środa, 6 marca 2024

Letnie wycieczki rowerowe (2023)

I kolejny zestaw wycieczek - krótkich, pobliskich i pozornie mało spektakularnych. Takich, gdzie nieczęsto się wyciągało aparat, gdzie nieraz większe czy mniejsze fragmenty tras są zupełnie nieudokumentowane, gdzie nie wydarzyło się nic na tyle szczególnego, aby mogło to być trzonem całej relacji. W całej masie pozostały jednak miłym wspomnieniem, a i oceniając je tak całościowo - to w sumie stanowią kronikę odwiedzenia wielu ciekawych miejsc :)

Gdy świat stał się cudownie upalny, a na łąkach zaroiło od kwiatów, ruszamy rowerami na południe od Oławy. Tak wyszło, ale w tą stronę jakoś nigdy wcześniej nie jeździliśmy.




Tory kolejowe można przekroczyć pod malutkim wiaduktem, w towarzystwie rzeki.



Ścieżyny wiją się wśród zieloności. Czasem są wyraźne i pyliste, czasem zlewają się z okolicznymi łąkami w jedną całość i wręcz ciężko oszacować, gdzie się kończy pole a zaczyna droga.




Osada w cieniu gigantycznych, skrzydlatych potworów.


Potwory i my. Upiornie się jedzie u samego ich podnóża. Co chwile ma się wrażenie, że jednak cię dosięgnie skrzydłem. I to szu szu szu... i przelatujące cienie... brrrr...



Na skraju jakiś zakładów. Właśnie rozważamy co to za dziwna konstrukcja tu stoi.


Oława z oddali.


To chyba jedyne wzgórze w okolicy, stąd taki fajny i rozległy widoczek.






Jedziemy w stronę jakiejś wioski, ale nie wiemy jakiej, bo nie wzieliśmy mapy ;)


Potem trafiamy na festyn w Zabardowicach.


Jedną z głównych atrakcji jest możliwość wlezienia do maszyn rolniczych.





Z powrotem w stronę Oławy podążamy drogą brukowaną. W starej kosteczce zachowały się fragmenty torów dawnej kolejki folwarcznej. Ciekawe ile lat temu jeszcze jeździła?





Na błotnistych polach odżywiają się bociany.





Tymczasem my idziemy się odżywić do jednej z sympatyczniejszych knajp w naszym mieście. Miejsce pełne zieleni, kwitnących krzewów i jeśli ktoś uwielbia otoczenie ptactwa - to będzie zadowolony! :)



Czyż nie są kochane?? I jak pozują! :)




Jedzą frytki prosto z ręki!




Gdy nadchodzi wolny dzień na kolejną wycieczkę znów jedziemy w stronę pól i wzgórz utopionych w kwiatach.




W Jaczkowicach zatrzymujemy się pod sklepem na krótki popas.


Piwo, lody, słonko dogrzewa i kot na kolanach. Miło :)



Puszysty skubaniec najbardziej ulubił sobie mój plecak. Jego oczy znają się mówić: "Wy możecie jechać, ale placak zostaje!" ;)


Widoki z podsklepia na najbliższą okolicę.



Głównym celem dziejszej wycieczki jest przysiółek zwany Czernica - jedno gospodarstwo położone wśród pól, w oddaleniu od innych miejscowości - i patrząc na zdjęcia satelitarne hmmmm... może jest opuszczone?


Z oddali wydaje się, że przewidywania były słuszne. Chyba nikt tu nie mieszka?


Druga część zabudowań zdaje się być już w dużo lepszym stanie.


Ta część domu okazuje się być zdecydowanie używana. Nowy dach, grające radio. Nic tu po mnie... Zwłaszcza, że słyszę też ujadanie psa...


Są tu również koty, o pięknych, pręgowanych kitach.


Ludzie czasem nas pytają jak znajdujemy różne ciekawe, opuszczone miejsca. No właśnie tak. I nie zawsze jest to uwieńczone sukcesem.

No ale nie cel jest ważny, ale sama droga - zwłaszcza jak prezentuje się tak:




Nie chce się wierzyć, że świat może być aż tak piękny! Jak jakis rajski sen!





Mijamy rude zabudowania kolejnych wiosek. To kolejny plus przemieszczania się polnymi drogami - często z nich nie widać nowej zabudowy.

W jednym z zagajników napotykamy opuszczony ceglany budyneczek. Wygląda na jakąś starą przepompownię.






Tu chyba jedziemy nad jezioro do Siechnic.


Czasem coś przegrodzi drogę i trzeba obchodzić rowem...




A tu dotarliśmy do Jelcza. Pierwszy raz udało mi się zaplątać na teren dawnego ośrodka. Fajnie musiało tu być! Teraz domki są prywatne, a inne stoją nieużywane.




Bardzo mi się też spodobały plakaty jelczańskich morsów.





Pierwszy raz w tym roku jedziemy nad jeziorka zwane Sielska Woda, położone między Dobrzyniem a Lubszą. Trasa prowadzi przez dobrze znane lasy.



Na miejscu jest knajpa, gdzie można zjeść rybkę w dobrym towarzystwie.



Jest też jeziorko kąpielowe z gatunku bardzo niewielkich, z nie do końca działającą tyrolką. Ma jednak jedną, wielką, niepodważalną zaletę - jesteśmy tutaj zupełnie sami! Zazwyczaj w takich miejscach jest tłum. Na dziś jednak były złe przepowiednie pogodowe, a jak wiadomo współczesne społeczeństwo zatraciło umiejętność patrzenia za okno. Stąd czasem jesteśmy beneficjentami nowoczesności i techniki :)



A ryby się do nas szczerzą!




Pewnego upalnego dnia w środku września wybieramy się nad Kamionkę Bolko w Opolu. Nie jesteśmy aż tak dzielni, aby dojechać tam rowerami z Oławy - wspomagaliśmy się nieco pociągiem ;) Zbiornik powstał w 1997 roku, gdy fala powodziowa zalała wyrobiska cementowni. Jakoś wyjątkowo ulubili go sobie przybysze ze wschodu - na plażach i skarpach praktycznie nie słychać polskiego języka. Kabak: "A mówiłam wam, że za daleko tym pociągiem jedziemy!" ;)

Woda ma cudowny zapach, kolor i konsystencję - taką jakby przemieszaną z glinką. Jednak kamieniołomy to moje ulubione miejsca dla kapieli (no dobra, drugie - po ciepłych źródłach ;) )





Nieopodal zachowało się trochę ruin budynków poprzemysłowych.





Przejeżdżamy też terenami przykolejowymi, gdzie jak zazwyczaj można znaleźć różniste smakowite zaułki :)










Przyjemne klimaty można też napotkać w rejonach nadodrzańskich nabrzeży, śluz, jazów i przepustów.







Wpadliśmy też do ZOO zobaczyć karmienie pelikanów. Fajna sprawa, acz pelikanów z Rasejki to chyba nic nie pobije!







Kabak wyciągnął mnie też na plac zabaw! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz