środa, 4 grudnia 2019
Armenia (2019) cz.12 - opowieści z marszrutki
To będzie nietypowa jak na bube relacja - bo prawie całkiem pozbawiona zdjęć. Relacja opowiada o przejeździe marszrutką. Chyba jednej z ciekawszych marszrutek, jakimi mieliśmy okazje ostatnimi czasy się przemieszczać. Zdjęć nie ma - bo nie bardzo było jak wyjąć aparat.. Raz, że ciasno, dwa, że jakoś na to szkoda było czasu, no i mogłoby to zważyć atmosferę.. Ostatnio ludzie często reagują alergicznie na zdjęcia... Jeszcze kilka lat temu było inaczej... A tu główny klimat tworzyły płynące zewsząd rozmowy..
Poranna marszrutka z Hankavanu do Hrazdanu juz na starcie zapycha się do granic możliwości. W kolejnych wioskach autobusik już nie staje, chyba że ktoś akurat chce wysiąść. Często biegną za nim wściekli, niezabrani pasażerowie, machając rękoma. Ja, chcąc nie chcąc, mam na kolanach dwa Ormianięta. Tutaj bardziej jest takie podejście "wszystkie dzieci są nasze". Dzieciarnia ochoczo się pakuje na kolana nowej cioci. Pod koniec trasy jestem juz nieco zdenerwowana - młodsze Ormianiątko ma tak napompowaną pieluszkę, że jeszcze pół godziny jazdy, jeszcze 15 minut, a swoje zwiedzanie Hrazdanu będę musiała zacząć od przebierania spodni! Tak, tak.. przeproszę się z moimi skąpanymi w błocie spodniami, które upierdzieliłam do granic możliwości wczoraj na dnie jeziora... Ja wiem, że jest upał, a marszrutka jest duszna - ale ten dzieciak wydoił juz chyba 2 litry coli! I doi dalej! Ratunku!
Jedzie też z nami Elena. Wychowała się w Hankavan, ale z pochodzenia jest Greczynką. Po upadku Sajuza wraz z rodziną wyjechała do Grecji. Obecnie, od kiedy jest na emeryturze, przyjeżdża tu każdego roku na 4 letnie miesiące i pomieszkuje w domu po rodzicach. Twierdzi, że poza letnim okresem czerwiec - wrzesień Hankavan średnio się nadaje do życia ze względu na klimat - albo mróz i śnieg, albo deszcze i pluchy. Nic tu nie chce rosnąć. Za dziecka żyli głownie na chlebie, mleku i serze. Warzywa czy owoce były rzadkością i rarytasem. Nawet jabłka w Hankavan były małe, kwaśne i nadawały się tylko na przetwory. W Grecji ponoć żyje się lepiej. Cieplej i owoców pod dostatkiem.
Ciekawa jest też opowieść Eleny o trzęsieniu ziemi z 88 roku, które spustoszyło północno - zachodnią Armenię. W Hankavan nie było żadnych zniszczeń, ziemia się nawet nie zakołysała. Cały dramat rozegrał się hen! gdzieś za górami. Ale wydarzenie nie przeszło niezauważalnie. Był taki moment, że zamykający dolinę masyw górski przemówił. Z głębi gór dało się słyszeć potworny ryk, jakiś taki głęboki, dudniący, charczący, jakby połączony z bulgotem. Nie jak odgłos wybuchu czy dzikiego zwierzęcia. Coś zupełnie innego i ponoć nie dającego się porównać z niczym. Połączone to było z silnym acz krótkim i bardzo zimnym powiewem. Wiatr, który przyleciał z gór pachniał siarką. Było w tym coś przerażającego i fascynującego zarazem. Babcia Eleny powiedziała, że stało się coś bardzo złego, bo góry nigdy nie mówią bez powodu. Prawdy dowiedzieli się dwa dni później...
Elena pokazuje jedną z górek. Ponoć kupił ją jakiś arabski szejk. Znalazł tam mineralne źródła i ma zamiar założyć fabrykę i wodę eksportować do swojego kraju.
Do marszrutki wsiada też Wadik. Miał facet farta, że akurat wysiadał (ugotowany chyba na twardo) chłopak - zakuty w skórzaną kurtkę. Inaczej by się kierowca nie zatrzymał. Wadik od razu przysiada się do Greczynki, tzn. siada jej mężowi na kolanach. Nie, to to nie przenośnia - w marszrutce jest na prawdę ciasno. Każdy ma coś na kolanach. Elena ma kwiatek doniczkowy, ja mam dwoje Ormianiąt, toperz ma nasze dwa plecaki, tak ułożone, że mu nawet głowa nie wystaje. A ten pan miał puste kolana, więc sam się prosił ;) Wadik przedstawia się jako "dziecko szczęścia". I będzie się to stwierdzenie przewijać w jego opowieści kilkakrotnie, przez co podchodzimy do niego i jego opowieści z pewną rezerwą. Wadik też pochodzi z Hankavanu, tu minęło jego dzieciństwo, ale sporą część życia spędził bardzo daleko stąd. Po studiach otworzyła się przed nim możliwość pracy na Sachalinie - w Nieftiegorsku. Dalej wyjechać się juz chyba nie dało... Kilkanaście lat Wadik był cenionym specjalistą do spraw wydobycia ropy, nafty, gazu, czy co tam wyciągali z ziemi w sachalińskim przemyśle. Ale potem przyszły lata 90-te i pojawiły się problemy wcześniej zupełnie nieznane. Pojawił się lęk przed terroryzmem, pojawiły sie podziały, których wcześniej nie było. Przez kilkanaście lat w pracy nikt nie dostrzegał i nie pamiętał o tym, że Wadik jest z Kaukazu i ma ciemną gębę. A teraz na nic były zapewnienia, że nie każdy o tej urodzie to czeczeński terrorysta, chcący sie rozerwać ładunkiem. Nie pomagało tłumaczenie, że on Ormianin, że Armenia to najstarszy kraj chrześcijański. Kaukaziec = bandyta lub/i niebezpieczny element wywrotowy. Na początku objawiało się to tylko odsunięciem się kilku znajomych, czy cichnięciem rozmów w korytarzu. Potem odsuwano Wadika od bardziej odpowiedzialnych zajęć i projektów. Ostatecznie w 94 roku został zwolniony. Pod pretekstem jakiś redukcji i zmian, ale ponoć głównie chodziło o to, aby odpowiedzialne stanowiska zajmowały osoby bez podejrzeń. Wadik więc został bez pracy, z równie bezrobotną żoną i czworgiem dzieci. I w terenach mu obcych, które nagle stały się nieprzyjazne. "Co było robić? Wyjechałem, wróciłem do Armenii. Do rodziców, do Hankavan. Tak, tak... Jestem dzieckiem szczęścia...". W Armenii też nie było raju w latach 90 tych, wojna w Karabachu, ogólny rozpiździel po upadku Sajuza. Ale przynajmniej wśród swoich. Przynajmniej nikt nie patrzył jak na terrorystę. "Tak... Na Sachalinie żyliśmy na poziomie, trzypokojowe mieszkanie, dobra praca, dobra kasa, czyste miasto, blisko szkoły, przedszkola. Tu wylądowaliśmy w jednopokojowej komunałce w Erewaniu, a ja zostałem taksówkarzem. Tak.. Jestem dzieckiem szczęścia.." Słucham tak sobie tych jego opowieści i nie wiem czy on tak gada przez przekorę, czy próbuje sam siebie przekonać? czy ma we łbie coś pomieszane, czy może taki patriotyczny zapał go ogarnął?? Ormianie czasem tak mają - jak przyjdzie do rozmów o ojczyźnie czy religii. Ale czy to ten przypadek? Pytam więc już wprost Wadika - o co chodzi? Czemu takie wielkie szczęście go spotkało, bo musiał nie ze swojej winy opuścić miejsce, gdzie żyło mu się lepiej? Wadik się uśmiecha. "Bóg widać o mnie pamięta. Bóg widać kocha Ormian, bo wie, że jesteśmy dobrymi ludźmi. Ja cie przeproszę, ale muszę juz wysiadać.." Już w drzwiach Wadik się odwraca i patrzy w moje, na tym etapie chyba okrągłe ze zdziwienia, oczy. "Nie jestem religijnym oszołomem czy ormiańskim nacjonalistą, za którego mnie teraz masz. Masz internet? Wpisz sobie Nieftiegorsk, Sachalin. Może zrozumiesz, że spotkałaś w marszrutce dziecko szczęścia".
Szczerze mówiąc jakoś szybko o sprawie zapomniałam. Różnych ludzi - wizjonerów, proroków, natchnionych i zaczarowanych, spotyka się nieraz na trasie. Rozmowa w marszrutce zeszła na tunel, więc i gdzie indziej powędrowały moje myśli. Poza tym i tak na wyjazdach nie mamy ze sobą internetu. Po powrocie do domu tez nie od razu szukałam. Dopiero teraz, po ponad trzech miesiącach, gdy zaczęłam pisać tą relacje, wklepałam sobie w neta te dwa słowa "Nieftiegorsk, Sachalin". I zrobiło mi się zimno... Zrobiło mi się cholernie wstyd przed samą sobą, że tego człowieka tak pochopnie oceniłam, przypinając mu łatkę wariata. Jak to nie znając kontekstu i całej prawdy nie można wyrabiać sobie zdania... Cytując Wiki: "Nieftiegorsk (ros. Нефтегорск) – wyludnione osiedle typu miejskiego na Sachalinie, zniszczone przez trzęsienie ziemi. Znajdowało się w północnej części wyspy, ok. 98 km na południe od miasta Ocha. W 1995 w mieście mieszkało ok. 3 500 osób, głównie pracownicy zatrudnieni przy wydobyciu ropy naftowej, oraz ich rodziny. W nocy, 28 maja 1995 o 01:04 czasu lokalnego na Sachalinie, nastąpiło trzęsienie ziemi o sile 7,6 stopni w skali Richtera. Miasto zostało całkowicie zniszczone, a pod gruzami zginęło 2 040 mieszkańców. Nieftiegorsk nigdy nie został odbudowany". Znalazłam sobie też film o Nieftiegorsku.. Ale nie polecam oglądać go przed pójściem spać, bo mogą męczyć koszmary.. Gdzie miasto rozsypało się całe, a pod gruzami leżeli żywi ludzie - tylko nie mogli wyjść, a potem wybuchał gaz i wszystko się paliło.. Gdzie 2/3 ludności zginęło. Gdzie nie było nawet co odbudować, a teraz hula tam tylko wiatr i się włóczą potępione dusze..
Wadik został zwolniony z pracy i wraz z rodziną opuścił Nieftiegorsk niecały rok wcześniej. Tak Wadik.. W 100% miałeś racje. Jesteś dzieckiem szczęścia...
Marszrutka mija wieś Meghradzor - co wykorzystuję jako dobry moment na podjęcie tematu tunelu. Pambakski tunel przebija się pod masywem górskim i ma ponad 8 km długości. W latach 90- tych zawieszono ruch pasażerski na tej trasie tzn. Dilidżan - Hrazdan. Ponoć względy ekonomiczne + uszkodzenie tunelu. Zatem jest tunel, gdzie nie jeżdżą już pociągi? Przed wyjazdem pojawił mi się w głowie szatański plan. Z okolic Dilidżanu, z Fioletowa wbijać w tunel i po przedreptaniu 8 km w ciemnościach wyjść tu, w Meghradzor - i być tym samym już blisko kolejnego celu wycieczki czyli Hankavanu. Plan okazał się szatański, radosny, ale niezbyt realny. Zebrane informacje pokazywały, że chyba jednak się nie da.. Nie dotarłam ani do jednej osoby, relacji czy zdjęcia, gdzie komuś udałoby się sforsować tunel czy ba! nawet do niego zajrzeć. Jedyne zdjęcie tunelu tzn. jego wlotu to to z wikipedii, wyżej podlinkowanej. Żadnych zdjęć z wnętrza tunelu... Chłopak z internetowego filmiku, planujący podobna trasę odbił się od posterunku strażnika od strony Meghradzor. Ponoć obecnie tunel jest używany jedynie na cele wojskowe i sporadycznie przejeżdżają nim pociągi towarowe. Ponoć decydują o tym względy bezpieczeństwa - na jadący pociąg sypie się grad kamień ze stropu - co wagonom nie przeszkadza, a pieszy mógłby być mniej zadowolony dostając takowym kamieniem w łeb. Stąd też straż - aby nikt tam nie wlazł. Wytłumaczenie niby logiczne, ale nieco kaprawe.. Armenia zdaje się być krajem bardzo wolnym pod tym względem, gdzie władza i służby mało starają się bronić obywatela czy turystę przed nim samym i zapewniać mu wyimaginowane bezpieczeństwo, nieraz wbrew jego woli. To nie te klimaty...
Oprócz autora youtubowego filmiku udało mi się jeszcze skontaktować z chłopakami z Krasnodaru, którzy dla odmiany odbili się od straży ze strony Fioletowa i nocując nieopodal na zboczu w namiotach - "nocą widzieli łunę światła bijącego z tunelu". Znajomy zasięgał też porady przewodniczki z Erewania, której odpowiedz była krótka "tunel nieczynny, niedostępny dla zwiedzania, zakaz wstępu". Osobiście nie podchodziliśmy do jego wlotów. Zabrakło czasu - a i zapału, po tak nieszczególnych i nierokujących informacjach..
W rozmowach z miejscowymi wychodzi, że tunel jest bardziej obrośnięty legendami niż mogłoby się wydawać. Wszyscy wiedzą o jego istnieniu, lubią o nim rozmawiać, ale nikt nie był w środku od lat. (ktoś tam jechał pociągiem jeszcze za Sajuza). Ktoś opowiada, że jego ojciec widział na własne oczy jak wjechał tam pociąg z 50 wagonów, a wyjechała tylko lokomotywa. Wagony przepadły jak kamień w wodę. (hmmm... czyli jednak "Zloty Pociąg" nie jest schowany pod Wałbrzychem! :) Inny koleś opowiada, że rosyjskie wojsko trzyma tam rakiety nuklearne na wypadek wojny z Iranem lub Turcją. Zarzeka się, że jego kolega mierzył tam tło licznikiem i wyszło podwyższone. Ktoś inny z końca marszrutki krzyczy, że to brednie i teorie spiskowe. Bo przecież tunel już dawno kupili Hindusi, rozbudowali boczne korytarze i wydobywają tam złoty piasek, który wywożą do Indii. Kilka lat temu w tunelu przepadło bez wieści dwóch chłopców. Ponoć mówili kumplom, że tam idą. Nie znaleziono ich żywych. Ciał również nie.. Ktoś nagle zaczyna uciszać wesołą gromadę. "Nie macie o czym gadać? Jaki tunel? Trzeba wam kłopotów? Jak turyści się nudzą i chcą poznać piękno Armenii to niech sobie jadą na "Wings od Tatev" A może to nie turyści? Ciekawe czego tu szukają, że rozpytują o głupoty. Lepiej od takich się trzymać z daleka!"
A to tama zbiornika. Tego nie do końca napełnionego, w którego błotnistym dnie mieliśmy okazję grzęznąć wczoraj przy dawnej kotłowni ;)
Tak.. Pewnie jeszcze niejednego byśmy się dowiedzieli w tej marszrutce.. Ale dwie godziny mijają jak z bicza strzelił i autobusik wtacza się na wyboiste drogi Hrazdanu. Nie wiedzieć czemu, mija dworzec autobusowy i parkuje na zwykłym podwórku pod blokami. Ludzie się rozpierzchają na wszystkie strony, goniąc gdzieś w stronę swoich zadań, zajęć i przeznaczenia. My chwile siedzimy na plecakach, tocząc wokół wzrokiem jak dzieci we mgle, po czym z głowami pełnymi marszrutkowych opowieści suniemy pozwiedzać miasto...
cdn
Arcyciekawy tekst. Proszę o więcej
OdpowiedzUsuńDzieki! Bedzie wiecej. Kupe jeszcze tegorocznych wycieczek zostalo mi do opisania!
UsuńWitam. Fajnie że sobie tak zwiedzacie i w ogóle ale nazywania dzieci innej narodowości "Ormianiontkami" słowo które nawet nie istnieje to obraza i brak szacunku do narodu i kraju w którym byliście. Na pewno nie chcielibyście żeby jakoś turysta nazywał polskich dzieci 'polaczątkami' czy w podobny sposób.. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNigdy bym nie wpadla, ze takie okreslenie ktos moze odebrac jako obrazliwe i bez szacunku. Raczej mi sie kojarzylo z okresleniem miłym, pieszczotliwym - coś jak "dzieciątko", "kociątko", "kaczątko"
UsuńP.S. Gdyby Ormianin nazwal naszego kabaczka "Polaczątkiem" w zyciu bym sie o to nie obrazila!
Zwiedziłem Armenię na motocyklu. Czekam na wiece dobrych fotek bo w obserwacji jesteście najlepszejsi na świecie ...no chyba, że nie ma takiego słowa :P
OdpowiedzUsuńDzieki! :) A Armenia na motocyklu to musiala byc fajna sprawa! Tyle bocznych pylistych drog do objechania! Musial to byc udany wyjazd!
Usuń