Gdy świat stał się cudownie upalny, a na łąkach zaroiło od kwiatów, ruszamy rowerami na południe od Oławy. Tak wyszło, ale w tą stronę jakoś nigdy wcześniej nie jeździliśmy.
Tory kolejowe można przekroczyć pod malutkim wiaduktem, w towarzystwie rzeki.
Ścieżyny wiją się wśród zieloności. Czasem są wyraźne i pyliste, czasem zlewają się z okolicznymi łąkami w jedną całość i wręcz ciężko oszacować, gdzie się kończy pole a zaczyna droga.
Osada w cieniu gigantycznych, skrzydlatych potworów.
Potwory i my. Upiornie się jedzie u samego ich podnóża. Co chwile ma się wrażenie, że jednak cię dosięgnie skrzydłem. I to szu szu szu... i przelatujące cienie... brrrr...
Na skraju jakiś zakładów. Właśnie rozważamy co to za dziwna konstrukcja tu stoi.
Oława z oddali.
To chyba jedyne wzgórze w okolicy, stąd taki fajny i rozległy widoczek.
Jedziemy w stronę jakiejś wioski, ale nie wiemy jakiej, bo nie wzieliśmy mapy ;)
Potem trafiamy na festyn w Zabardowicach.
Jedną z głównych atrakcji jest możliwość wlezienia do maszyn rolniczych.
Z powrotem w stronę Oławy podążamy drogą brukowaną. W starej kosteczce zachowały się fragmenty torów dawnej kolejki folwarcznej. Ciekawe ile lat temu jeszcze jeździła?
Na błotnistych polach odżywiają się bociany.
Tymczasem my idziemy się odżywić do jednej z sympatyczniejszych knajp w naszym mieście. Miejsce pełne zieleni, kwitnących krzewów i jeśli ktoś uwielbia otoczenie ptactwa - to będzie zadowolony! :)
Czyż nie są kochane?? I jak pozują! :)
Jedzą frytki prosto z ręki!
Gdy nadchodzi wolny dzień na kolejną wycieczkę znów jedziemy w stronę pól i wzgórz utopionych w kwiatach.
W Jaczkowicach zatrzymujemy się pod sklepem na krótki popas.
Piwo, lody, słonko dogrzewa i kot na kolanach. Miło :)
Puszysty skubaniec najbardziej ulubił sobie mój plecak. Jego oczy znają się mówić: "Wy możecie jechać, ale placak zostaje!" ;)
Widoki z podsklepia na najbliższą okolicę.
Głównym celem dziejszej wycieczki jest przysiółek zwany Czernica - jedno gospodarstwo położone wśród pól, w oddaleniu od innych miejscowości - i patrząc na zdjęcia satelitarne hmmmm... może jest opuszczone?
Z oddali wydaje się, że przewidywania były słuszne. Chyba nikt tu nie mieszka?
Druga część zabudowań zdaje się być już w dużo lepszym stanie.
Ta część domu okazuje się być zdecydowanie używana. Nowy dach, grające radio. Nic tu po mnie... Zwłaszcza, że słyszę też ujadanie psa...
Są tu również koty, o pięknych, pręgowanych kitach.
Ludzie czasem nas pytają jak znajdujemy różne ciekawe, opuszczone miejsca. No właśnie tak. I nie zawsze jest to uwieńczone sukcesem.
No ale nie cel jest ważny, ale sama droga - zwłaszcza jak prezentuje się tak:
Nie chce się wierzyć, że świat może być aż tak piękny! Jak jakis rajski sen!
Mijamy rude zabudowania kolejnych wiosek. To kolejny plus przemieszczania się polnymi drogami - często z nich nie widać nowej zabudowy.
W jednym z zagajników napotykamy opuszczony ceglany budyneczek. Wygląda na jakąś starą przepompownię.
Tu chyba jedziemy nad jezioro do Siechnic.
Czasem coś przegrodzi drogę i trzeba obchodzić rowem...
A tu dotarliśmy do Jelcza. Pierwszy raz udało mi się zaplątać na teren dawnego ośrodka. Fajnie musiało tu być! Teraz domki są prywatne, a inne stoją nieużywane.
Bardzo mi się też spodobały plakaty jelczańskich morsów.
Pierwszy raz w tym roku jedziemy nad jeziorka zwane Sielska Woda, położone między Dobrzyniem a Lubszą. Trasa prowadzi przez dobrze znane lasy.
Na miejscu jest knajpa, gdzie można zjeść rybkę w dobrym towarzystwie.
Jest też jeziorko kąpielowe z gatunku bardzo niewielkich, z nie do końca działającą tyrolką. Ma jednak jedną, wielką, niepodważalną zaletę - jesteśmy tutaj zupełnie sami! Zazwyczaj w takich miejscach jest tłum. Na dziś jednak były złe przepowiednie pogodowe, a jak wiadomo współczesne społeczeństwo zatraciło umiejętność patrzenia za okno. Stąd czasem jesteśmy beneficjentami nowoczesności i techniki :)
A ryby się do nas szczerzą!
Pewnego upalnego dnia w środku września wybieramy się nad Kamionkę Bolko w Opolu. Nie jesteśmy aż tak dzielni, aby dojechać tam rowerami z Oławy - wspomagaliśmy się nieco pociągiem ;) Zbiornik powstał w 1997 roku, gdy fala powodziowa zalała wyrobiska cementowni. Jakoś wyjątkowo ulubili go sobie przybysze ze wschodu - na plażach i skarpach praktycznie nie słychać polskiego języka. Kabak: "A mówiłam wam, że za daleko tym pociągiem jedziemy!" ;)
Woda ma cudowny zapach, kolor i konsystencję - taką jakby przemieszaną z glinką. Jednak kamieniołomy to moje ulubione miejsca dla kapieli (no dobra, drugie - po ciepłych źródłach ;) )
Nieopodal zachowało się trochę ruin budynków poprzemysłowych.
Przejeżdżamy też terenami przykolejowymi, gdzie jak zazwyczaj można znaleźć różniste smakowite zaułki :)
Przyjemne klimaty można też napotkać w rejonach nadodrzańskich nabrzeży, śluz, jazów i przepustów.
Wpadliśmy też do ZOO zobaczyć karmienie pelikanów. Fajna sprawa, acz pelikanów z Rasejki to chyba nic nie pobije!
Kabak wyciągnął mnie też na plac zabaw! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz