bubabar

piątek, 24 sierpnia 2018

Gdzieś w Polsce - na powrocie z północy








Trasę przez Polske oczywiscie kontynuujemy bocznymi drogami. A jedna z nich wiedzie przez Gruszki. Kilka lat temu bylismy tu ekipą podczas naszych corocznych pieszych wędrowek dookola Polski. I jakims cudem przeoczylismy wtedy sklep. Jest on bardzo klimatyczny! A zwlaszcza stoliki na podsklepiu!




A naprzeciw sklepu tez miłe, sielskie widoczki!



W jednej z kolejnych mijanych miejscowosci rowniez odwiedzam sklep, juz nie tak sympatyczny jak poprzedni, ale za to zapadający w pamiec nietypowym spotkaniem. Babeczka, która robi zakupy przede mną, zaczyna chwalic paznokcie sprzedawczyni. Że takie ladne, ze to jest wspaniale jak kobieta ma takie zadbane dłonie, ze jej nigdy jeszcze nie udało sie tak rowno pomalowac i tak dobrac koloru lakieru. Paznokcie sa oględnie mowiac średnie, nie brzydkie ale szału nie ma. Ale oczy sprzedawczyni zaczynają sie śmiać a jej zmęczona i ponura twarz natychmiast sie rozpromienia. Bardzo dziekuje za miłe slowa, chwile rozmawiają o roznych aspektach “manikirów”. Sprzedająca dziewczyna jest niezbyt ładna, chyba rzadko ludzie prawią jej komplementy.

Historia tego paznokciowego komplementu jakos nie daje mi spokoju. Coś mi nie gra... Juz dobry kawałek od sklepu zagaduje babke, ktora, tak sie złozylo, idzie w tą samą strone co ja. “Przepraszam bardzo, ale z tymi paznokciami to bylo tak na serio?”. Tamta lekko sie uśmiecha. “Nie do konca. Należe do Świadków Jehowy. Od pół roku mamy takie postanowienie na naszych zgromadzeniach, ze przynajmniej dwa razy dziennie musimy komuś powiedziec cos miłego i sprawic mu radość. A jak widziałaś ta sprzedawczyni bardzo sie ucieszyła”. I dodaje patrząc na mnie wymownie” “A ty chyba bardzo znasz sie na ludziach?”. Pytam wiec czy to realizacja postanowienia dziennego nr 2?? Tamta zaczyna sie juz śmiać porzadnie. “Wiesz, najlepsze jest to, ze jak robisz cos codziennie od pol roku to zaczyna ci to wchodzic w krew i potem przestajesz juz o tym myslec, przestajesz rozwazac to w kategoriach spelnienia postanowienia”.

Nie znałam takiego aspektu działalnosci tego religijnego odłamu. Na pewno to lepsze niz chodzenie po domach, smędzenie i nagabywanie.

Długo jeszcze potem myśle o tym spotkaniu, wpatrując sie w meandrującą polami szose. Czy lepsza szczerosc i brutalna prawda czy fałszywy i lekko naciągany komplement? Czy moze świat bylby fajniejszy gdyby wiekszość ludzi rowniez zrobilo sobie takie postanowienie? Czy moze warto jakies aspekty takich zachowan wcielic i we własne zycie? I jakos nie znajduje jednoznacznej odpowiedzi i rozwiazania…

Tabliczka z dawnych lat, w zakątku gdzie zatrzymał sie czas...



Zmierzamy w strone Jedwabnego. Niektorym kojarzy sie ono z gąsienicami, morwami i zwiewnym materiałem, innym z aspektem zgoła odmiennym. A nam sie kojarzy z promami! Bo w okolicy mam na mapie znaczone trzy dziwne promy na Biebrzy. Są zaznaczone na atlasie samochodowym, połozone są dosyc blisko siebie, a do dwóch z trzech nie dochodzi zadna droga - przynajmniej taka, ktorej głownosc zauwazyłby ogolnopolski atlas. Czy one w ogole istnieją? A moze ktos sie pomylił znakując je akurat tutaj? Jedziemy obczaić pierwszy z nich, połozony na obrzezach wioski Rutkowskie. Prom jest. I przypomina raczej tratwe. Rzeka jest tutaj bardzo wąska. Nie ma na promie nikogo z obsługi. Za nim tylko równa połać bagien. Chyba pływadło słuzy jedynie do transportu krów na pastwisko. My zwykle tez lubimy sie paść na bagnach, ale chyba akurat w tej sytuacji nie bardzo bysmy mieli pomysł co tam ze sobą zrobic. Nawet jakby ktos zgodził sie nas tam przewiezc. Węgierska metoda pt. “Fajne noclegi są zawsze koło promu” - tu akurat postanowiła nie zadziałac. Dwa pozostałe promy sobie odpuszczamy - zapewne wyglądają podobnie i mają zasieg oględnie mówiac - bardzo lokalny.



Mijanka. Nie wiem czemu przypomniał mi sie dowcip “Rzeka jest tak wąska, ze jak mijają sie dwie ryby to jedna musi wyjść na brzeg”.


Wpadamy tez na opuszczony autobus zarosły juz wysoką trawą... Przegubowy PKS, to chyba nie zdarzało sie tak czesto?


Noclegu szukamy koło Myszyńca. Planujemy rozłozyc sie gdzies nad jeziorkiem gdzie pluskalismy sie ponad 2 tygodnie temu. Ale zupelnym przypadkiem odkrywamy wiate myśliwską w cieniu wielkiego dębu. Miejsce odsuniete od drogi i z zadaszeniem, co przy obecnej pogodzie moze sie w kazdej chwili przydac.



Ognisko mamy malutkie. Drewno jest tak mokre, ze jedynie sie tli i dymi na potęge.


Kolektywne dmuchanie w ogien :)


Gdy idziemy juz spac w lesie migneły świecące oczy. Kabaczę bardzo to zafascynowało. Potem świeci w oczy wszystkim swoim maskotkom i smuci sie, ze ich oczka nie błyskają odpowiednio w ciemnosci.

Kolejny biwak wypada nam w okolicach Sarnowa. W lesie mozna znalezc ciekawe rzeczy - jedni trafiaja na grzyby, inni na maliny, a jeszcze inni na przyrząd do puszczania baniek. I to jakis taki wypaśny - wygląda jak miecz! Szybko sie wprawdzie zepsuł, ale troche radosci bylo!




Potem są inne atrakcje. Na szczescie te uciekły a nie “zepsuły sie” ;)


A to juz klimaty klasycznie dolnoslaskie.




Busio dojechał grzecznie do domu. Skrzynia wytrzymała. Gdzies na wysokosci Bierutowa szlag trafił piątke. Ale to juz wtedy, gdy dwucyfrowa ilosc kilometrów dzieliła nas od domu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz