Czasem mi ludzie zarzucają, że wrzucam prawie wyłącznie relacje z wyjazdów, a bardzo rzadko wspomnę coś o życiu codziennym. No to dobra - może być o zwykłym dniu i urokach domowych pieleszy ;)
Noc. Kabak mnie budzi. "Mamo, mamo, na drzewie jest coś dużego! Chodźmy tam!". Wywieszam się z okna. Jak nic wielka sowa siedzi na czubku biednej, ogłowionej resztki brzozy. No to idziemy do niej. Niestety jest parszywy zimowy czas, więc trzeba się ubrać. Rajstopy, spodnie, kurtka, czapka, szalik, buty. Wyłazimy przed klatkę. Widzimy tylko, że duży kształt furkocząc skrzydłami oddala się w ciemność. No trudno i tak bywa. Wracamy. Szkoda, że nie będzie ani ciekawych obserwacji ani zdjęcia sowy. Rozbieramy się. Spodnie, rajstopy, czapki, szaliki - lądują na wieszaku, a ja pełzne w stronę kocyka i poduszki. Już się mam układać, gdy słyszę radosny pisk: "Sowa wróciła!!!!!". Deja vu? Rajstopki, spodnie, czapka, szalik, kurtka, bieg po schodach, wyłazimy. Sowy nie ma. Pusta gałąź... Chodzimy, kręcimy się, rozglądamy... Jest chyba na innym drzewie, ale tak wysoko i w gęstych gałęziach, że w ciemności prawie nic nie widać... Wracamy. Na szczęście nie rozbieramy się do końca, tylko postanawiamy zerknąć przez okno. Siedzi. Czy ona sobie z nas jaja robi???? Zdecydowanie jaja. Ptaszor jest wybitnie krotochwilny. Gonimy pod schodach jeszcze z 5 razy. Jeśli gdzieś na osiedlu są kamery monitoringu to mógłby powstać bardzo ciekawy filmik! Komediowy!
W końcu się jednak udaje! Jest skubaniec! :)
Noc w mieście więc też może być ciekawa - zależy tylko od nas jak postanowimy ją spędzić ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz