród zarośli hotelu Primorsten.


A tu już biwak hotelowy!



Drogi, wioski, opuszczone osady... gdzieś w rejonie miejscowosci Bogatnik, Kastel Żegarski, Vujanici (miedzy Obrovacem a Kistanje)


Droga na górę Promina.




Ja nie wiem jakim cudem, ale udało się wjechać! Skodusia się zagotowała, ale tylko trochę. Widoki ze szczytu :)



W dół już idzie prościej!



Nad zatoczkami niedaleko od Opuzen.





Pozyskane skarby zaczynają wyglądać z okien! ;)


Biwak przy wypatroszonych przyczepach.



Boczna dolinka w okolicy miasta Ploce i Bacinskich Jezior.


Wokół sporo rozrzuconych aut, w stanie dość gorszym od naszego. Może wszyscy co tu wjadą tak kończą? ;)



Igrane, kolejny hotel spełniający nasze wygórowane wymagania co do warunków noclegowych!


Czarnogóra. Gdzies w rejonie miejscowości Risan.



Na trasie znad Zatoki Kotorskiej do Niksic.


Gdzieś przy bocznej drodze (na prawo od głównej trasy na Niksic). Już sama nie pamiętam po co myśmy tam zjechali. Bo te miłe dla oka tunele to znaleźliśmy przypadkiem.



Knajpka przydrożna w miejscowosci Jasenovo Polje, prowadzona przez miłośnika Tito i robiąca trochę za minimuzeum sprzętów związanych z owym politykiem.


Nieudana próba pokonania drogi Moticki Gaj - Plużine. Kawałek dalej droga zniknęła pod śniegiem ;)


W górach na północ od Kosanicy i na południowy zachód od Odzaka. Mijane przysiółki nawet nie wiem jak się nazywały.






Nie jest nudno! Drogi robią się coraz ciekawsze! :) Taka pora roku, że w górach błota nie brakuje!




Poszukiwanie przejścia granicznego Sula/Krna Jela.




Przy drodze Gradac - Durdevica.


Bośniacki posterunek graniczny koło wsi Metaljka.


Piaskowe piramidy koło miasta Foca.


Węgry. Okolice Nagyvazsony. Na łączce, którą wieczorem nam znalazł lokalny policjant.


Na tym wyjeździe zaczęliśmy zbierać naklejki!



Pod wieżą widokową w okolicy wsi Ślipcze.


Chłopiatyn



Myców

Bunkry koło Podemszczyzny.


Droga między Podemszczyzna a Brusnem Nowym była nieco zarośnięta.



Droga z Polanki Horynieckiej do Starego Brusna.



Pod cerkwią w Radrużu w zapadającym zmierzchu. Czasem nawet długie czerwcowe dni okazują się być za krótkie!


Nocleg pod cerkwią w Szczutkowie.

Droga z Łówczy do Huty Złomy.


Nad Iwlą i Teodorówką.


Czekając na prom Kępa Gostecka - Solec n/Wisłą.




Szackie Jeziora, czyli najbardziej północno - zachodnia część Ukrainy. Rzut beretem z Polski, a całkowicie inny świat!

Tutejsze drogi to głównie bruki z kocich łbów. Na zdjęciu odcinek drogi wzdłuż granicy na trasie Starowojtowe - Zabużżja.


Zabużżja. Popas pod sklepem.



Świtaź - pole namiotowe Nezabudka. W wakacje ponoć zapchane po brzegi. Tu klimaty początku czerwca.



A tu bruk zamaskowany asfaltem - między wioski Zabołotja i Nudyże.


A nieraz pod kołami jest tylko puszysty piach! :) W wiosce Tur nad jeziorem Swjate.



Malowniczy sklep w Nudyżach.


Przed sklepem w wiosce Tur.

Błękit i zieleń wioski Piszcza (tylko ten zderzak nie pasuje! :P


Snopki, eternity to właściwe tło dla naszej skodusi :)


Kablowiska wsi Pulemec.


Rostań i zdjęcie z końską kupą. Nieplanowane ;) tak po prostu wyszło ;)


Biwakowisko nad jeziorem Pisoczne.



Kotu z Szacka coś przypadł do gustu nasz bagażnik.. Może ze względu na ilość wędzonych ryb w środku? ;)


Nad jeziorem Łuki między wioskami Dubeczne i Ljutka.



Nad jeziorem Welyke Zhoranskie.



Wioska Rymaczi.


i jezioro Jagodynskie.


Nad jeziorem Pisoczne między wioskami Ljubohyny i Krymne.



Korek w Krymnym.


Pod sklepem w Jarewiszczu zajęte są dwa miejsca parkingowe :)


A w Ljutce grzejemy pielmieni!



W wiosce Kraska.


Spory ruch na drodze w wiosce Zdomyszel.


Drewno na opał zbiera się tu na szosie. Wszędzie się wala, więc łatwiej niż w lesie! ;)


Po solidnej burzy w okolicach Strzelina. A my suniemy na linową imprezę na Kantynie. Kamieniołomy po burzy to dopiero mają obłędny zapach!






Pewnego pięknego letniego dnia jedziemy skodusią nad jezioro w Jelczu. Parkujemy pod lasem, a jak wracamy to nie ma blach… Przykra sprawa, trzeba zgłosić, zapłacić za nowe, włóczyć się po urzędach… Nie przypuszczamy jednak, że będzie to miało swoje konsekwencje w przyszłości i rok póżniej wspomnimy jeszcze o jelczańskiej plaży ;)

Port w Iliczewsku, sierpień 2016. Zjeżdżamy z gruzińskiego promu aby dostać się na Ukrainę. Tam czeka nas dużo biurokratycznych uniesień. Np. wychodzi rozbieżność - czy skodusia była już kiedyś na Ukrainie. Tak i nie.. Bo numer podwozia był a blachy nie. Wot problem! Tłumaczę, że blachy są nowe bo poprzednie zostały skradzione. Celnik za cholerę nie może pojąć po co kraść blachy- na złom? Podejrzenia u nas byly takie, ze grasowała w okolicy szajka, która pozyskiwała cudze blachy, przypinala na swoje auta, tankowała benzyne do pełna i zwiewala ze stacji bez płacenia. Blachy wyrzucali do lasu, a zapis na kamerach pozostawał taki a nie inny. Celnik całkiem nie moze pojąć myśli przewodniej złodziei - ale jak poleciała benzyna jak nie zapłacił? No tak! Tu się najpierw płaci, mówi ile litrow i wtedy odblokowują dystrybutor! Jak mówisz “do pelna” to od razu jesteś podejrzany! Ukrainiec więc cmoka nad nieodpowiedzialnością polskich stacji benzynowych.

Celniczka długo się męczy co wpisać w komputer - bo są dwie opcje czy samochód był na Ukrainie, tylko “tak” i “nie” i miejsce na dwa numery. Obojętnie czy nasze numery wpisze się z “tak” czy z “nie” to wywala na czerwono. Wołają jakiegos kolege, który pomaga im przełamać informatyczne bariery i stworzyć jakieś okienko pomocnicze z możliwością opisu. Babka wklepuje tam długi elaborat. Nie wiem czy też wspomniała o zasadach funkcjonowania polskich stacji benzynowych i swoich snach z poprzedniego tygodnia, ale stuka zamaszyscie ze zmarszczonymi brwiami chyba 15 minut.


Okolice Krzywiny, Wzgórza Strzelińskie.


Biwak przy kamiennym stole. Tego lata prawie co piątek tam nocujemy. Jakoś tak dziwnie wychodzi, że zawszze jedziemy akurat w tą stronę!



W Stolcu przy opuszczonym pałacu.


Jakieś ruiny na obrzeżach Nysy. Oddajemy się radości jeżdżenia po trylince!


Czechy. I ruiny w Vidnavie. Jak wiedzieć gdzie patrzeć - to coś ciemniej zielonego majaczy między listkami brzozy.

Tu to samo miejsce widziane z bliższej odległości.


Szukając starych wyrobisk koło Kaoliny.


W sierpniu w skodusi zaczyna być ciaśniej niż zazwyczaj... Trzeba było wygospodarować miejsce dla takowego koszyka!



Dach skodusi to najlepsze miejsce do przewijania niemowląt! :) Wiele razy jest więc w użytku! Tu akurat przy kolorowych jeziorkach wyrobiskowych koło Łęknicy.


Na dożynkach w wiosce Chocicz.


Biwak na rampie w Zasiekach.


I mamy pasażera na gape!


Wrześniowy wyjazd na Mazury i pod północną granicę. Pierwszy, dłuższy niż weekendowy wyjazd w trójkę. Ciasno... Ledwo wyjechaliśmy, zapakowani pod dach, a w Pracowni Artystycznej w Radzowicach pozyskujemy takiego kolege! Urzekł nas! Nie mogliśmy go zostawić!. Taaaa…. Jeszcze tylko pająka giganta nam brakowało ;) Pająk na co drugim zakręcie spada na toperza ;)



Czasem gdzieś w lesie przewożony w koszyku tłumoczek trzeba nakarmić...



Albo wystawić do słońca! Na wygrzanej masce wyjątkowo radośnie wierzga nóżkami!


Grunt to butelek nie pomylić :P


W Skępym na kempingu z dawnych lat…


Przy domu w Ostródzie, gdzie kiedyś mieszkali dziadkowie toperza.



Niektóre znaki drogowe budzą natychmiastową radość na pyskach!


Braniewo. Wjazd pod radzieckie pomniki.


Anglity. Na głównym skrzyżowaniu miejscowosci.


Most miedzy Stara a Nowa Pasłęką.


Przy ujsciu do Zalewu Wislanego rzeki Pasłęki.


Płytówka Stara Pasłęka - Braniewo.


Bywamy też w niebezpiecznych, zakażonych rejonach!


Wysoka Braniewska pod wysokim wiatrakiem.


Wieczorne szutrówki przygraniczne miedzy Mędrzykami a Jachowem.


Mędrzyki - stara piaskownia.




Nie ma nic lepszego jak włóczyć się bez celu i bez pośpiechu pylistymi drogami… Jachowo


Mała Stegna


Lipniki


Górowo Stacja


Okolice Trutnowa.



Glitajny


Gdzies miedzy Galinami, Bartoszycami i Maszewami.


Czasem pylistość warto porzucić dla trylinki lub starych betonowych płyt!





Skrzyżowanie trylinek! na trasie Skandławki - Jegławki. Raz jedyny takie miejsce napotkaliśmy! :)


Okolice Wólki Szlacheckiej to przejazd dwupasmówką!


Czasem trzeba zawinąć do sklepu. Gdzieś pomiędzy Lutrami a Reszlem.


Drogosze i zarosłe przypałacowe stodoły.


Zakład naprawczy w Kętrzynie, gdzie dolewają nam oleju do skrzyni biegów.


Pod zamkiem w Barcianach.


Faliste pola gdzieś koło Kętrzyna.


Właściwy znak na właściwym miejscu!


Na drodze Mażucie - Użbale spotykamy bardzo rzadki rodzaj nawierzchni! Droga prowadzi do ronda im. "Bohaterów PGRów", więc to zobowiązuje! ;)



Tu atakują zwierzęta wszelakie! ;)


W ostatnich blaskach zachodzącego słonka…


Wzgórza Strzelińskie. Tereny dawnych kamieniolomow miedzy Kowalskim a Żelowicami.


Kawałek jedziemy wzdłuż drogi nr 8. Równy asfalt, przepastne rowy, bijąca po oczach biel namalowanych pasów. Wyjące tiry, śmigające limuzyny, mijanie się na grubość lakieru, byle dalej, byle szybciej, byle bardziej nerwowo. Nas to na szczęście w tej chwili nie dotyczy. Tak blisko, a tak daleko. Dwie drogi, dwa światy…


Skodusia pełna jesieni.


Piotrkówek i przydrożne sady.


U podnóża Skałek Stoleckich.


Skarbimierz, dawne lotnisko.




Droga z Piotrowic do Karszowa.


Śladem białych tablic.


Wronów.


Gracze. W poszukiwaniach urwanej drogi.


Droga z Krasnej Góry do Grabina.


Droga z Jakubowic do Klucznika po deszczach i skodusia w roli amfibii :)





Nieistniejaca wies Klucznik.


Szlakiem rdzawych tablic.


Impreza nad jeziorkiem w Kantorowicach.







2016



Pod rurociągiem w Ozimku.


Bezśnieżna zima to częste wycieczki śladem opuszczonych pałacyków, PGRów, zadymionych wiosek i wyboistych dróg donikąd… Smardy Dolne


Rożnów



Bruny. Stacja benzynowa


Kowalowice




Buczek Wielki


Miechowa


Siemionka


Chrzowice, przy radzieckim cmentarzu.


Borzysławice


Grudynia Mała


Pokrzywna PTSM


Miedzy Ścinawą Małą a Przydrożem Małym.


W środku skodusi też przybywa naklejek i ozdób wszelakich.


7 kół podbija Wzgórza Kiełczyńskie.


Popas w Bolesławcu.


Żarska Wieś




Mikułowa


Jeszcze zima wokół, ale my już mamy przed oczami lato! I to lato nie byle jakie! Rzadko kiedy ma się ponad pół roku wolnego i zamierza w dużej części spędzić ten czas w drodze. A że nasze drogi zwykle zbyt równe i gładkie nie są - pomyśleliśmy zawczasu o podtunningowaniu skodusi ;) Zatem wstawione są nowe amortyzatory, a nad kołami są wkręcone sprężyny od dostawczaka, aby podnieść zawieszenie. W sprężyny wstawione są specjalne gumy, aby zawieszenie było nie tylko wyższe ale i twardsze.



Wzmocniona została przednia belka, która jak się okazało - była lekko nadpęknięta od spotkania z maszyną rolniczą w Mołdawii 4 lata wcześniej. Najniżej wiszącym elementem skodusi (i najbardziej narażonym na urazy) jest skrzynia biegów. Zatem skrzynia została zabezpieczona specjalnie wspawaną szyną - żeby w razie czego walić w podłoże szyną a nie skrzynią. Skodusia zyskuje więc takowy nietypowy wygląd z kuprem sterczącym do góry - acz po załadowaniu bagaży i pasażerów stan ten się niweluje.


Niedługo później pojawia się też bagażnik dachowy. Bo jakkolwiek byśmy nie rozważali - to bagaże na dłuższy wyjazd (i to taki z nastawieniem biwakowym) się nie chcą zmieścić. Długo szukamy bagażnika, który miałby kształt naszego dachu a nie kajaka, który wystaje i z przodu i z tyłu na metr. Ostatecznie taki bagażnik znajdujemy gdzieś na przedmieściach Wrocławia. Niestety jest plastikowy i dosyć fajansiarski, co będzie miało potem swoje następstwa ;) Póki co działa i jest fajnie pojemny! Tu po raz pierwszy “skodusia w kaszkiecie” włóczy się po Pogórzu Kaczawskim. Pozuje z piramidą w Rzymówce.


Przy drodze z Gozdna do Rzeszówka.


Gdzieś pod Ślężą.


Wyjątkowo urokliwy bruk w rejonie Młynicy.


Pierwszy konkretny wyjazd naszych bardzo długich wakacji - to kwietniowe Bieszczady i Beskid Niski. Gotowi do drogi! ;)



Brody w Płonnej.


Okolice Kożusznego.

Droga z Płonnej na szczyt Kuty.



Lesko PTSM.


Nad Turzańskiem, okolice przełęczy pod Suliłą.


Przepastne place miedzy Prełukami a Komańcza.


Nowy Łupków


i tamtejsze bobrowiska.


Polanki - wypał którego nie ma...


Łopienka


PTMS Górzanka


Jak w Baligrodzie pokazaliśmy gugające niemowlę - to bez problemu dostaliśmy pozwolenie na poruszanie się tutejszymi stokówkami. Nie żeby jego brak nas powstrzymał, ale miło mieć poczucie, że się to robi na legalu! :)

Rabe



Boczna stokowka w Huczwicach, ta na przełęcz 704m.


Znad bobrowego jeziorka w stronę Sukowatego.






Kamionki



Żernica


Kołonice


Ruszamy z Tyskowej na Korbanie.


Pod PTSMem w Jabłonkach.


Popas na przełęcz nad Roztokami.


Bartne, bacówka PTTK.


Czekamy aż pojazd uprzywilejowany opuści skrzyżowanie :)


Czarne


Radocyna


Z wyjazdu wracamy po miesiącu. Po pierwsze bo leje. Po drugie - miesiąc w tym rejonie chyba nam wystarczy. Po trzecie - za tydzien majówka, Bałkany czekaja i trzeba by sie trochę ogarnać. Kurde, jak to fajnie wracać z wyjazdu tylko dlatego, by móc się przygotować na kolejny!

Biwak na Węgrzech przy promie na rzece Sajo, między Muhi a Korom.


Serbia. Wśród zalanych deszczem, bocznych uliczek Suboticy.


Okolice wsi Pracice (chyba). Przy drodze między Valjewem a Pożegą i klimatyczna, okopcona kawiarenka w tle.


Okolice Zlatiboru - cudne miejsce na nocleg przy starym moście, pod warunkiem, że nie ma ściany deszczu…


Czarnogóra, kanion rzeki Moraca.



Między Cetinje a Kotorem.




I nagle z mgieł wyłonił się wielki otwór jaskini!


Powoli zaczynają się też przecierać widoki w stronę morza!


Przy forcie Gorazda koło Kotoru.






Fort Vrmac.


Droga do fortu Traste.


Artystyczny nieład rozrzuconych bagaży!


Szukając fortów i tuneli trafiamy do kamieniołomu.



Z oślą rodzinką.


Wąska, kręta droga z Virpazaru do Arbnez, wzdłuż brzegu Jeziora Szkoderskiego.




Albania. Na kempingu między Szengjin a Leże.



Durres


Vlora. W górzystych krajach się dużo trudniej omija miasta i często trzeba się jednak w nie wpakować, mimo że bardzo tego nie lubimy...


Wybrzeże koło Fier, za wioska Topoje i nadgryziony patyną baraczek, którego taras wybraliśmy sobie na biwak!






Okolice Zvernec


Przełęcz Llogara (pomiędzy Dukat a Dhermi)




Droga do Porto Palermo...


i biwak na tamtejszym półwyspie.



Gdzieś na trasie Porto Palermo - Saranda.


Mosty na trasie Terpelene - Kelcyre.



I różni współużytkownicy dróg na trasie Kelcyre - Permet.



Nad Kanionem Lengarices.



I biwak w tych rejonach.



Między Petranem a Carshove.



Między Carshove a Leskowik.


Między Leskowik a Barmasz.



Barmasz


Erseke


Biwak na przełęczy Qafa e Qarrit, pod czujnym okiem lokalnej policji.



Nie rozjechać żółwia!! z Korce w strone jeziora Prespanskiego.



Macedonia, przy drodze między jeziorem Prespanskim a Ochrydzkim.


Biwak nad jeziorem Mavrowskim.


Serbia. Ledwo opuszczamy Belgrad a skodusia zaczyna piszczeć i zgrzytać na piątym biegu. Toperz podejrzewa ucieczkę oleju ze skrzyni biegów, więc szukamy mechanika. Pada na miasteczko Temerin. W pierwszym zakładzie mechanicznym nie ma szefa, jest tylko dwóch podrostków, z którymi nie udaje się ni w ząb porozumieć. W drugim zajmują sie tylko ogumieniem i już jakis gość biegnie z wężem, aby nam dopompowac koła. W trzecim udaje się i wyłożenie sprawy nie nastręcza trudności. Mechanik postanawia się przejechać skodusią, aby naocznie (a raczej nausznie) zdiagnozować problem. Słychać dokładnie. Sprawdza olej - jest. Tylko, że ten olej jest już gęsty i całkiem srebrny. Ponoć to znaczy, że metal się ściera i przechodzi do oleju. Więc raczej niedobrze. Piątkę już ponoć całkiem szlag trafił, ale pozostałe biegi działają dobrze. Mechanik poleca nam jechać nie szybciej niż 70 km/h i co dwie godziny stanać na dłużej by ochłodzic i dać odpocząć całości. Tym sposobem mamy dużą szansę dojechać do Polski. A w domu warto pomysleć o nowej skrzyni. Na tej naszej jeździmy juz 7 lat. Tak, to ta którą zbieraliśmy z drogi pod Osmołodą, a potem była spawana przez Walerke. Ta sama. Jeździła bezawaryjne, aż do dziś. Więc chyba i tak nie mamy na co narzekać. Gość za poświęcony czas i obejrzenie skodusi nie chce żadnej zapłaty, opowiada za to toperzowi o swoich dwóch małych synkach i bracie, który gdzieś służy w wojsku i nosi takie same ciapkowane gacie jak toperz...


Toczymy się więc dostojnie serbską autostradą, w porywach siedemdziesiatką. Wyprzedzają nas ciężarówki i pordzewiałe zastawy. Osły i riksze nas nie wyprzedzają, ale pewnie tylko dlatego że ich tu nie ma. Czujemy się jak niegdys w irańskim tirze wypełnionym betonem, który jechał, jechał a licznik kilometrów stał w miejscu. Jedynie przesuwające się drzewa na poboczu sugerowały, że jednak wykonujemy jakiś ruch.

Worek szyszek to najlepszy przyjaciel w podróży z niemowlakiem. Posłuży i za grzechotkę, i za gryzaczek, a i potem całe auto miło pachnie lasem, gdy równomierny kobierzec łusek zalega na wszystkich podłogach i fotelach!


W słowackiej Niżnej Slanie wśród poprzemysłowych ruin napotykamy młodego Cygana, który chce od nas kupić skodusie. Przypomina mi sie dowcip pt: “Jak Cygan kupował sierp”, więc się pośpiesznie oddalamy dziękując odmownie za próby transakcji ;)

Zaułki Murowa.


Nad Odra i jej starorzeczami, gdzies miedzy Popielowem a Brzegiem.


Gdzieś w okolicach Spalonej.




W czerwcu 2016 wyjeżdżamy w naszą najdłuższą skodusiową wyprawę. Przed nami dwa i pół miesiąca włóczęgi. Skodusia spisze się wyjątkowo dobrze. Prawie bezawaryjnie dojechała do Gruzji i z powrotem (zepsuła się tylko raz, w pierwszy dzień wyjazdu ;) ) ale jednocześnie jest to wyjazd, który dość mocno nadszarpnął jej kondycję.

Ale póki co ruszamy!! Niespiesznie jak lubimy. To jeden z tych cudnych wyjazdów, gdzie czas nas kompletnie nie goni. Wyjazd, gdzie na dno plecaków można schować nie tylko zegarki, ale i kalendarze!

Na wysokości Czeladzi skodusia odmawia dalszej współpracy, gaśnie i nie chce zapalić. No nieźle jak na samochód, który ma w najbliższym czasie przejechać przynajmniej 5 tys km ;) Najbliższy mechanik (przy drodze 94 gdzie stanęliśmy) mówi nam, że ma nas gdzieś, bo od jutra mają urlop, więc i dziś nikomu nie pomogą, nawet nie raczą spojrzec by zdiagnozować problem i mamy spadać na drzewo. Konkurencji oczywiście nie poleci i mamy sobie sami szukać w okolicy, bo “on nie zna innych mechaników w Czeladzi”. Smutno się robi w takich chwilach, po niezwykle sympatycznych doświadczeniach z mechanikami w innych krajach... Za kładką jest kolejny zakład, ale zajmują się tylko blacharstwem, więc nasz problem nie leży w zakresie ich kompetencji. Jednocześnie są bardzo mili i dokładnie tłumaczą jak dojść do innych mechaników na terenie miasta, którzy zajmują się elektryką. Kolejny mijany zakład jest dziwny. Szef, z którym mamy okazję pogadać, to na mechanika nie wygląda - czarne odprasowane gacie, błyszczące buty i czyste łapy, w ogóle jakies wypicowane biuro. Gdzie myśmy trafili? Na dodatek mówią, że na skodusie to mogą spojrzeć za tydzień, jak dobrze pójdzie. Dopiero w czwartym miejscu, na ulicy Sadowej, spotykamy osobę miłą, kompetentną i gotową sie podjąć naprawy. Gość zapuszcza żurawia pod maskę i diagnoza brzmi o zdechłym alternatorze. Aby przywieźć skodusie na miejsce korzystamy z pomocy taksówkarza, bo nikt inny nie ma możliwosci nas doholowac, a na pchanie Czeladź jest zbyt pagórkowata.. Odwiedzamy jeszcze skup złomu, gdzie za niewielkie pieniądze nabywamy potrzebną do zamontowania część.

Gdy ekipa ze złomowiska słyszy o naszych planach wakacyjnych - proponuje zakup przyczepki i drugiej skodusi rozebranej na części pierwsze, bo szlag wie co może się przydać w krajach, gdzie skodusie nie występują masowo. Mechanik mówi, że za godzinę bedzie gotowe.

Tu nabywaliśmy brakujące części.


PTSM w Owczarach.


Nazwa zobowiązuje. Zaszczycają nas swoją obecnością owieczki.


Chyba niektórym z nich brakuje jakiś minerałów, bo mimo ogromnych połaci soczystej trawy, próbują obgryzać skodusiowe błotniki. Zawsze wiedziałam, że to koza wszystko wciąga, łącznie z miotłą i kaloszem - ale że owca też? Odkrywamy na tym etapie, że jednego chlapacza skodusia nie ma - i teraz pytanie: owca zjadła czy po prostu gdzieś kiedyś się urwał?

Nasze ulubione Stasiane. Jeszcze zanim zostało zepsute….


Węgry. Bezskuteczne szukanie promow w widłach rzek Bodrog i Tisza, za wsiami Viss, Zalkod, Gyorgytario.


I w końcu się udało! prom na rzece Tisza, pomiędzy Kenezlo a Balsa.


Pająki na skodusi czują się zawsze jak w domu!


I tu, pod bagażnikiem dachowym, jest chyba jakieś dobre miejsce dla nich! Lokują się tutaj na co drugim biwaku!


Rumunia. Na polu namiotowym na obrzeżach Gilau.


W Fantanele przejeżdżamy obok opuszczonego zakładu przemysłowego o ogromnych grubaśnych kominach.


Poszukiwania zatopionych ruin kościoła koło wioski Bezidu Nou prawie się kończą zatopioną skodusią ;) Kościoła nie znaleźliśmy.


Zapodajemy biwak nad jeziorem! Miejsce jest bardzo ludne. Chyba pół Rumunii się tu bawi... W nocy musimy uciekać łąką na górkę - tak łupie muzyka!



Nie wiem czy na zdjęciach to widać, że te bagaże się w skodusi nie mieszczą i trzeba upychać kolanem… A gdzie miejsce na pamiątki??? Hę???


Biwak wśród snopków u podnóża wulkanów błotnych.


Ekologiczna suszarka! Często suszymy też ubrania na skodusi - na masce, na drzwiach. Tylko jest jeden problem. One wtedy nieraz są brudniejsze niż przed praniem… ;) Drzewo jednak wygrywa. Nawet jak to jakiś żywiczny okaz ;)


Bułgaria. Nadmorskie pozostałości ni to fabryczek, ni to kołchozów?


Wybrzeze za wsia Kamien Brjag jest takie jak sie nazywa. Wysokie, skaliste, opadajace skarpami do morza.



I wijące się stepowe drogi…


Koło miasteczka Primorsko jest półwysep, cały pocięty plątaniną dróg, a mapa nie przewiduje tam żadnej nazwanej wsi. Krajobraz jest falisty..


Biwaki na brzegu morza w okolicach Djune. Dość długo szwendamy się po bułgarskim wybrzeżu, starając się za bardzo nie oddalać od Burgas. A to dlatego, że czekamy na prom, który nikt nie wie kiedy przypłynie. Czekamy na telefon z portu. Ostatecznie oczekiwanie na prom zajmuje nam 11 dni! ;)




Szukając najładniejszej zatoczki koło Burgas.


Jak wjechać na plaże i się nie zakopać - oto jest pytanie! :P


Skodusia pływająca! Pokonuje Morze Czarne na pokładzie promu Burgas - Batumi! :)



A tu będzie następny zbiór naklejek! “Bebe w kolata” rozpoczyna nasze, najczęściej nie uwieńczone sukcesami, wędrówki po stacjach benzynowych i sklepach z samochodowymi częściami!




Zjazd z promu w Batumi to od razu pierwsze spotkania skodusi z użytkownikami dróg o ziejących paszczach :) I one jadą prosto na nas! Chodząc pieszo czy jeżdżąc stopem to się jakoś tak w oczy nie rzucało!


Błotniste plaże i szkielety budynków koło Poti. I pojawiające się nagle świeżutkie asfalty jak z rolki!




Mucząca droga do Kulewi. Skubane się nie chciały odsunąć ani na centymetr!


Na rondzie donikąd koło Anakli.



W stronę przedziwnej konstrukcji przez mostki nad rozlewiskami.



Niektóre mostki same zasługują na miano “dziwnej konstrukcji” :)


Opuszczona sześciopasmówka. Tylko my i krowy!


Gdzieś na ulicach Ingiri.


Pod twierdzą w Rukhi.


I kawałek dalej okazuje się, że ze sporej części naszych planów przyjdzie zrezygnować. Bo nie wpuszczą skodusi do Abchazji. Nie będzie zdjęcia skodusi z Akarmary - górskiego miasta duchów.... My możemy przekroczyć granice. Auto na polskich blachach - nie. I nie są przekupni… :( Cóż… Nie możemy się rozdzielić. Jak ekipa to w całości! Odkręcamy więc w kierunku Swanetii. Dziwny tu mają asfalt… taki dropiaty!


Droga do Mestii, mimo że wyasfaltowana, jest całkiem malownicza! Mgły, osuwiska, tunele…





I chyba gdzieś tu zaczęło nam chodzić po głowie, że fajnie by mieć busia! O np. takiego jak ten! Można by w nim spać i ile rzeczy by wlazło do środka!


Kolejnego dnia znów spotkanie z busiem - i znów się on do nas uśmiecha! Jeszcze ta decyzja w nas nie dojrzała, ale z każdym takim spotkaniem, każdego dnia po małym kroczku, coraz bardziej wgryzała się w podświadomość...


Skodusia na dziedzińcu jednego z gospodarstw w Mestii.


Gdzieś w rejonie Khaiszi.


“Bebe w kolata” pochłania jogurcik!


Gdzieś na trasie wśród kamiennych domów...


I swaneckich wież.


Szerokie szosy…


I wąskie wąwozy!


Nocleg na skraju drogi gdzieś w okolicach Dżwari.




Nieudane poszukiwania twierdzy Gagachi. I chyba najbardziej okazała dziura w drodze jaką kojarzę! ;)


Biwak przy ciepłych źródłach koło Nokalevi.



Koło wioski Gvedi leje tak, że nawet skodusia się chowa pod wiatę przystankową. A tak serio - to trzeba było coś wymyślić, żeby przewinąć kabaka, a w tym celu trzeba wyjąć ze skodusi 2 torby! Ciasno i mokro nie idzie w parze! ;)


Biwak na przełęczy, którą nazwaliśmy potem Byczą ;) Ale tu jeszcze żyjemy w błogiej nieświadomości…



Biwak nad rzeką między Khidi a Matkoj.


W czasie gdy wyciągamy bagaże czy stawiamy namiot, kabaczek wyłazi z fotelika (po raz pierwszy tak skutecznie) i dobiera sie do chleba :) Trochę zeżarla, trochę strociła i rozrzuciła po skodusi. Może teraz zalęgną się nam popielice? :P


Obok przydrożnej knajpki.


Słoneczne skarpy w drodze do Tkibuli.


Przy hotelu w Tkibuli.


Stroma, płytowa droga prowadzi w kierunku wioski Mukhura.


W drodze do wodospadów Kinhka.


Z Oni w stronę głównego grzbietu Kaukazu czyli nieudane próby zdobycia przełęczy Mamisońskiej. Z racji na chyba kilometrowy odcinek trasy przechodzący przez terytorium Osetii Południowej nie puszczali tam w ogóle turystów. Ba! żaden taksówkach ani inny miejscowy z terenówką nie zdecydował się nas tam zabrać. Nawet gdy zaryzykowałam stwierdzenie, że "cena nie gra roli". Nie i już..



Więc nasza wycieczka zakończyła się kawałek za Szowi.






Na bocznych drogach jeździmy tak! :)


Nad wyschniętym źródłem.


W Oni śpimy w domu pod pergolami.


Na tzw. “starej tbiliskiej drodze”, czyli trasie od 2008 roku nieużywanej, obecnie donikąd... kończącej się ślepo na nieprzejezdnej granicy Południowej Osetii.


Biwak nad zbiornikiem Szaori.


Bardzo awaryjny biwak w zatoczce za Borżomi, zazwyczaj służącej za przydrożny kibel.


Kawałek dalej nad rzeką, idziemy robić pranie i myć znalezione dokumenty :P


Przy twierdzy Mokcewi spędzamy długie, słoneczne popołudnie, wieczór, noc i poranek przeciągający się chyba do 13 ;) Są miejsca, które zasysają. I to jedno z nich :)





Przy twierdzy Ackuri. Tu też miłe klimaty, ale już nie aż tak!




Miejscowość Khizabawra, ze źródłem i zespołem kamiennych poideł, między którymi woda przepływa kaskadami.


W wiosce Saro.


Nad rzeka, niedaleko Akhalszeni.


Z Wardzi suniemy w strone wioski Miraszkhani.



Kilka nocy śpimy u podnóża skalnego miasta, przy ciepłych źródłach.



Pod twierdzą w Ahalkalaki.


W odwiedzinach u znajomych :) Dzieciaki z połowy ulicy oklejają skodusie nalepkami z gum do żucia... Nie wiem czy to w ramach uznania czy wręcz przeciwnie ;) A może zobaczyły dużo naklejek i uznały, że to taka ściana do lepienia? Zdrapuje to i czyszcze zmywaczem do paznokci jeszcze przez tydzień. Jedno jest pewne - w Gruzji mają lepsze zmywacze. Klej schodzi za jednym pociągnięciem, czasem nawet z lakierem samochodowym :P


W sosnowym lasku koło Sapary.


Mamy też tutaj czas, żeby na spokojnie zająć sie naprawą naszego dachowego bagażnika, w którym powoli acz nieubłaganie zaczyna się wyłamywać zawias. Byłoby niemiło jakby nam śpiwory i karimaty pewnego dnia uciekły. Już nie wspominając o składanym łóżeczku, które jest ciężkie i w formie latającej mogłoby komuś za nami zrobić krzywdę.. A do środka kabiny nie wejdzie… Z pomocą przychodzi nam niezawodna srebrna taśma! Bez niej się nigdzie nie ruszamy! Jak to kiedyś nam powiedział pewien drwal na Ukrainie - były dwa główne wynalazki ludzkości - najpierw koło a potem taśma klejąca!


Jadąc do Adigeni.


Pod naszym hotelikiem w Adigeni. Skodusia w otoczeniu dwóch ładnych busiów :P


Za wioską Zarzma kończy się asfalt. I wkurzają nas kolejni miejscowi, którzy twierdzą “nie przejedziecie”.
Faktycznie trochę nas martwi, że spotykamy tylko auta terenowe i ciężarówki. Jedna z manewrujących ciężarówek zmusza nas do zatrzymania się na podjeździe. Jest potem problem z ruszeniem. Stromo i skodusia ślizga się na kamieniach. Jakoś ruszamy.. Dalsza droge prawie cały czas piłujemy na jedynce. Gdy tylko jest jakies wypłaszczenie to stajemy na chwile, aby silnik sie schłodził. Dobrze, że dzień dziś jest chłodny, bo wentylatory i tak wyją jak oszalałe. Zaczynają sie pojawiac widoki. W oddali widać zielone połoniny, schodzące na nie gołoborza, a na nich rozsiane wioski lub szałasy pasterskie. Pogoda pogarsza się coraz bardziej. Praktycznie na wszystkich wyższych górach siedzą gęste chmury. W oddali grzmi...



W jednym miejscu droga krzyżuje się z rzeką, która dwoma malowniczymi wodospadami przelewa się przez drogę. Wysiadamy, macamy patykiem, woda bedzie gdzieś do połowy skodusiowego koła. Grunt, że dno nie jest grząskie i jest w miare równe. Mały rozpęd, ziuuuuu....pluuuuum! woda zalewa szyby (trochę się też wlewa do środka, bo jedna z szyb nie została zakręcona ;) ) i jestesmy po drugiej stronie! :)



Droga ma zmienną nawierzchnie, chwilami widać, że kiedyś w dawnych, zamierzchłych czasach, miała coś wspólnego z asfaltem! Na równinach jechałoby się po tym wspaniale, acz gdy dochodzi kwestia sporych przewyższeń - skodusie zaczynają mieć pewne problemy ;) Ale klimat jest! :) Na pohybel równym asfaltom! Tak osiągamy najwyższy punkt w historii skodusiowych wjazdów - przełęcz Goderdzi 2025 m npm!


Na tym etapie prawie skaczemy z radości! Udało się wjechać na przełęcz! Nie było przecież tak źle! Co ci ludzie gadali, dobra droga, hurrra i w ogóle. Jak to mówią - “nie chwal dnia przed zachodem słońca”.. ;) Jeszcze nie wiemy, że najlepsze kawałki drogi wciąż są jeszcze przed nami…

Zaczyna się długi, mozolny zjazd. Wjeżdżalismy na przełęcz z wysokiego płaskowyżu, na którym leży Dżawachetia, a teraz czeka nas zjazd 2 tys metrów - bo przecież do poziomu morza… Dalej droga staje się błotnista i węższa. Mokra pogoda nie pomaga… Pełzniemy po błocie, koleinach, kamulcach, wykrotach skalnych i ziemnych grzebieniach. Brody, rowy, wymyte dziury i środjezdniowe potoczki. Mijamy te przeszkody to z lewej, to z prawej, uważając cały czas, aby nie zostać rozjechanym przez rozpędzone terenówki lub gruzawiki. Zaczynają się pojawiać urwiska i przepaście, a my niektóre zakręty jedziemy bokiem po błotku jak jakieś bobsleje. Im dalej jedziemy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że już nie ma odwrotu. Szansę na nawrócenie i powrót do Achalcyche maleją z każdym kilometrem. Wiemy, że nie ma takiej możliwości, aby wjechać z powrotem na przełęcz po tej glinie.





Docieramy do Khulo. Tu już wiemy, że naprawde się udało! Osobówka może pojechać z Achalcyche do Batumi z pominięciem nieprzyjemnej drogi przez Kutaisi. Ale kierunek ma znaczenie. Bo z Batumi do Achalcyche to by raczej szanse były mniejsze…

W oczekiwaniu na prom w Batumi.


I po kilku dniach opuszczamy prom w Iliczewsku. Jesteśmy już prawie na Ukrainie.


Ale do wyjazdu z portu daleka przed nami droga. Czekają nas kontrole celne i sanitarne, razem z tirami pełnymi kwiczących prosiaków, zawiłości związane z blachami nie pasującymi do numerów nadwozia i kilkukrotne pokonywanie torowiska, które wystaje kilkanaście cm nad betonową drogę. Dokładniejsze przygody skodusi portowej w relacji

Wejście do hoteliku w Iliczewsku.


Przy jednych z wielu odwiedzonych ruin na środkowej Ukrainie.


W bazie “Sokil” wśród malowniczych, leśnych domków.



Beskid Niski na powrocie.



Nocleg na opuszczonej stacyjce Szklarska Poręba. Tak lało, że i skodusia schowała się pod daszek! :)



Gdzieś w mglistych Górach Sowich.


Omszałe drogi Gór Bystrzyckich.


Przy radiostacji nad Stanisławowem. Zawsze tu parkujemy wybierając się do chatki Marianówka.





2017



Na przełomie 2016 i 2017 roku w naszej ekipie pojawia się busio. Pomysł ten zrodził się podczas wyjazdu do Gruzji, gdy prawie 3 miesiące spędziłam z plecakiem na kolanach i dwoma torbami pod nogami, a na toperza na co drugim zakręcie spadał wózek, siedzący na fotelu pasażera i ustawicznie przeszkadzający w zmienianiu biegów, bo osuwał się na wajchę skrzyni. Plan ten kształtował się powoli, acz np. masowo chodzące w zachodniej Gruzji luzem byki, które podskubywały nam namiot i ryły kopytami w przedsionku znacznie wpływały na jego krystalizowanie się ;)

Obecność więc pojemnej, mobilnej wiaty (w której można spać) wpłynął na stopniowo coraz mniejszą ilość skodusiowych wyjazdów - zwłaszcza tych długich.

Acz skodusia służy nam nadal - głównie na bezbiwakowe wycieczki weekendowe albo jak jedziemy gdzieś tylko we dwójkę i plusem jest łatwość zaparkowania w jakimś przydrożnym rowie. Jak się nieraz okazuje skodusia jest też znacznie wygodniejszym autem na wyjazdy w celu zwiedzania opuszczonych pałacyków i innych ruin. Bo nie ściąga uwagi. A stary bus zaparkowany pod ruinami jest od razu informacją dla miejscowych, że przyjechali szabrownicy i zaraz zaczną wynosić szafy czy zwoje wyprutych kabli ;)

Usza



Krobielowice


Stoszyce


Małkowice


Żerniki Wielkie


Biernacice


Pomianów Dolny


Siedlimowice


Zastuże


Pawłowice


Biwakowisko na północ od Starych Kolni.


Przedwiośnie w opolskich lasach. Okolice Kuźnicy Katowskiej.



Toszowice


Przyborów


Dziewin. Skodusia zapoznaje się z jedną z moich ulubionych roślin - barszczem Sosnowskiego! Wielki, wysuszony baldach jedzie z nami do Oławy! :)



Marzec 2017. Kolejna prawie okrągła liczba :)


Acz naprawdę tych kilometrów jest znacznie więcej. Kilka razy licznik się zaciął i nic nie naliczał, stał w miejscu. Przez jaki czas? Tego już nie pamiętam, bo nie zwracalismy na to jakiejś szczególnej uwagi.

Ruiny kolo wsi Jurcz. Takie postoje na kibelek lubię najbardziej! :D


Stara Rudna i jakieś dawne PGRy.


Rynarcice


Obiszów


Modła koło Głogowa. Tu spaliśmy w kwaterach pracowniczych. Nie bardzo to wygląda na hotel, prędzej na wylęgarnie kurcząt ;) I o to właśnie chodzi!


Kilka razy skodusia ratuje nam tyłek gdy busio jest w naprawie. Na weekend to się jakoś upychamy, mimo braku dachowego bagażnika, który już dawno wylądował w kuble.

Na Rokitkach nad żwirowniami.



Biwakowy stół - z busiem już niestety się tak nie da... ;)


Wiata koło Postolina.



Gdzieś w rejonach Twardogóry.


Koło Pierstnicy Małej. W widełkach dróg (na szczescie mało ruchliwych) stoi sobie wiatka.


A obok niej nasz namiot!


Kolekcja się rozrasta. Już mamy naklejki z bobasem w 3 językach ;) Niestety zbiór na tym się zakończył. W innych krajach już nie udało się takowych odnaleźć...


Przez grubą, słowacką naklejkę bardzo ciężko jest odkręcić tą szybę. Acz chwila nieuwagi i kabakowi się udało! Stąd ta radość na pysku! A my będziemy się mocować godzinę, aby ją zakręcić. A! Czy wspominałam, że te drzwi przestały się otwierać? I żaden mechanik nie umie tego zamka naprawić. Mówią, że jak wyrwą je na siłę to być może trzeba będzie wstawiać nowe drzwi. A opcji takiej nie ma! Tu mamy naklejki!
Niektórzy ponoć montują na drzwiach blokady antydzieciowe. Ha! Nasza jest najskuteczniejsza! Nawet fachowiec jej nie da rady bez narzędzi! (a dziecko i tak odkręci szybę i wylezie górą ;)


Odkrywamy fajny skrót z Karłowa do Batorowa. Wąska, niezwykle dziurawa i kałużasta droga prowadzi przez lasy. Zalecana prędkość to 15 km/h :) Jedziemy więc dość długo. Nie minęło nas żadne auto.


Dawna stacyjka w Przemkowie.


Zimowo włóczymy się po lubuskim. W Stypułowie

Przy ruinach pałacu w Jeleninie.


Przez Odrę jak zwykle promem.


Zawisze


Ciemna grudniowa noc i plątanina bruków w okolicach MRU.


Nagły atak zimy! Za Lubskiem zjeżdżamy w boczne drogi - Golin, Jaryszów, Pietrzykow… I wpadamy nagle w inny świat! Wszędzie pojawia się śnieg w ilości dużo.


Żary i ogromny teren opuszczonych koszar!









2018



Z każdym kolejnym rokiem naszych skodusiowych wycieczek jest mniej. Skodusia coraz bardziej niedomaga w różnych aspektach i wyjeżdżając nią na wycieczkę mamy coraz większe obawy czy w ogóle dojedziemy, czy może rozkraczy się już na opłotkach Oławy… Wspólne wycieczki są więc coraz bardziej pobliskie i krótkie, w sensie, że jak się nie uda - to nie będzie jakoś bardzo szkoda… Może to głupio zabrzmi, ale głównie dlatego wyjeżdżamy od czasu do czasu gdzieś skodusią, żeby jej nie było smutno tak stać bezczynnie pod blokiem! Bo przecież ona przywykła do szerokich przestrzeni i zapachu przygody!

Gdzieś w Górach Kaczawskich. Napotkane przypadkiem przydrożne ruiny.


Dolnośląskie folwarki gdzieś w rejonie Legnicy.



W trzcinach nad jeziorkiem koło Jaśkowic.


Milice i artefakty znalezione na postindustrialnych ruinach.


Na chwilę zostawiona skodusia zamieniła się w jeden wielki sopel!


A jakie ciekawe desenie na kołach!




Opuszczony przysiółek Anachów.


Biwak na starej kolejowej rampie koło Chudoby.





Wtulona w kukurydzę przy wyrobiskach w Kantorowicach.





2019



Nad Odrą w Jelczu.


Okolice Nysy.




Niedaleko Jastrzębiej Skały i tamtejszych sztucznych ruin na wzgórzu.


Bezpośrednia droga z Krasnej Góry do Grabina ma same zalety. Po pierwsze nie posiada asfaltu. Idzie sobie miło lasami. No i przejazd nią powoduje, że nie trzeba jechać kawałka dwucyfrową.


Z Grabina jeszcze sympatyczniejsza droga prowadzi w pola. Dziś praktycznie to droga donikąd. Położonego nad rzeczką i stawami folwarku Ligota juz od dawna nie ma…



W drodze na ognisko nad bajorkiem koło Lipek.



Problemy ze skodusią stają się coraz bardziej uciążliwe. Od dawna skodusia miała coś takiego, że jak zrobił się duży upał to nie odbijał hamulec. Tzn. jak się go wcisnęło to pozostawał wciśnięty, trzeba było pamiętać, żeby go podnieść nogą. I nikt jakoś nie potrafił tego naprawić. Bo jak się przyjechało do mechanika - to magicznie działało jak należy. Mówią, że to może “serwo”, a może po prostu pedał trzeba naoliwić? Teraz hamulec nie odbija już nawet jak jest chłodno…. Oprócz tego gaz przestał działać jak należy tzn. czasem się naciska i nic.. Zazwyczaj jest dobrze, ale od czasu do czasu jest problem… a to dosyć irytujące jak np. chcesz szybko się ewakuować ze środka skrzyżowania… Ile osób nam w tym gazie dłubało. Powinno działać, ale raz na 50 razy nie działa. Zaczęły się też grzać koła. Zaciski hamulców, mimo że wymienione już trzeci raz - często nie odpuszczają. Koło parzy, guma śmierdzi… Na przeglądzie też nam powiedzieli - puszczamy wam to auto po starej znajomości, ale już ostatni raz.. “To auto się po prostu rozpada - CAŁE! To i tak cud, że ono wciąż jest w jednym kawałku..”

I my to dobrze wiemy… I coraz bardziej po prostu boimy się już wsiadać do skodusi. I już nawet nie, że nie dojedziemy do zaplanowanego celu - ale że przylepimy się do jakiegoś drzewa, bo któreś kółko jednak odpadnie w momencie, kiedy wybitnie nie powinno tego zrobić…

Na ostatni wspólny wyjazd jedziemy do Kotowic nad starorzecze, w październiku 2019. Boczną drogą 10-15 km od Oławy. Po przyjeździe jedno koło dymi jak parowóz… Zaś się upiekło…



2020



A potem, przez ponad pół roku, skodusia stoi pod blokiem. A my zastanawiamy się co z nią zrobić. Rozpuszczamy wici wśród znajomych, ale akcja “oddam w dobre ręce” nie bardzo działa… Nikt skodusi nie chce, skądinąd trudno się dziwić, zwłaszcza tym, którzy znają jej historię. Losowo wybrana skoda felicja z jakiegokolwiek portalu w internecie będzie w lepszym stanie, bo zapewne jakiś dziadek jeździł nią na ryby. To może zrobić ze skodusi kwietnik w domku na wsi? No ale tam nikt na stałe nie mieszka, zaraz na złom rozmontują… Czyli płotu z części samochodowych jak w Armenii - też w naszych realiach nie zrobimy… Rozebrać na kawałki i powiesić na ścianie w domu? Nie mamy tylu wolnych ścian… Ogłoszenia “kupie każdy samochód” też nie działają, jak się dowiadują, jaka marka i jaki ma przebieg to od razu dziękują. Inni robią to na etapie wysłania zdjęć ;)

Ostatecznie okazuje się, że jedynym miejscem, gdzie chcą przyjąć skodusie jest złomowisko. 250 zł dadzą i tyle. Po pół roku stania pod domem toperz ładuje jej akumulator - i skodusia od razu odpala i jedzie. I wszystko jak raz działa.. Tylko opony pod całej zimie nie chciały się oderwać od asfaltu. I toperz jedzie, ale skręca w zatoczkę przed złomowiskiem. No bo jak oddać tam autko, które odpala, jeździ? Może można je jeszcze uratować? Dzwoni do mechanika, tego co przez lata najczęściej skodusie naprawiał. I pyta, czy może nie kupi za jakąś symboliczną opłatę. Mechanik mówi, że chętnie. Bo akurat dziewczynie jego brata rozpadło się cinquecento, a dojeżdża do pracy z wioski 10 km. I skoro skodusia jeździ - to jakoś się ją podprawi. Więc dostajemy 300 zł i skodusia jedzie na pobliską wioskę…

Jakieś pół roku później stałam na światłach w Oławie. I mignął mi samochód. Wydawało mi się, że była to zielona skoda z czerwonym zderzakiem. A z przodu, na masce, miała wielką naklejkę z pizzą i jakiś napis w stylu “mniam mniam”. Może więc historia skodusi się jeszcze nie skończyła, a los pisze w jej życiu kolejne porcje przygód? Ale to już nie z naszym udziałem...



16 komentarzy:

  1. Przeczytałem wszystko i obejrzałem wszystkie zdjęcia. Świetna relacja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowieść, jak zwykle :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem Felicję Kombi 1,6 2001-2018, salon. Prócz początkowej radości zdecydowanie więcej kosztu i bólu głowy. Dzielność zimowa i terenowa - żadna, odporność na korozję - żadna. Żłopała olej od 60.000. Poszła na złom ze stanem 253.000. Teraz jeżdżę samochodem. Podziwiam cierpliwość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tez sporo zalezy od egzemplarza. Moi rodzice mieli kilka lat jeepa cherokee i to bylo byla masakra, psuło sie wszystko, nikt nie umial tego naprawiac, ciagłe pasmo kłopotow i udręki. A wiem ze duzo ludzi sobie chwali te auta. Wiec ze skodusiami pewnie bywa podobnie!

      Usuń
  4. Od 2010 mam Dustera i polecam. Choć im nowszy model Dustera, tym bardziej pokręcony. Pierwsza seria toporna, ale niezawodna i przewidywalna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez slyszalam o nich nienajgorsze opinie. Ale patrz jak to jest, ze zazwyczaj im nowszy model tym bardziej do dupy. Zamiast zeby udoskonalali i naprawiali niedociągniecia poprzednich modeli to zawsze spartolą nawet to, co wczesniej bylo dobre!

      Usuń
  5. Ech... do końca posta, w skrytości ducha liczyłam, że skończyła jako honorowy element wnętrza, np. przerobiona na kanapę czy barek;)
    Zazwyczaj nie komentuje, ale pilnie i z prawdziwą przyjemnoscia czytam wszystkie wpisy.
    W magiczny sposob pozwalaja wrocic mysla w czasy dzieciecych i nastolatkowych rodzinnych wypraw po bezdrozach.
    A Kabak jest chyba najszczesliwszym dzieckiem swiata-choc pewnie jeszcze o tym nie wie:)
    Serdecznosci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki za miły komentarz! :) Niestety nie wymyslilismy nic ciekawego na przerobienie skodusi na eksponat. Zapewne jakbysmy mieli ogrodek to by została wiatą albo hustawką, ale mieszkając w bloku jakos nie starczylo pomyslowosci.
      A kabak? Cóż - zobaczymy jak to oceni po latach. Poki co nie zna innego zycia wic to chyba dla niej norma.

      Usuń
  6. Miałem od nowości przez 10 lat felę. Nie chciałbym nic złego o niej mówić.Bo też nigdy mnie nie zawiodła. Ale nie była tak katowana jak wasza. Miała dobry silnik, idealnie działającą skrzynię biegów oraz rewelacyjnie prosty i wygodny system demontażu tylnego siedziska i oparcia. O tym nie pisałaś. A wtedy stawała się niemal furgonetką. Cała saga jak zwykle pycha👍 Relacje wreszcie zawierają dokładne lokalizacje.Czegoś skąpo dotąd tego było w Twoich opisach. Pozdrowienia dla całej trójki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie pelnego demontazu tylnego siedzenia nigdy nie robilismy. Raz jeden probowalismy je tylko porozkładać i tam spac, ale nastąpił wyrazny sprzeciw toperza po pierwszej nocce z podkurczonymi nogami i pomysł noclegow w skodusi zostal raz na zawsze porzucony.

      Usuń
  7. Buba, jeżeli masz gdzieś dane Skodusi takie jak nr. rejestracyjny (no raczej ;)), nr. vin i datę pierwszej rejestracji z dowodu, to możesz sprawdzić jaka była/jest jej historia na stronie https://historiapojazdu.gov.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń