bubabar

środa, 19 września 2018

Leniwy biwak nad wyrobiskiem (2018)

Rok temu trafilismy na Rokitki i nam sie spodobało:

RELACJA_LIPIEC2017

RELACJA_SIERPIEN2017

Biwakowiska nad błękitną i lodowatą wodą zalewająca dawne wyrobiska. Gdzies w tle zgrzyt maszyn mielących jakis piach nad czynną czescia zakładu. Krajobraz i klimat, w ktorym chce sie spedzic troche czasu. Zwlaszcza a polączeniu z ciepłem i sloncem upalnego letniego dnia.

Plan na te sierpniowe dwa dni jest jasny i sprecyzowany - czyste lenistwo. Nie robimy nic i sie byczymy. Ponizej nic w naszym wykonaniu :)

Nic zaczyna sie od wieczornego ogniska na brzegu wyrobiska.





Oglądanie gwiazd.. Obrodziły dzis!


Poranek wita nas duchotą w busiu, szelestem brzozowych lisci i zapowiedzią wspaniale upalnego dnia.


Czas wiec na ognicho i hamak. Świat z perspektywy hamaka jest piękniejszy!







Pierwsza dzisiejsza przekąpka.



Po drugiej stronie jeziorka jest buda, gdzie sprzedają piwo i wypozyczają rowerki. Postanawiamy zapodac tam swe kroki.

Lokalny śmietnik. Od razu widac sprofilowanie, ze to śmietnik nadwodny - grille o dwoch nogach i pękniete dmuchańce.



Rowerkiem w swiat.


Nie lubie selfiów, ale bałam sie polozyc aparat na dziobie pływadła i nie trzymac go za ogonek ;)


W rejonie wystepuje nietypowe ptactwo. To chyba jakis endemit ;) Kabak juz wie co chce na urodziny. Przez rok moze zapomni ;)


Kolejna wielka wyprawa zaklada odwiedzenie drugiego wyrobiska. To drugie jest moje ulubione ze wzgledu na kolor wody. I zapach. Pachnie mielonym kamieniem. Nie wiem czemu tak mi sie ten zapach podoba.




Jak widac na załączonym obrazku nicnierobienie jest bardzo męczące.


Wieczorem napływają chmury i robi sie spora wichura. Piknikujący ludzie uciekają znad błekitnego jeziora ku swym autom. Ja prę pod prąd, do lasu. Musze nazbierac szybko drewna na opał. Zanim zacznie lać musze rozpalic duze ognisko, bo potem sie nie da! Szczyty sosen wyją i gną sie na wietrze. Na dole powietrze stoi, ni podmuchu. Dziwne wrazenie.

Udało sie. Wiatr ładnie rozdmuchał a luneło dopiero pozniej.


Poranek mija pod znakiem grzanki. Ktos mi kiedys mówil, ze spleśniały chleb upieczony na sosnowym drewnie smakuje jak krewetka. Faktycznie cos w tym jest! Na szczescie spleśniala tylko ⅓ bochenka i pozostała czesc ma nadal smak chleba z serem.




Bułgarski krokodyl ma juz dwa lata. Ale nie ma jeszcze imienia. I chyba juz nie bedzie miał bo zaczął puszczac powietrze ogonem...


I znów nad “niebieskim”, tym razem na “plaży” od strony zakładu.



A tu boczna droga. Widac, ze prowadzi na teren czynnego zakładu. Ale nic nigdzie nie napisali, ze nas tu nie chcą. Wiec idziemy. Toperz sie z nas śmieje, że obie takie walniete, ze gapią sie na taśmociąg i cieszą gęby!










Kabak po powrocie do domu dwa dni bawi sie w taśmociąg. Bułke tartą zbierałam nawet w łazience ;)

Juz na powrocie. Jestesmy podatni na reklame. Na przykład tą. Od razu zachcialo sie nam ryby. Ale nigdzie w rejonie nie podawali. Obeszlismy sie wiec tylko smakiem...


A na koniec wpadamy do przydroznej knajpki. Stoliki wsrod brzeziniaka, cienistosc, klimat jakby z dawnych, lepszych lat… I niespiesznosc komponująca sie z caloscia tego wypadu..



1 komentarz: