bubabar

środa, 23 lipca 2025

Ceglastymi ścieżkami Wzgórz Włodzickich cz.1 (2025)

Wyjazd okazał się bardzo spontaniczny i zaplanowany naprędce, bo na samym początku... pomylilismy pociagi ;) Widać los wiedział lepiej niż my, gdzie trzeba pojechać! W te rejony od iluś lat chciałam się wybrać, a jakoś zawsze coś stawało na przeszkodzie.

Ostatecznie ruszamy ze Słupca. Mijamy sanktuarium na Kościelcu. Drzwi są otwarte, można zajrzeć do środka.


Kościół był odbudowany w latach 90-tych. Szkoda, że w tych czasach nie bywałam jeszcze na Dolnym Śląsku. Biorąc pod uwagę stan ruin ze zdjęć prezentowanych w gablotce - praktycznie chyba zbudowali tu wszystko od nowa.


Wokół stoją też różne inne budynki. Pielgrzymi na wypadek deszczu mają się gdzie schronić.


Ceglastą ścieżką, o typowym dla tych okolic kolorze, tuptamy sobie na Górę Wszystkich Świętych.


Mają tu wieżę, wykonaną również jak widać z surowców lokalnych.


Koleś na płaskorzeźbie to feldmarszałek von Moltke, którego rodzina w początkach XX wieku wniosła wkład finansowy w budowę tejże wieży.


Rzut oka na widoczki wokoło.


Pierwszy raz byliśmy tu w 2008 roku. Wieża nie miała wtedy jeszcze dobudowanej wiaty i jej kolor był chyba bardziej czerwonawy (acz ciężko mi teraz powiedzieć czy nie jest to kwestia kolorystyki zdjęcia)


Tuptamy sobie dalej w stronę Nowej Rudy. Wijący się przez wzgórza zielony szlak nie jest chyba bardzo uczęszczany.


W oddali widać Górę Świętej Anny, ku której zmierzamy.


Czasem schodzimy na główniejsze drogi, które wiją się górskimi przysiółkami. Kościelniki, Bielawy, Kuźnica, Bieganów, Zagórzyn.


Sporo starych domów siedzi tu rozsianych po polach i zagajnikach.


Horyzont zamykają kamieniołomy.


Tu widać wyrobisko czerwonego piaskowca.


Próbowaliśmy obczaić to miejsce, ale drogę przegrodziła solidna brama. Wyraźnie wznowiono wydobycie, więc turysta nie jest już mile widziany. No trudno. My już tam byliśmy. Mieliśmy okazję pokręcić się w owym kamieniołomie w 2008 roku, w pewien ciemny, grudniowy dzień. Nawet w tych szarościach intensywność koloru skał i gleby była zauważalna! :)


Tej chałupy z lokalnych budulców też już zapewne nie ma.


No ale wracając do dnia dzisiejszego. Pojawia się nawet kawałek asfaltu, a przy nim stary krzyż przydrożny.


Skręcamy ku szczytowi wzgórza. Kiedyś tędy szedł zielony szlak - widać zamalowane jego ślady na drzewach i słupach. Ścieżka idzie przez łąki i pastwiska.


Miejscowa wieża mocno się zmieniła na przestrzeni lat. I co ciekawe - ta nawet na plus. Teraz można na nią wejść, 17 lat temu była tylko podstawką dla anten.

2008


2025


Wieżę otacza wiata, która w razie potrzeby mogłaby posłużyć do celów noclegowych. Podłogę ma niestety kamienną, ale na stole czy ławce można by pewnie jakoś kimnąć. Klatka schodowa wiodąca na górę ma na półpięterkach dziwne kratki - wyglądają jak półki na bagaże ;)


Widoczki z góry podobne jak z dołu.


Dziś kręci się tu całkiem sporo ludzi. Mamy podejrzenia, że może mieć to związek z końską imprezą, odbywającą się niedaleko. Na jednym z poprzednich zdjęć można wypatrzeć tłum dwu i czteronożnych stworzeń - na lewo od kościoła. A cała okolica była oplakatowana zaproszeniami.


Przy kościele powstała knajpa, hotel, parkingi - cały kompleks chyba przeznaczony dla pielgrzymów.


Jak tu zupełnie inaczej było wtedy, przed laty - samotny, cichy kościółek utopiony w zaroślach... Jakby zupełnie inne miejsce, totalnie niepodobne.


Tylko kolor dróg został ten sam!


Chyba za dużo aut próbowało im tędy wjeżdżać, nie bacząc na obecność schodów ;)


Schodzimy do Nowej Rudy.


Na samym początku miasta mijamy ogródki działkowe. Przy jednej z furtek stoi grupka babć. Jedna z nich wskazuje na nas i mówi do koleżanek: "To oni wyrzucili psa z samochodu!". Patrzymy na nich okrągłymi oczami - "Jaki pies, jaki samochód? Idziemy sobie na wycieczkę, a pani nas nie wiedzieć czemu zaczepia i jakieś pierdoły wygaduje!" Babka woła za nami: "Jak widać samochód też porzucili!". Czyli wychodzi na to, że nie my psa, ale jakiś pies nas z auta wywalił??? I pojechał dalej sam?? Czy wziął na stopa tą babcie??

Przechodząc przez centrum odwiedzamy sklep i zamierzamy zjeść kanapki zaraz obok np. na ławeczkach przy rynku. Niestety tu napatoczył się wyjątkowo namolny żul. Wytoczył się z pobliskiej knajpy i od razu widać było, że wyłuskał z krajobrazu nieznane twarze. Jego rozmyty wzrok się na chwilę zogniskował, określił pobieżnie kierunek i wprawdzie nie najkrótszą drogą, ale zaczął zmierzać konsekwentnie w naszą stronę. Mnie i kabaka zignorował zupełnie - interesował go jedynie toperz. Przywitał się krótko i od razu zagaił rozmowę na temat islamskich migrantów. Że Nowa Ruda ich nie chce, bo nie szanują naszej kultury i wartości chrześcijańskich. Po czym prawie na jednym oddechu zaczął w mocno emocjonalny i wulgarny sposób wyzywać... na księży i moherowe babcie. W dalszym ciągu rozmowy chciał się bić z toperzem, a dosłownie chwilę później całować jego stopy! Było też coś o latających pomarańczach, ale w jakim kontekście to już nam całkiem umknęło. Poziom zamroczenia kolesia powodował więc wkroczenie na takie poziomy abstrakcji, że nie byliśmy w stanie nadążyć. Jednocześnie powstawały obawy czy w którymś momencie tak nieprzewidywalna persona nie stanie się przypadkiem agresywna (albo co gorsza nie postanowi na nas np. zwymiotować), więc podjęliśmy postanowienie o zapakowaniu nadgryzionych bułeczek i szybkiej ewakuacji gdziekolwiek.

Przekraczamy przyjemne mosteczki.


Kolejne dziwne spotkanie mamy w innej części miasta, niedaleko Biedronki. Na środku chodnika stoi dość obszerny w części brzusznej facet, z mocno opadniętymi gaciami i ryczącą muzyką wydobywającą się z trzymanego w ręce telefonu. Nie porusza się - jakby skamieniał i wrósł w ziemię. Musimy go omijać trawnikiem i krzakami. Pewnie po dziś dzień tam stoi.

Mijamy sympatycznie wyglądający, ale nieczynny już bar.


Zaglądamy jeszcze do jednego sklepu, mając świadomość, że to już ostatni na naszej trasie, więc kabak nie chce odpuścić kolejnej okazji na loda. Babka z kasy miło się do mnie uśmiecha: "Fajnie, że wreszcie ktoś normalny przyszedł!" Jeżeli buba w słomianym kapeluszu, strącająca przerośniętym plecakiem całą paletę czipsow jest określana mianem "normalna" - to jacy byli poprzedni klienci? Babka tylko zrezygnowana macha ręką... W sumie biorąc pod uwagę nasze dzisiejsze doświadczenia - to mogło być coś na rzeczy ;)


Jeszcze tylko ostatnie budynki np. zakład pogrzebowy o smakowitej nazwie...


... i wychodzimy nad miasto. Uffff... Nie raz i nie dwa bywaliśmy w Nowej Rudzie, ale dziś jakoś tu było dziwnie. Jakoś inaczej. Z radością więc topimy wzrok w otwierających się przed nami przestrzeniach, płowości łąk i pustce. Wreszcie tylko świerszcze skwierczą w trawach. Super!!!


Radość jest tym większa, że na trasie Nowa Ruda - Włodzicka Góra będziemy przemierzać tereny zupełnie nam nieznane! To jednak inna jakość być gdzieś po raz pierwszy, gdy wrażenia padają na czystą kartę. I unika się porównań z obrazami z przeszłości.

Obiło nam się gdzieś o uszy, że jest tu ładnie. Acz szczerze mówiąc nie przypuszczaliśmy, że aż tak! :)


Rozciągają się tu ogromne, płowe łąki - widoki i przestrzeń na wszystkie strony! A na owych łąkach plątanina polnych dróg. Czasem mignie w krzakach jakieś zapomniane gospodarstwo (tak zarośnięte, że próby eksploracji kończą się fiaskiem)


I znów te drogi o barwie mielonej cegły!




Wszechobecny zapach skoszonych łąk i powoli dojrzewającego w słońcu aromatycznego sianka. W tym momencie uświadamiamy sobie, że kabak jeszcze nigdy nie spał w stodole!!! Toż to skandal! Jak to się mogło stać??


I całe łany bławatków! :)


No i zaraz nam pożre słońce...


Na tej trasie ciągle mamy wrażenie jakbyśmy byli w jakiś górach o wiele wyższych! I napewno nie w Sudetach, biorąc pod uwagę ile planów różnych pagórów wyłania się na horyzontach!


Jest tu jakaś nutka karpackich połonin! :)


Atrakcyjność terenu podnoszą zwierzęta gospodarskie :)


Drzewko owocowe sporych rozmiarów sugeruje, że niegdyś były tu jakieś przysiółki.


A ten rumosz to według mapy jest wspomnienie kamienia granicznego.


Gdzieś w tym rejonie, na bezimiennym wzgórzu, postanawiamy szukać miejsca na biwak. Na żadnej mapie nie znalazłam jak się ta górka nazywa. Kolejna to Pisztyk. Krępiec został daleko za nami. Szlak szczęśliwie omija ten szczyt, więc jest szansa, że ruch turystyczny (skądinąd i tak znikomy na tej trasie) przeoczy tą ścieżynkę.


Pod tymi drzewkami byłoby idealnie, ale ta część łąk to ogrodzone pastwisko. Może więc lepiej, aby w nocy nas nie odwiedziły byki (albo co gorsza jakiś bamber z widłami ;) )


Betonowe pozostałości nie-wiem-czego.


Na końcu tej "drogi" znajdujemy dokładnie to, czego szukamy.


Niewielka polanka. Z tyłu ściana świerkowego lasu. Z przodu wał Gór Sowich. Na lewo i prawo odległe horyzonty widoków. Duży, wypalony, czarny placek, po jakimś solidnym ognisku. Wyraźnie nie my pierwsi namierzyliśmy tą zacną miejscówkę. Szybko pojawią się ciepłe ogniki osmalające kiełbasy i grzanki.


No i nasz domek. Z przyzwyczajenia stawiany z partyzanta dokładnie o zmierzchu. Jak najpóźniej - by jak najkrócej lazł w oczy, a na tyle wcześnie, by za względnej jasności, żeby nie trzeba za dużo świecić latarkami. Może to przesadna ostrożność, ale jakoś weszła nam w krew. "Tisze jediesz, dalsze budiesz" - jaka mawiają bracia ze wschodu.


Słońce się chowa za lasem, przynosząc wieczorny chłód. Trzeba wciągać ciepłe kamizelki. Ech... To nie Czarnogóra i ciepłe wieczory rozśpiewane cykadami. Zimny północny kraj... Tu nie ma dylematów w stylu: "czy dziś stawiać tropik" ;)


A gdzieś tam daleko, na wieży kopalnianej w Słupcu, jeszcze majaczą resztki słonecznych promieni.



DOBRANOC!!!!

cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz