poniedziałek, 9 listopada 2020

"Ściana Zachodnia" cz.33 - osady Puszczy Lubuskiej (2020)

Od bardzo dawna, jeżdżąc na MRU, przecinaliśmy spore leśne kompleksy zwane Puszczą Lubuską. W bok od szosy odbijały wąskie, szutrowe lub gruntowe drogi prowadzące do różnych przysiółków. Zawsze ciekawiło mnie zobaczyć te zagubione, leśne osady… Ale jakoś za każdym razem nie było na to czasu.. Bo albo się jechało na impreze, albo wracało do domu, zawsze coś gnało, goniło, nie pozwalało na spokojnie zagłębić się w tutejsze knieje. Aż w końcu Puszcza Lubuska doczekała się swoich dni! Chyba to jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie jest jeszcze takie nagromadzenie nieasfaltowych dróg, którymi można przejechać legalnie.

Najpierw jedziemy do Drzewców, gdzie prowadzi nas miły bruk.


Tu zostawiamy busia i idziemy w lasy szukać chatki harcerskiej, którą ktoś mi kiedyś polecił. Ale kto to był? I jak powinno wyglądać szukane miejsce? Tego już niestety nie pamiętam… ;)

No i mamy tutaj dwa w jednym! Od jakiegoś czasu “zbieram” sobie nazwy miejscowości, które staram się jakoś “zobrazować”. O TUTAJ ta kolekcja! W Drzewcach - ktoś ową robotę odwalił za mnie! :)


No i biała tablica! Do kolejnego mojego zbioru!

Mroczna aleja...


Samotny, niezamieszkały dom, kawałek oddalony od Drzewców.



Drogi tu mają kwieciste…


A lasy poszarpane, pogięte i nieco drapieżne - przywodzące na myśl opuszczony, zdziczały sad...





Na mapie mam znaczone tu w rejonie kilka wiosek - widm (Świętomierz, Drzewiny, Kijewo), po których ponoć zostały tylko resztki podmurówek.

Mijamy jakąś leśna osadę, która nie wiem jak się nazywa. Najbardziej cieszą drewniane płoty! To już się tak rzadko w Polsce spotyka!









Tu czas się zatrzymał! Jeszcze tylko blachy maluszka powinny być czarne - jak za dawnych, dobrych lat!


Kawałek dalej znów rozrzucone wśród zieloności pojedyncze domy.





Przepływająca rzeczka tworzy tu niewielki stawek.



Długo błąkamy się po lesie w upatrzonym rejonie.


W końcu znajdujemy malutką wiatkę...



...i miejsce jakby po dużej wiacie sprzed lat. Są pozostałości słupków idących w okrąg i miejsca ogniskowego wyłożonego kamieniami. Na to wszystko zwaliło się kilka wielkich, suchych drzew.






Resztki jednego z nich wciąż wyciągają w niebo poszarpane konary.


To chyba musi być to miejsce z opowieści? Dużo z niego niestety nie zostało… Ale za to są jagody! Pierwsze jagody w tym roku, więc cieszą wyjątkowo!


Przerwa na herbatnika!


Wracamy do Drzewców i jedziemy na Kijewo, które zostawiamy nieco po lewej. Między drzewami majaczą jakieś domy. Potem próbujemy jechać na Kosobudki. Drogowskazów tu brak albo je przegapiliśmy. Jedziemy nieco na czuja. Główność drogi drastycznie spada. Jakieś pojazdy zrywkowe musiały ją chyba zryć bo przypomina harmonijkę - w regularnych odstępach są głębokie jamy, w dużej części wypełnione wodą.



Na jednym zagłębieniu nami dziwnie rzuca. Walę nosem w podszybie z takim impetem, że się zastanawiam czy się złamał? czy może już jego kawałki leżą na podłodze między atlasem samochodowym a torbą na aparat? A może wpadły do kabaczego gumiaka? Prawie natychmiast robi mi się u nasady nosa biały, podłużny bąbel. Potem nos puchnie i cały łeb boli. Na jakieś 2 dni tracę też węch (tak wiem, to na pewno koronawirus! Waląc nosem w busia nie miałam maseczki - ani ja, ani busio! A dystans zdecydowanie zachowany nie był... ;) Czy ja zawsze w przedostatni dzień wyjazdu muszę sobie jakąś krzywdę zrobić? Choć rok temu było gorzej… Znacznie GORZEJ! ;)

Toperz cały czas zastanawia się czy szybciej rozwalimy busia czy prędzej zwinie nas leśniczy. No bo mamy prawie pewność, żeśmy gdzieś zboczyli z planowanej trasy i teraz już walimy przez lasy, drogami na bank do tego nie przeznaczonymi. I co się okazuje? Że wyjeżdżamy w Kosobudkach! Tak jak planowaliśmy! Na naszej drodze stoją tablice kierunkowe, informujące o kolejnym skrzyżowaniu!


Znaczy jechaliśmy dobrze? I ta droga była dopuszczona do ruchu??

Dalej już prowadzą znaki i nie ma takich makabrycznych wykrotów, ale drogi są wciąż malowniczo leśne!


Czasem droga staje się dwupasmowa! :)


Przejeżdżamy w rejonie osady Kłodnica, Troszki, a potem kierujemy się na Kosobudz.








Na obrzeżach tej miejscowości osiedlamy się nad jeziorem Dziarg. Jest tu oficjalne pole biwakowe, ale nie ma nikogo oprócz nas. Tzn. pojawia się tylko babeczka, która pobiera opłatę.



Jak nienawidzę zakazów - to ten jeden mi się nawet podoba! Pierwszy raz taki spotkałam! Fajnie się pływa z daleka od psiej kupy i piany z szamponu.


Są więc kąpiele, ognisko, pulpa i obserwacje odżywiających się dzięciołów..




I to był ostatni biwak tegorocznej wycieczki po “ścianie zachodniej”. Dwadzieścia kilka dni minęło jak mgnienie. Kolejnym wieczorem będziemy już w domu. Nie będziemy szukać dogodnego miejsca aby postawić tam busia. Nie będziemy rozwijać zielonych materaców i przekładać toreb na przednie siedzenia. Nie będziemy zbierać chrustu na ognisko i kolacji spożywać wśród dźwięków pohukujących sów… A do dobrego człowiek przywyka tak szybko! Na taki długi, kolejny wyjazd musimy czekać aż do września - a całe lato zadowolić się jedynie wypadami weekendowymi. Mina kabaka więc dobrze oddaje nastroje panujące w ekipie...






KONIEC


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz