bubabar

sobota, 21 maja 2016

Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędrówki kwietniowe cz.8

W Bukowcu mijamy ogromna nowa wiate. Z piecem. Na slupie wisi regulamin. Dosc sensowny. Nie zabrania spania w owym przybytku



Zawijamy jeszcze dzis na Łopienke. W dolinie sa obecnie dwa wypaly. Zaczyna padac, dymy sie snuja nisko i pomieszane z deszczem pachna jakby intensywniej.



Smolarze pochowali sie w barakach i przyczepach, dogrzewaja sie piecykami


Przy drodze dostrzegamy wiatke obwieszona rzezbami. Miejsce zasiedla sympatyczny gosc przedstawiajacy sie nam jako Andrej Kirym. Zle sie rozmawia w deszczu splywajacym za kolnierz wiec zaprasza nas pod swoj dach. Wiatka przewiewna a wieczorny chlod pomieszany z wilgocia zaczyna nieco kąsac. Na rozgrzewke Andrej czestuje nas whisky. Wyciagam wiec na przepitke bzowa nalewke. Toperz z kabaczkiem niestety musza poprzestac na herbatce i owinieciu sie w kocyk. Andrej zaczyna grac na gitarze, mimo ze kabak troche przeszkadza skubiac gryf.



Okazuje sie repertuar naszego nowego znajomego bardzo trafia w moje gusta swoimi zdecydowanie wschodnimi klimatami. Piosenka o rejsie przez Morze Czarne i przepalaniu “trzech butelek na godzine” moze mi sie jeszcze w tym roku przypomni :) Andrej spiewa tez pewna rosyjska piosenke ktora slyszalam raz, 11 lat temu noca na Drahobracie, gdy do dogasajacego ogniska naszej ekipy przyszli jacys nocni wedrowcy. Trzech ich bylo i mowili ze wedruja zakosami od dwoch miesiecy. Opowiadali tez cos o wedrowkach po Uralu. Zagrali ze 3-4 piosenki, ogrzali sie, cos łykneli i poszli dalej. A ja po dwoch nieprzespanych nocach w pociagach bylam tak zdechnieta ze wszystko slyszalam ale nie wyszlam z namiotu. Lezalam tylko w spiworze, sluchalam tej piosenki, walczac ze snem, ale niestety ta walke przegralam. Jeden z moich wiekszych bledow w zyciu ;) Rano nie udalo mi sie zbyt wiele dowiedziec o nocnych gosciach bo ci co zostali przy ognisku juz niewiele wtedy rejestrowali z racji spozycia zbyt duzej ilosci plynnych produktow regionalnych. I tu nagle Andrej gra ta piosenke a mi jak zywy staje przed oczami Świdowiec i oboz naukowy jednej z krakowskich uczelni w ktorym “na krzywy ryj” mialam okazje uczestniczyc. Oczywiscie o tytul tez nie spytalam. Ciekawe kiedy i gdzie uslysze ją kolejny raz? Potem schodzi na Wysockiego ale mojej ulubionej Wierszyny Andrej grac nie lubi. Potem opowiada nam tez rozne historie z Syberii gdzie spedzal duzo czasu, o splywach Lena, o okolicach Woroneza gdzie ponoc mieszkal dluzszy czas. Czasem w jego opowiesciach wynikaja pewne sprzecznosci- nie wiem czy momentami zartuje czy opowiada cos na serio. Np. mowi ze mieszka w kaplicy przycerkiewnej w Łopience a za sasiadow ma fundatorow swiatyni- metr pod ziemia. Potem jednak wspomina cos o domu w Terce. Moze ta kaplica to letni domek? ;) Opowiada tez o “zlotach zakapiorow” w sierpniu w “Zagrodzie pod Chryszczata”. Bardzo poleca ta cykliczna impreze. Gdy wieczor zaczyna sie wdzierac w doline konczymy biesiade i kazdy rusza w swoja strone. Na koniec dostaje jeszcze podarek- malego dusiołka na szyje, na rzemyku, na szczescie. Z dedykacja na odwrocie. Takie bardzo mile - wogole gosc przesympatyczny i wspolna biesiade uwazamy za niezmiernie udana!

Leje mocniej. Wogole to przyjechalismy na Lopienke aby zajrzec na baze i ocenic obecne walory noclegowe tamtejszej wiaty. Bo rozne sluchy nas dochodzily, czesto sprzeczne zupelnie- ze wiata przecieka i sie wali, albo ze jest nowa zupelnie i pelen wypas. Biorac pod uwage sciane deszczu i pozna porenie bardzo chce sie nam lazic. Zagladam jeszcze tylko do cerkwi. Wnetrze jest ciche i puste. Cisza dzwoni w uszach. Tylko miarowe bębnienie deszczu w dach. W srodku tylko ja i zadumany Chrystus bieszczadzki. Podobne mamy chlebaki...

Kolejnego dnia wybieramy sie zobaczyc co slychac na Sinych Wirach a moze i dalej. Kawalek za skretem konczy sie nasze Nadlesnictwo Baligrod wiec zostawiamy skodusie przed szlabanem (mimo ze jest otwarty) i sobie dalej wedrujemy. Dzis niech bedzie “na praworzadnie” ;) Tu juz chyba limit “bydła” wyczerpalam ;) Sine Wiry sa miejscem w ktorym kiedys dawno temu, ekipie z ktora niegdys jezdzilam, udalo sie, (przypadkiem i zupelnie niecelowo), zlamac chyba wszystkie zakazy wyszczegolnione na tablicy ;) Na Sinych Wirach pusto. Od ostatniego pobytu przybylo roznych parkowych akcesoriow, plotkow, laweczek itp.


Tu cos zyje.. Zabi skrzek oblepiony mułem? ;)

A tu zapoznanie ze slimakiem

Dalej idziemy na tereny wsi Zawoj. Miejsce bardzo otabliczkowane, opisane, ostrzalkowane. Milosnicy zagospodarowania, porzadku i postepu moga zapewne zawyc z radosci. Co trzeba przyznac -na tablicach sensowne rzeczy np. historia wsi a nie propagandowki jak pod Bukowskiem czy opisy zwierzatek ktore tu nie wystepuja. Sa tez dwie wiaty, acz obie pod nocleg dosc slabe bo podlogi wylozone kamieniem. Mozna by spac na stolach ale deszcz chyba zacina do srodka

Jest tez studnia z zurawiem, ktora ogolnie posiada wszystkie cechy prawdziwej studni tylko ze nie ma w niej wody. Nie, nie mam na mysli tego ze wyschla. Nigdy tam wody nie bylo. Pod wiadrem rosnie trawka. Dobrze ze wypchanego niedzwiedza obok nie postawili.


Ogniska pali sie tu na podwyzszeniu


Jest cmentarz na gorce

Drzewo szesciokonarowe

Jest tez duzo mgly.

Wieczorem docieramy do chatki w Rabym. Mgla opada tak nisko ze sie zastanawiamy czy jej nie przeoczymy.



Lazienka

I lekko przechylona ze starosci Błękitna Rapsodia

W chatce od tygodnia rezyduje chlopak ktorego imienia niestety zapomnialam. Pochodzi z srodkowej Polski, maluje obrazy, glownie przyrode. Kilka lat temu postanowil odrzucic wynalazki wspolczesnosci takie jak telefon, internet czy telewizor i ponoc jest od tego czasu szczesliwszy. W Bieszczady jezdzi od lat. Gdy stad wyjezdza to zakopuje plecak- w folie i pod ziemie. Ponoc po roku lezakowania jest nieuszkodzony i nie zawilga. Chata pod jego rzadami lsni czystoscia i wypelnia ją zapach zywicznego sosnowego drewna. Bardzo pilnuje aby wszyscy zdejmowali buty jak wchodza na pieterko i ogolnie nie syfili wokol. Oprocz niego w rejonie grasuja surwiwalowcy. Osobiscie ich nie widzielismy ale ich duch jest wciaz obecny na bazie. Jest to komercyjna firma ktora zabiera w las turystow za gruba kase. Ich sposob spedzania czasu polega na tym ze wraz z instruktorem przyjezdzaja terenowkami, parkuja pod chata i ida w las. Tam zakladaja oboz. Siedza tam pod grubymi foliami i w nocy wystawiaja warty czy niedzwiedz im tylka nie obgryza. Co drugi dzien jezdza po zarcie i piwo do marketu w Baligrodzie. Zarcie z gara grzanego na ognisku zapewnia organizator. W weekendy przyjmuja gosci w ilosci duzo, glownie sa to dziewczyny ktore podziwiaja dzielnych chlopakow spiacych w lesie i robia sobie z nimi zdjecia. Do chaty zaglada tylko instruktor. Ogolnie calkiem sympatyczny sposob spedzania czasu, w lesie, z browarem w rece, przy garze dobrego zarcia- tylko czemu u licha nazywaja to surwiwalem?? W chacie jest cieplutko, a zwlaszcza na pieterkach do spania gdzie mozna siedziec w podkoszulku. Pali sie tylko w piecu. Kominek zostal ponoc jakos wadliwie wykonany- tak ze dym cofa sie do srodka. Wnetrze jest niesamowicie przestronne.




Chatke zbudowano nadlesnictwo, podobnie jak okoliczne duze wiaty: W Łopience


Na drodze z Bystrego na Rabe tez byla podobna- tez duza i solidna. W nich, podobnie jak w tej z Bukowca, tez nie ma idiotycznych zakazow przebywania noca, tak jak wymyslili to sobie pod poloninami. Sposrod nowych obiektow tylko chatka na bazie jest szczelna i z piecem. Szkoda ze tak malo obecnie buduje sie tego typu, ogolnodostepnych obiektow przystosowanych do spania. Wieczorem gawedzimy o reptilianach, kosmitach, starozytnych mitologiach, dzieciach indygo, tajnych broniach i innych teoriach spiskowych i zagadkach naszego swiata. Dzis jestesmy tylko sam na sam z chatkowym. W weekend byl tu tlum. Robotnicy z Krasnika robili jakies urodziny, przewinela sie tez samotnie wedrujaca dziewczyna ktora na Chryszczatej wystraszyl porykujacy niedzwiedz. Planowala spac w namiocie w gorach, ale chyba misio spowodowal ze do konca swego wyjazdu bedzie juz tylko szukala schronisk i chat. Zjadamy chyba po 10 grzanek z zoltym serem z piecowej blachy. Nigdy nie myslalam ze w brzuchu moze sie zmiescic tyle jedzenia. Kabaczka strasznie ciekawi i pociaga ogien. Posadzona przy otwartym piecu wydaje z siebie przeciagle uuuuuuu i wyciaga lapki jakby chciala zlapac plomienie.

Druga fascynacja naszego niemowlaka jest czolowka. Toperz ubral jej na łepek i… wreszcie mozna pelzac po ciemnej chatce i nie zderzac sie ze scianami a swiatlo jest co chwile gdzie indziej- akurat tam gdzie zdecyduja sie spojrzec male oczka! Kazdy zwrot łepka konczy sie radosnym gugnieciem i podskoczeniem do gory. Swiatlo idzie za nim! Magia!! Juz chyba wiemy co kabak dostanie na pierwsze urodziny!

Rano pogoda nalezy do takich co to sie mowi ze “psa z domu nie wyrzucisz”. Chatkowy decyduje sie spedzic caly dzien przy piecu czytajac ksiazki. My ruszamy objazdowo w teren , wykorzystujac nasza sucha i ciepla zielona puszke. cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz