Tym razem swe kroki kierujemy w pola połozone na północny - wschód od wsi Stary Otok. Są tutaj dwa bajorka - na mojej mapie opisane jako jez. Poprzeczne i jez. Łąki. Przez oba przepływa rzeczka Otocznica, która dalej zalicza kolejne starorzecza i w końcu, jak można się domyśleć, wpada do Odry.
Te starorzecza różnią się od wszystkich poprzednio odwiedzanych, gdyż są “polne”, a nie “leśne”. Otacza je też nieporównywalnie więcej trzcin.
W niektórych miejscach przedzieramy się przez trzciniasty busz kompletnie nie widząc dokąd idziemy. Nieraz dochodzimy więc w miejsca, gdzie z racji braku pontonu musimy zawrócić.
Jest to chyba 15 marca 2020… Póki co jeszcze chodzimy bez obaw odkrytym polem, gdzie widać nas z kilku kilometrów… Ale już niedługo później przeprosimy się z takimi chaszczami jak te po lewej, które lepiej skrywają przed oczami służb, “życzliwych” i dronów...
Na tej wycieczce po raz pierwszy niesiemy ze sobą metalowe fragmenty do konstrukcji podwieszanego czajnika! Udało się namierzyć “złotą rączkę” z Chorzowa, który nam takie zespawał! (jeśli to przypadkiem czytasz - to jeszcze raz stokrotne dzięki!)
Wędkarskie kładki powoli wtapiają się w okoliczny krajobraz.
A inni bywalcy tego miejsca cenią sobie luksus na biwaku! :)
Nie omieszkamy skorzystać i się trochę pokręcić!
Pomost czy trampolina? :)
Jak przystało na starorzecze muszą być powalone konary! Acz tu akurat jest ich dosyć niewiele.
Ptactwo nam dziś dopisuje! Szkoda, że fotorelacja nie ma podkładu dźwiękowego, bo całe pola rozbrzmiewały wszelakimi odgłosami stworzeń cieszących się wiosną!
Przenosimy się nad starorzecze po drugiej stronie szosy. To “zamostkowe”, o którym pisałam już w TEJ relacji.
Acz teraz idziemy obadać jego drugi brzeg. Mostek tym razem przekraczamy pieszo.
Droga o dużym współczynniku malowniczości.
Kłębowiska konarów wodnych...
... i tych lądowych :)
Omszałe i ogrzybiałe pnie…
… i ciekawe dziuple…
Akuku!
Wędkarskie stanowiska sugerują, że nieraz bywa tu podmokle.
Wędrujemy plątaniną kępek suchych traw i trzcinowisk. Śmiesznie rozbrzmiewają nasze kroki: “szur szur szur mlask szur szur mlask”. Przy “szur” często unosi się pył rozdrobnionych traw i nasion, a przy “mlask” noga nieraz wpada po łydkę w błocko. A! Po wyciągnięciu nogi jeszcze bardzo często rozlega się “bul bul bul”
Gałęzie robią się coraz bardziej drapieżne! Marzy mi się tu kiedyś wrócić w gęstej mgle albo w księżycową noc!
Ta łąka okazuje się być już nie do sforsowania. Przynajmniej na sucho ;) Bo nasi znajomi z Estonii to pewnie by pękli ze śmiechu słuchając naszych “nie da się”. Tam ponoć mają kilka takich bagiennych chatek, gdzie przy dobrej pogodzie idzie się po pas w mazi.
Biwaczek postanawiamy zrobić z drugiej strony starorzecza. Tu się boimy, że jak nam się te płowe trawy zajarają - to i bagienka nam nie pomogą uniknąć roli szaszłyka… Idziemy na sprawdzone i klimatyczne miejsce przy wypalonym pniu.
Nasz czajnik po raz pierwszy zawisa na żerdziach! :) Bardzo mu tak do twarzy, a my nie musimy się bać o straty w herbacie!
Użycie hamaka jako huśtawki. Kilka razy skończyło się fikołkiem, żeby nie powiedzieć “saltem” ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz