bubabar

czwartek, 2 maja 2019

Pogorzele - nieistniejąca osada w Borach Dolnośląskich (2019)







Pogorzele (jej niemiecka nazwa brzmiała Neuvorwerk) to miejscowość w Borach Dolnośląskich, której juz od dawna nie ma i z której pozostało bardzo niewiele - troche podmurówek zarosłych lasem i chaszczem. Miejscowość po raz pierwszy znikneła na poczatku XX wieku, kiedy spaliła sie razem z lasem - stąd pewnie jej polska nazwa ;) 30 lat pozniej jednak sie odtworzyła jako osada robotników leśnych jakiegos niemieckiego przemysłowca. Miała ciekawy kształt bo zbudowana była na planie koła. Po 1945 roku na bardzo krótko zasiedlają ją polscy osadnicy. Kolejny raz, juz skutecznie, znika po wojnie. Razem z innymi wioskami jak Pstrąze, Buczek czy Studzianka wchodzi w skład radzieckiego poligonu - a te zwykle nie moga byc zamieszkane ;)

W miejsce to trafiamy za trzecim podejściem ;) Pierwszy raz próbujemy tam dotrzec w 2010 roku. To w ogole było nasze pierwsze spotkanie z Borami Dolnośląskimi. I jakos ta nazwa “Pogorzele” uśmiechała sie do nas z mapy, łącznie ze śródleśną stacją kolejową Studzianka, bez żadnej miejscowosci w poblizu. Ruszamy z buta z Przemkowa. I gdzieś dalej, w lasach, odkrywam, że zgubiłam mape… Miałam ją w kieszeni i wypadła… Mapa jest nowa i ni cholery nie mam jej jeszcze w pamieci. Nie mamy pojęcia gdzie iść, a i mapy szkoda. Wracamy sie, szukamy jej. Mapa zostaje odnaleziona na pierwszym miejscu kibelkowym, na samych obrzeżach Przemkowa. Jest to wyjazd jednodniowy. Nie ma juz czasu po raz kolejny ruszac w odmęty borów… Głupi pech… Niezrealizowany plan zostaje odsuniety na bliżej nieokreśloną przyszłość…

Kolejny raz przywiewa nas w te okolice w lipcu 2017. Z rowerami. Mamy plan przejechac z Przemkowa przez owo Pogorzele, wrzosowiska, Studzianke, w okolice Wilkocina i zamknąc pętelke w Przemkowie. Rower daje nam swobode pokonywania odległości i nieporównywalnie wiekszy zakres kilometrażu niz deptanie na butach. Ale wycieczka trafia w okres, gdy kabak ma głupi zwyczaj wysiadać bez ostrzeżenia w czasie jazdy. Mała paskuda wykręca sie z pasów i gdyby nie kask, który ze względu na swoja wielkość nie przechodzi przez miedzypasowy otwór, byśmy zbierali dziecko z rowów… Niektórzy ludzie mawiali, ze kask=bezpieczenstwo, ale nie sądziłam, ze akurat to mieli na myśli ;) Teraz jeszcze jednoczesnie zaczyna przeciekac pieluszka, a zapasowe pieluszki w sakwach zalał sok z czarnej porzeczki, który nie wiedziec czemu sie odkręcił.... Czy są na świecie takie zbiegi okoliczności??? Droga nam sie nie zgadza z mapą i w ogole jest jakos odrobine nerwowo.. Jakos nie mamy fazy aby szukac na ślepo losowo wybranych dróg gdzies w boki. A jak sie później okazuje czyścimy zalane sakwy i przebieramy kabaka własnie tam… dokładnie tam, gdzie odchodzi droga na Pogorzele.. Zabrakło nam ze 100 metrów….

Mawiaja, że do trzech razy sztuka. Dokładnie widac tak jest. Tym razem miało nas tu nie byc. Mieliśmy byc setki kilometrów stąd, spac w PTSMie w Olkuszu i wielkanocnie odwiedzac rodzine w Krakowie. I znów los z nas zakpił i plany wzieły w łeb. A z wolnym czasem coś trzeba było zrobic i jakoś tak padło na te Bory Dolnoślaskie. I tym razem sie udało!

Znowu, jak za pierwszym razem, wędrujemy piechotą. Tzn. ⅓ ekipy ma rower, ale nie wiem czy mozna to zaliczac jako wycieczke rowerową.. ;)




Rower nam towarzyszy cały czas, acz część trasy przemierza tak… kółkami do góry… ;)


Wszędzie wokół już wiosna na całego!




Proste aż po horyzont (albo po pagórek ;) ) drogi Dolnośląskich Borów.




Sękate i bulwiaste drzewo z przepaścistą dziuplą.




Korzenie wyciagające ku nas swe macki...



Jakis samotny grób o nieznanej nam historii...



Są takie miejsca, które nagle zaczynają wyglądać intrygująco. Jak np. mijany własnie las.. Na chwile znikają sosny i suche wrzosowate podłoże. Roślinność zaczyna byc jakaś poskręcana, pogięta, nagle czuć powiew tajemniczości i melancholii. Miejsce przypomina tereny dawnych osad w Beskidzie Niskim czy Bieszczadach. Cieżko powiedziec co to jest, ale coś czuć w powietrzu. Odbijamy w las… I wkrótce naszym oczom ukazuje sie betonowa konstrukcja.. To ponoć podstument dawnej, drewnianej wieży przeciwpożarowej, będący jednoczesnie bramą do miejscowości. Solidny beton porasta mech i pnącza. Na jej szczycie umiejscowiona jest wypaśna ambona myśliwska/traperska chata/domek na kurzej stopce/karmnik dla bub :)







Na wysokości prowadzi nowa drabina. Całkiem solidna, wiec nie mamy obaw, zeby na nia się wspiąć. Resztki poprzedniej zalegają nieopodal. Ciekawe czy po kimś sie złamała, czy po prostu postanowili postawic nową??



Chatka z bliska.




Wnętrze budyneczku nie jest zbyt przestronne, ale mieści łóżko piętrowe i dwa krzesła biurowe. Nie wiem czemu, często jest moda, aby do takich chatek zwlekać materace czy koce. W tych zdecydowanie coś żyje i własnie obudziło sie z zimowego snu. Wygląda nieco jak szczypawki czy jakies inne wielonogie wije i na mój widok (i dźganie patykiem) toto spiernicza gdzieś wgłab materacowych czeluści. Hmmm… żeby tu spac to by chyba trzeba te materace wywalic na zewnatrz i sie wyłozyc na samych dechach. Może bardziej twardo, ale ja chyba wole bez towarzystwa stałych i licznych mieszkańcow.



Rybka zapijana kwasem najlepiej smakuje w takich miejscach - tu spożywana przy chatce na wysokościach.


Włażąc po drabinie nie zabraliśmy całego naszego bagażu na góre - tylko wałówe na drugie śniadanie i aparat. Rowerek i drugi plecak zostawiliśmy na dole. Ciężko wciągać jeszcze toboły jak trzeba cały czas asekurować kabaka. Siedząc na górze nie widzimy tych rzeczy - ale chyba nikt ich nie zajuma? W koncu od paru godzin na naszej trasie nie spotkaliśmy zywej duszy… Ledwo siadamy do kanapek - słysze jakieś głosy, chyba ktoś sie zbliża, jakby rozmowa dwóch facetów, jakby zgrzyty jadących i hamujacych rowerów? Skrzypią szczeble drabiny, tak samo jak wtedy, gdy wchodził po nich toperz… Zaglądam na dół. Pusto… Z innych stron też nikogusieńko.. Chyba sie nam wydawało.. Wracam, nabijam rybke na widelec. Teraz słysze śmiech biegających dzieci. Kabak tez to słyszy. Nawet mówi z oburzeniem, ze dlaczego inne dzieci moga tu biegać, a my ją cały czas trzymamy za łape i nie pozwalamy sie zbliżać do krawędzi. Rozglądam sie na dół. Pusto. Kątem oka jednak widze faceta z psem. Odwracam sie. Zniknął. A moze nigdy go tam nie było? Wracam. Nabijam rybe… słysze jak szczeka pies - to chyba ten, którego nie było… Cóż… Ciekawe jakie dzwieki słyszy sie tu nocą, śpiąc na materacu ze szczypawkami ;) Pewnie w ciemności i mgle okoliczne zagajniki mają wiecej do powiedzenia niż w słoneczne popoludnie…
A może żyją tu niewidzialne myszy? Albo niewidzialne dzieci? Takie jak na Muminkach? Ostatnio obie z kabakiem żeśmy sie nieźle wkręciły w ta bajke i oglądamy ją namiętnie do każdego posiłku ;))

Warto patrzec pod nogi ;)


Z innych budynków wioski pozostało niewiele… jakies murki, piwniczki, usypiska omszałych cegieł i kamieni.






A nastepnym razem jak nas zawieje w te rejony to poszukamy co pozostało ze Studzianki :)

3 komentarze: