bubabar

sobota, 12 stycznia 2019

Gdzieś na Dolnym Śląsku - zimowe ruiny napotkane przejazdem

Dzis mamy okazje wreszczie odwiedzic miejsce, ktore mijalismy juz nieraz jadąc w Sudety lub z nich wracając. Wielokrotnie na trasie Złoty Stok - Kłodzko migały nam przy drodze, za rzeczką, spore, kamienne ruiny, w zależności od pory roku mniej lub bardziej zarośniete. Dzis akurat nadszedł ich dzien!

Budyneczki sa dwa i z odległości tzn. zza rzeczki sprawiają wrazenie zadaszonych. Ni to forty, ni to zamek, ni to budynki przemysłowe? Iść do nich trzeba nieco naokoło z racji na nieobecność mostu tam gdzie bylby najbardziej potrzebny. Od mostu tupta sie tam stromą skarpą, porosłą kolczastymi pnączami, co dla dorosłego nie jest jakąś bardzo trudną przeprawą, ale dla trzyletnich, krótkich nóżek - juz i owszem..




Budynki są ruinami składów/suszarni prochu. Proch tu trzymali bo niedaleko była fabryka gdzie go wytwarzali. Budynki magazynów obecnie juz nie mają dachów - pozostały spore dziedzińce otoczone wysokimi, solidnymi murami. Jak sie udało potem gdzieś wyczytać, dachy niegdys były, ale drewniane, o konstrukcji bardzo delikatnej, wiec nie przetrwały upływu czasu. Było to celowe działanie, bo ponoc przewidziane na wypadek wybuchu - aby siła owego BUM! poszła w góre a nie na boki i tym samym jak najmniej okolicy ucierpiało.

Fabryki prochu w Mąkolnie i okolicy istniały od XVII wieku i jego produkcja trwa tu nadal. Praca w nich nigdy nie należała do bezpiecznych. Fabryki wielokrotnie wybuchały. Ostatni takowy miał miejsce 2 lata temu i tez nie obyło sie bez ofiar.

Wchodząc na teren dawnych magazynów ma sie dziwne uczucie. Niby znajdujemy sie w linii prostej kilkadziesiat metrów od głownej drogi, gdzie cały czas śmigają samochody. A tu jest cisza. Cisza totalna. Nie slychac aut, nie slychac szumu płynacej obok rzeczki. Grube i wysokie mury zupełnie tłumią dźwieki spoza. Jakby otaczający świat przestał istnieć. Jest tylko tu i teraz..




Sporo tu bram, przejść, małych tunelików..







Miejsce to lustrujemy pod względem przydatności biwakowej na czas wiosenno - letni. I trzeba przyznać, ze fajnie sie do tego celu nadaje. Raczej na wypady niezmotoryzowane, bo nie da sie tu dojechac autem. Ale dla pieszych, rowerzystów czy autostopowiczów miejsce wydaje sie wręcz idealne. W murach jest szereg zacisznych, zadaszonych komór, niektóre mają nawet sianko na podłodze albo spore haki na powieszenie hamaka.








Wielkie mury okalające dziedzińce umożliwiają palenie ogniska, ktore po zmroku pozostanie niewidoczne z drogi i z okolicznych, pobliskich budynków. Początkowo byłam zachwycona tym pomysłem, ale pozniej jednak naszła mnie pewna refleksja. Czy przypadkiem w ziemi nie pozostało nieco tego prochu, co go tu niegdys trzymali? Bo jeśli tak - to moze ognisko nie jest jednak najlepszym pomysłem? Albo trzeba sie nastawić na ognisko z atrakcjami i znacznie wiekszych rozmiarów, ktore jednak moze zostac dostrzeżone przez osoby postronne ;) Nie wiem czy tak jest - może to moja przesadna ostrożność zwiazana z zasłyszanymi historiami np. z opuszczonej fabryki w Zasiekach, gdzie ogniska pali sie TYLKO na gładkim i zamiecionym betonie ;)

Po drugiej stronie szosy stoi przedwojenny portal/pomniczek też zwiazany z ową fabryką prochową..






Na tym wyjezdzie mieliśmy okazje wpaść jeszcze na inne ruiny. Na obrzeżach Bystrzycy Kłodzkiej , przy okazji poszukiwania miejsca na kibelek, wpadam na opuszczony kompleks poprzemysłowy.


Pomniejsze budyneczki sa w stanie juz dosyć rozpiżdżonym.



Ale czasem jakis smaczek sie znajdzie.


Do głownego budynku nie wchodze. Efekty zapachowo - dźwiekowe sugerują bytowanie tam sporej grupy bezdomnych. Z daleka słychać, ze wyniknął miedzy nimi chyba jakiś konflikt, który próbują rozwiązać w sposób niekoniecznie pokojowy. Nic tu po mnie!


Wracając do domu zahaczamy jeszcze o Zabardowice. Chyba najbliższy opuszczony pałac od naszego miejsca zamieszkania. Jest on jednak na tyle szczelnie poogradzany, ze nie tylko wejście ale również cykniecie zdjęcia jest nieco utrudnione.




Ale cała okolica obfituje w klimaty jakie lubie - rozwaliska, pnącza, stare maszyny, kostka brukowa, którą czas ułożył w nieregularne desenie, kałużaste drogi.. Pałac pałacem, ale takie przyfolwarkowe tereny same w sobie są fajne do odwiedzania - ze swoją atmosferą zawieszenia w niebycie, malowniczej rozpierduszki czy zwykłego wiejskiego życia wiedzionego na gruzach dawnej świetności i przepychu. Tu akurat nie ma stadka kaczek taplających sie w dawnych pałacowych fontannach czy prania powiewajacego na tle pokruszonych rzeźb pseudoantycznych, ale fragment tego klimatu można poczuć i odnaleźć.







Z racji pewnego niedosytu - niemożności zajrzenia do pałacu, namierzam mały opuszczony domek.


Tzn. takowy, ktory wydawał mi sie byc opuszczonym. Zarośniety, zapadły w ziemie, otoczony pierdolnikiem powyciąganych z niego (chyba) starych mebli, sprzetów i śmieci.



Zamierzam pociągnąć za klamke, ale pierwsze mijam okno, wiec w nie zaglądam. Przez szybke dostrzegam stół i siedzące za nim dwie postacie. Siedzą tyłem do mnie, wsparte na łokciach, ze zwieszonymi głowami. Drzemią? Śpią snem wiecznym? A moze to tylko wypchane kukły zrobione z gałganków? Stan czystości szyby nie pozwala na bardziej dokładną analize czasoprzestrzeni ;) Zatem nie wchodze. Sama jestem, a nature mam dość tchórzliwą. Rozglądam sie. Od okienka do drogi mam kilka metrów. Posesja nie jest ogrodzona. Do busia kolejnych kilkadziesiąt. Pukam w okienko. Szybka wpada w wibracje wydając dźwiek dużo głośniejszy niz początkowo zamierzałam. Żadna z siedzących postaci ani drgneła. Nikt mnie nie goni, ale i tak trase do busia przebywam biegiem ;)

1 komentarz: