W Trzcińsku wita nas prawie całkowity brak śniegu. Kurcze, wszystkie góry toną w białym paskudztwie, ludziska zapadają sie po szyje - a tu ledwo pocukrowane! Fajnie! Ja sie ciesze! Szkoda tylko, ze słonko schowane... Szarość krajobrazu jest ożywiana jedynie przez kubeł.
Mijamy miłe zabudowania i jeszcze sympatyczniejsze, omszałe płoty.
Gdzieniegdzie na roślinach czy rozpadlinach w ziemi osadziły sie różnorakie szrono-szadzie, układające sie w igiełki.
Innych widoków raczej brak. Wszedzie wiszą chmury, okolica jest szara, bura i zamglona. Tuptamy do schroniska Szwajcarka. Długie lata omijałam to miejsce szerokim łukiem - po tym jak w pewien zimowy, deszczowy wieczór wywalili nas stąd na zbity pysk “bo gleby nie udzielają, bo nie”. Mineło prawie 10 lat, wiec obsługa zapewne zmieniła sie kilkukrotnie, a tamtego wrednego dziada moze juz wilki zjadły. Cóż, moze damy temu miejscu jeszcze jedną szanse.
Główny budynek jest praktycznie nieuzywany. Na dole jest jadalnia ale wyzsze piętra przez wiekszosc roku stoją zamkniete. Na ten malowniczy balkonik zatem wychodzą tylko jacys szczegolni wybrancy.
Wszystkie dostepne noclegi mieszczą sie w budynku obok. O tu:
To chyba jedyne schronisko jakie kojarze, gdzie żeby przemieścic sie z pokoju do jadalni - trzeba sie ubrac w czapki, szaliki i łazic po sniegu. W głownym budynku “jadalnym” za to nie ma kibelka. Ponoć jest gdzieś jakis wychodek - ale nie znalazłam, mimo długich i zawzietych poszukiwań.
Jako ze zostały nam z dwie godziny do zmroku idziemy na krótką wycieczke. Droga okazuje sie być jednym wielkim lodowiskiem. Chyba mieli tu niedawno jakąś odwilż, wszystko zaczęło płynąć na potęge, a potem nagle zamarzło. Wzieliśmy wprawdzie raczki, ale po chwili w prawie wszystkich, jak na komende, pękają gumy. Zostajemy wiec z 1 raczkiem na 4 nogi ;)
Chwile kręcimy sie po głazowisku zwanym Husyckie Skały.
Jedna ze skałek ma dużo małych otworków koło siebie. Nie wiem czy kiedys był tu przykrecony jakis szyld czy w jakim innym celu ktos tak podziurkowal skałe?
Widzimy stąd szczyt Sokolika z powiewającą flagą.
Nie wiem co te góry tu takie oflagowane - na schronisku powiewa, na szczycie też. Potem chyba jeszcze w dwóch miejscach widzieliśmy strzępy flag wdeptanych w śnieg i lód - chyba je skądeś wiatr zerwał i uniósł w dal..
Idziemy na Krzyżną Góre. Zaczyna popadywać śnieg, a powoli nadchodzący wieczór potęguje również wrazenie szarości.
Jedynie toperz i nieopadłe, jesienne listki sugerują, że jednak nie poklikało mi sie coś w aparacie i nadal robie fotki w opcji “kolor”...
Wywalone drzewo, które wykopyrtneło sie tak malowniczo, że jego korzenie utworzyły wręcz wiate! Na chwile sie chowamy w jej zaciszu. Padający śnieg własnie zaczął przybierać postać raczej marznącego deszczu.
Na szczyt górki trzeba wspiąć sie po skale, która jest oblodzona jeszcze bardziej niż ścieżka. Zawsze sie zastanawiałam - po kiego diabła montują w takich miejscach poręcze? Tylko psują widok i klimat miejsca. Teraz już wiem. Te poręcze to opcja na zime! Gdyby ich nie było, to ni cholery by sie nie udało nam wtarabanic na góre. A tak w ogole, to nie wiem co nas pokusiło, aby sie tam pchać.. Tam, na tą całą skałe, z której i tak wiemy, ze nie bedzie żadnych widoków.
W góre jeszcze jakoś nam idzie. Trochę idziemy po schodach normalnie, troche na kolanach - bo spodnie mniej wyślizgane niz buty ;) Trochę wciągamy sie na łapach po poręczach.
Tam gdzies są ponoć jakieś góry… jakieś Karkonosze czy Kaczawskie. Teraz nie widać prawie nic… chociaż?... To wszystko jest kwestią porównania! Gdybyśmy mieli taką piękną widoczność w lipcu w Karpatach Pokuckich to byśmy byli zachwyceni ;)
Nacieszamy więc oczy przestrzenią, wystawiamy pyski do wiatru walącego po policzkach igiełkami lodu i… bardzo zwlekamy z decyzją o powrocie.. Jeszcze herbatka, jeszcze czekolada, jeszcze może jedno zdjecie mgły? Bo coraz bardziej dociera do nas jacy jesteśmy durni. Stoimy na szczycie skały, która z minuty na minute robi sie coraz bardziej oślizgła… Przedsięwzięcie “odwrót” okazuje sie dużo bardziej skomplikowane niż zakładaliśmy. Teraz nie tylko buty ale również kolana nie dają żadnego oparcia i tylko rozjeżdzają sie na wszystkie strony, a najchętniej w strone przepaści. Ratunku! Chyba nie zleziemy stąd w całości. Już widze te komunikaty: “Dwójka turystów wezwała GOPR, siedzą na skale i boją sie zejść. Zaskoczyła ich noc i zima. Skonczylo im sie jedzenie i piwo. Twierdzą, ze nie zdawali sobie sprawy, ze zimą skały są śliskie. Z racji opadu marznącego deszczu tyłki przymarzły im do barierek. Trzeba wycinać palnikiem.” ;) A tak serio to bardziej prawdopodobne: “Dwojka turystów zleciała ze skały na zbity pysk i znaleziono ich na wiosne nadgryzionych przez lisy”.. Ciekawe czy Urwis z forum gorybezgranic ucieszy sie, ze ma tak wiernych naśladowców?
Tak… wybraliśmy sie w niskie, prawie bezśnieżne górki, bo gdzie indziej są wielkie zaspy i uznałam, ze to zbyt niebezpieczne sie tam wypuszczać ;)
Centymetr po centymetrze próbujemy sie obsuwać w dół. Bo schodzeniem to tego nazwać nie można. Wisimy prawie na samych rękach trzymająć sie barierek i staramy sie nie nabrać rozpędu. Przez dziure w kieszeni spodni wystaje mi krawędź mapy. Takiej oklejonej dziesiecioma warstwami taśmy. To jej nadaje twardości i ostrych kantów. Może to śmiesznie zabrzmi, ale ona troche działa jak czekan :D Jestem w stanie ją wbić w lód i w tym czasie przełożyć rece na poręczy nieco niżej. Co gorsza rece zaczynają mi przymarzać do mokrego metalu. Kilkukrotnie wręcz nie moge ich oderwać. Odrywam wiec na siłe, a wrazenie jest jak przypalania żywym ogniem. Przypominają mi sie dowcipy o ludziach na Syberii, ktory lizali poręcz i juz tak zostawali na amen ;)
Tu było nawet w miare stabilnie...
A ten kawałek był najgorszy… ;)
Udaje mi sie w sposób średniokontrolowany wślizgnąć w tą szczeline po prawej i szczęśliwie nic sobie nie połamać. Ufff… Ziemia! Twardy grunt! Hurrra!
Starzy a durni…
Nasze poczatkowe plany jutrzejszej wycieczki na Sokolik (czy inne tego typu miejsca) zostają natychmiast anulowane ;)
Nasze ręce wyglądają dosyć nietypowo - są całe w białe ciapki! Wygląda to jakbyśmy je pochlapali lakierem.. I takie dziwne uczucie, ni to zimna, ni to polania wrzątkiem. Nie chcą sie też do końca zginać tak jak niegdyś miały w zwyczaju. Mimo ze nie mieliśmy takich planów na dzis - rozpalamy małe ognisko (małe - bo dużego sie nie udało, zbyt szybko zgasło ;) ) Z braku kiełbasek czy innych przysmaków opiekamy nad ogniem kropkowane łapy. Po chwili wędzenia w ciepłym dymie łapy nabierają właściwych kolorów. Białych ciapek wiecej nie stwierdzono. Zwijamy sie... Ognisko gaśnie, a poza tym zapomnieliśmy zabrac nalewki. Same głupoty dzis robimy!
W schroniskowej jadalni przeważnie jest dosyc pusto. Głownie jestesmy tylko my i fajny, zielony piec kaflowy. (niestety sie w nim nie pali). Wypijamy po kilka grzańców.
Jakoś nie ma dzis fazy na jakies wspolne imprezy, integracje czy biesiadowanie. Nieliczni turyści rozchodzą sie po pokojach. I jakoś tak śmiesznie tym razem wychodzi, ze wszyscy schroniskowi goście sa dosyć... uciązliwi. Jest dziadek z kolegami, który odkad wszedł do schroniska nie milknie ani na sekunde (a przypuszczalnie wczesniej tez tak było ;) ) Non stop trzeszczy gębą! To taki przypadek człowieka, ktory do wygłaszania monologów nie potrzebuje mieć ani tematu ani słuchaczy. Po prostu mijają minuty i godziny a on bla bla bla bla. Na dodatek jest chyba przygłuchy bo nie mówi tylko wrzeszczy. No i jeszcze ma taki dziwny tembr glosu, ktory przypomina skrzypienie drzwi. Z rzadka tylko słychac jakas kwestie wygloszoną przez jego wspoltowarzyszy. Bla bla bla! Co najgorsze jest to jakas taka częstotliwość dzwieku, ktorej w ogole nie tłumią stopery do uszu. Dziwna sprawa jest z tymi stoperami - niektore, nawet glosne odglosy, stopery niwelują zupelnie, a innych wcale. Nie zapomne, jak kiedys kładłam sie spać na opuszczonych trybunach stadionu w Ust Czornej. Jak zawsze uszy zatkałam (niestety naleze do takich osób, ktore do spania muszą miec cisze absolutną..) Szybko obudziło mnie chrapanie kolegi. Wciskałam stopery najmocniej jak mogłam - nic nie pomagało, dzwiek jak piły tarczowej. Wyjełam stopery, aby je lepiej uformować i jeszcze raz upchać w uszy. I po wyjęciu uderzył mnie szum wody! Pobliska rzeka wezbrała, niosła całe drzewa, rozbijała nimi o kamienie. Nie było slychac chrapania, ryk wzburzonej rzeki zagłuszał go całkowicie! Wsadziłam stopery - znow samo chrapanie. Tej nocy spałam (a przynajmniej próbowałam spac) bez stoperów ;) Milsza dla ucha gorska rzeka niż rzężenie ;)
Wracając do schroniskowych odgłosów - dziadek gdzies do północy nie przestaje paplać ani na chwile, a kolejna porcje przemowy zaczyna od 5 rano. Pomiedzy tymi godzinami śpi - co nie znaczy że milknie, chrapie jak niedzwiedz! Juz nie wiem sama, która wersja jest gorsza ;)
Oprócz dziadka nocuje też chłopak z psem. Pies jest “czujny”. Kiedy coś sie dzieje natychmiast zaczyna ujadać. Niepokojącą dla pieska sprawą jest np. jak ktos w nocy wychodzi do kibla, jak przed schronisko zajedzie samochód, jak ktoś z obsługi zawoła “piwoooo grzaaaaane”, jak sarna zrobi kupe 300 metrów od budynku albo kornik w ścianie postanowi wybrać sie na codzienną wędrówke “za chlebem”. Naprawde nie wiem jak ktoś na codzien, dzien po dniu, tydzien po tygodniu, moze wytrzymac z takim psem i go nie zakneblować albo nie przerobić na szaszłyki. (zresztą spostrzezenie dotyczy tez dziadka ;) ) Kolejnego dnia dla odmiany trafiamy na osobnika, ktory tez nie milknie - nie, nie gada jak podkręcona katarynka ani nie szczeka - tylko non stop kaszle ;) Zamiast bla bla bla hau hau hau jest ehe ehe ehe ;) Ciekawe co by przyniosły kolejne dni gdybysmy tu zostali? Az sama jestem ciekawa! :)
Pokoiki schroniskowe sa bardzo sympatyczne. Pachną całym pakietem aromatów prawdziwego schroniska - ni to drewnem, ni to dymem? Moze troche metalem łóżkowych sprężyn, kocami, wiatrem czy wolnością strudzonego wędrowca. No i jest mój ulubiony rodzaj łóżek! Żelazne piętrusie!
Już dawno takich nie napotkałam! Były kiedyś w Zygmuntówce (ale juz ponoc nie ma), sa napewno w “Stodole” w Międzygórzu, na Śnieżniku namierzyłam tylko jedno… Pokoik ma jednak wade - jest w nim dosyc chłodno. W nocy przykrywamy sie na śpiwory jeszcze dwoma kocami. Jeszcze nie wiemy, ze jutro będzie jeszcze zimniej, ale za to koców bedzie 16 :P
cdn
Buba masz dostęp do mojego bloga...
OdpowiedzUsuńhttps://leptir-visanna7.blogspot.com/search/label/G%C3%93RY%20SOKOLE
https://leptir-visanna7.blogspot.com/search/label/G%C3%93RY%20ZAMKOWE
to z czasów jak byam " szczęśliwa" i nie wiedziałam o nałogu mojego męża
Czytajac te relacje az sie nie chce wierzyc, ze czlowiek w kilka lat potrafi sie tak zmienic.. Ciekawe czy sie dobrze ukrywal juz wtedy, czy cos spowodowalo ze pozniej nastapily drastycznie zmiany? A i z pyska wydaje sie taki sympatyczny, kulturalny czlowiek... A z tego co potem opowiadalas to potwor w ludzkiej osobie :( Bo to chyba nie tylko kwestia nałogu... Znam osoby ktore maja rozne nałogi, ale starają sie z nimi walczyc, czasem im nie wychodzi, ale nie przestaja byc sympatycznymi ludzmi dla swoich bliskich - jedynie dostarczaja im zmartwienia, ze np. szkodza sobie na zdrowiu...
Usuńhttp://zgroza.pinger.pl/m/27726566 z Biustu Bardotki (czyli z Sokolika) są piękne widoki zaiste
OdpowiedzUsuńNoooo... Super! Kiedys tez mielismy okazje stamtad zobaczyc fajne widoki, no a teraz... bylo inaczej ;)
Usuń