bubabar

niedziela, 24 kwietnia 2016

Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędrówki kwietniowe cz.1

W Bieszczady jezdzilam sporo w latach 1997-2003. Spedzalam tam cale wakacje a czasem i wiecej. Jakos zauroczyly mnie te gory. A moze wlasnie nie gory, ale doliny, wsie, knajpy, chatki, drogi, wypały. Te lawiny błota splywajace ze stokow i kurz wspinajacy sie na drzewa. Ten pokruszony asfalt stokowek pachnacy po letnim deszczu. Ta bliskosc granicy i powiew wschodu. Te wszystkie zwariowane i dziwne przygody ktore byly nierozlacznie zwiazane z kazdym wyjazdem w te strony. A potem swiat zaczal sie zmieniac. Zmiany jakos glownie przyspieszyly na wschodzie Polski. Poloniny wprawdzie wciaz staly na swoim miejscu, ale zmiany glownie uderzyly w moj podbieszczadzki swiat cienistych dolin. Obrazilam sie wiec smiertelnie na Bieszczady, obiecujac sobie ze juz nigdy tam nie pojade by uniknac rozczarowan, kiedy kolejne znane i lubiane miejsce zniknelo bezpowrotnie. Zaczelam szukac skrawkow mojego swiata w innych miejscach.. Ostatnio jednak kilku znajomych zaczelo mnie namawiac na powrot w Bieszczady. Ze zostalo tam wiele fajnych miejsc i klimatu a nawet ze powstaly nowe miejsca ktore warto odwiedzic. Zeby szukac poza sezonem- poza wakacjami, feriami, swietami, majowkami, weekendami czy osławionymi pazdziernikowymi “kolorkami”. Ostateczna zacheta okazal sie fakt powstania 3 nowych chatek- w Przybyszowie, Łupkowie i Rabym. Zatem padlo na kwiecien. Po Wielkanocy. Przed majowka. Mozna wykroic prawie pelny miesiac. Grunt ze snieg, ktory nas w tym roku ciagle przesladowal,stopnial na dobre .Jak nie teraz to pewnie nigdy- zawsze beda inne plany, bardziej palące. Wiec jedziemy. I obiecalam sobie jedno- na ile to mozliwe nie porownywac. Nie odnosic swiata ktory widze do wspomnien sprzed lat. Probowac patrzec na miejsca, ludzi, wydarzenia tak jakbym byla w Bieszczadach po raz pierwszy. Jakby wrazenia padaly na zupelnie czysta karte. Calkowicie to pewnie niemozliwe ale mozna sie starac. W drodze odwiedzamy kolejna do kolekcji piramide- w Zagorzanach

oraz przypadkowo wpadamy na cerkiew w Rogach.

Spimy w PTSMie w Lesku- ogromnym gmachu na kilkaset osob w ktorym jestesmy prawie sami.

Jest jeszcze dwoch niemieckich turystow z ktorymi nikt nie potrafi sie dogadac. Ostatecznie za tlumacza robi telefonicznie corka goscia z obslugi i udaje sie przekazac kolesiom kilka waznych kwestii np. ze mimo zamknietych na noc drzwi nie trzeba wyskakiwac z okna jak sie chce cos wyjac z auta , ze nad ranem przyjdzie elektryk i zeby sie go nie przestraszyc itp. Klatka schodowa schroniska jest wyposazona w grube szybki ktore strasznie lubie

Zaczynamy wycieczke od okolic Bukowska. Mile pagory ktore nie wiem czy sa przedgorzem bieszczadzkim, Beskidem Niskim czy jakis milosnik klasyfikacji wrzucil to do calkiem innego worka. Odwiedzamy cmentarz w Plonnej



Zwraca uwage krzyz wrosniety w drzewo. Chyba drugie po Łupkowie takie miejsce gdzie przyroda zezarla jakis kawalek nagrobka. Jakos tak symbolicznie. Nie tylko prochy nieboszczyka tam gleboko pod ziemia mieszaja sie z przyroda ale i nadziemny metal staje sie z nia jednoscia.

Ruina cerkwi w Plonnej jest oblepiona jakimis obrazkami ktore maja imitowac dawny ikonostas.


Wokol scenki z zycia dawnej wsi na półleżących tablicach- zdjecia ze szkol i spotkan wiejskich gospodyn. Tablice sa w dobrym stanie, zdjecia sa wyrazne, niepostrzepione, nie zdazyly jeszcze wyblaknac. Zwraca uwage jedna tablica, z ktorej zdjecie zostalo dokladnie czynnie wyskrobane. Jakas niewygodna scenke polityczna - typu “Bandera wizytuje wies”?. Albo ktorys z dawnych mieszkancow nie zgodzil sie na “publikacje swojego wizerunku”?

Architektura drewniana ptasich budek jest tu bardziej strojna niz w innych regionach kraju

Skrecamy sobie tez w boczna droge gdzie zapoznajemy sie z sympatycznym brodem

Oraz ciekawym znakiem drogowym- czyli pojazdy Nadlesnictwa Lesko nie maja tam 15% nachylenia drogi :P

Na dokladne spacery po tej okolicy jeszcze przyjdzie czas a tymczasem uderzamy w strone chaty w ktorej dzis planujemy spac. Jest to zbudowany dwa lata temu malutki domek, stojacy na terenach nieistniejacej wsi Przybyszów. Gospodarzem jest Piotrek z Krosna, ktory oprocz tego ze tu chatkuje zajmuje sie produkcja bębnow. W chatce oprocz gospodarza jest rowniez Michał zwany Klerykiem, znajomy Piotrka z dawnych lat, gdy wspolnie pracowali na obsludze roznych bieszczadzkich schronisk- Jaworca, Rawek… Chatka miesci w porywach 8 osob na poddaszu (choc ponoc bywalo sporo wiecej) oraz jest najcieplejsza chatą w jakiej zdarzylo mi sie nocowac. W nocy jest istna sauna czyli to co buby lubia najbardziej. Spie obok spiwora. Na stanie jest kot Szczepan i suka Bruma, ktora ma akurat cieczke i przed chata siedzi trzech adoratorow z Karlikowa. Trzeba uwazac wychodzac do kibla zeby nie wypuscic Brumy z chaty.




Po przeczekaniu kilku przelotnych deszczy idziemy na pobliska gorke zwana Tokarnia. Jest ciemno, chmurnie i co chwile polewa.


Pada nawet grad ktory probujemy przeczekac pod drzewem. Kabaczek jest zafascynowana swoim pierwszym gradobiciem. Probuje wylazic spod kurtki i wystawiac pyszczek ku niebu.

Las w ktorym szukamy odpowiednio rozlozystego drzewa jest jakis mroczny i pokrecony.



Po przejsciu czarnej chmury widoki ze szczytu Tokarni sa calkiem znosne.




Wieczorem gdy ⅕ ekipy zmogl sen pozostali gromadza sie w kuchni gawedzac o obecnych i dawnych bieszczadzkich schroniskach- o bezsensownych rankingach i przerabianiu na pensjonaty, o irracjonalnych haraczach dla PTTK od dzierzawcow i czesto wdeptanych w ziemie idealach i wyobrazaniach ludzi decydujacych sie na obsluge takich obiektow. Schodzi tez na inne bieszczadzkie tematy i wspomnienia - o piłowanych szlabanach, lesnych obławach z kolczatką na stokowkach, o chatkach istniejacych oraz tych ktore poznikaly- pokroju Obnogi, Wańka Dzialu czy hippisowsko- wegetarianskiej nad Komancza. Plyna wiec opowiesci o gorach i klimatach ktore sa oraz tych ktore odeszly, a gawedy mieszaja sie z sapaniem Brumy (ktora smiesznie biega łapami przez sen), trzaskaniem w piecu i wyciem wiatru nad potokiem. Rano pogoda jest laskawsza wiec sniadanko zapodajemy “na przyrodzie”. Wiem ze to sformulowanie nie jest prawidlowe i nie po polsku, ale to okreslenie, popularne jak wschod dlugi i szeroki, tak mi sie wrylo w łeb, ze juz inaczej nie potrafie nazwac tego biesiadowania na… na przyrodzie :P

Potem idziemy gorami w strone Komańczy. Poczatkowo towarzyszy nam chatkowy, chcac nam pokazac zeremia bobrowe. Bobry tu ostatnio mnoza sie jak kroliki i wszystkie okoliczne rzeczki zmieniaja sie w malownicze rozlewiska. W tym temacie jestem ogromnie rozdarta- bardzo lubie bobry, ale poscinanych masowo wszedzie drzew troche mi tez szkoda.. Miejscowi sa zwykle zgodni i bobrow nie lubia- chyba ze na talerzu, ale tez nie wszyscy.






Zawijamy tez na dwa cmentarzyki na terenach dawnej wsi.


Odwiedzamy tez podlesny krzyz panszczyzniany oraz wylegujemy sie na łące w temperaturach iscie nie kwietniowych ale jak przeniesionych ze srodka lata!


Blota wszedzie dostatek!


Dalej podazamy juz sami, jako ze Piotrek ma tam jeszcze jaka robote w obejsciu. Mijamy gorke Kamien ze spora iloscia wychodni skalnych, gdzie mozna sie poczuc zupelnie jak w Sudetach.


Pierwszy raz widze taki podpis- wyskrobany w mchu.

Dalej tylko las.. A moze az las? Sa wiatrolomy


Zasiedlone kałuze

Dziwne bulwy i narosle na drzewach


Sosny trojaczki

Oraz cos co napewno ozywa w mgliste noce….

Pamietam ze kiedys w "Lecie z Radiem" byly konkursy na np. najbardziej laciata krowe albo najdluzszego jamnika. Mysle ze w kategorii “najbardziej dziuplaste drzewo” to by mialo szanse! Troche mi tez staje przed oczami gruzinska Wardzia ;)

Mijamy tereny chyba dawnej wsi, na mapie podpisane jako Fajtyska

Tym sposobem dopelzamy na Wahalowski Wierch ktory jest plaski, rozlegly i plowy.





Wszedzie skoszone łąki i stosy bel siana. Ktos sobie czesze kase na doplatach jak bum talala. W cieplych wieczornych promieniach slonca niespiesznie wracamy do Przybyszowa i milej malej chatynki…



cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz